O PÓŁNOCY

O PÓŁNOCY

poniedziałek, 24 czerwca 2013

Rozdział piąty.

   Jack ruszył z powrotem do domu po plecak i zamknął kluczem drzwi. Jeszcze lekko zszokowany postanowił, że musi się pospieszyć, bo spóźni się na pierwszą lekcję. Szybkim krokiem szedł w stronę szkoły. Po jego plecach przeszedł zimny dreszcz, gdy lodowata kropelka deszczu wpadła mu za bluzę. Zarzucił kaptur na głowę i ruszył dalej. Idąc już pięć minut, uświadomił sobie, że i tak się spóźni, zwolnił trochę. Wyjął z kieszeni swoją MP3 i zaczął słuchać muzyki. Głośne, rockowe brzmienie pomogło mu się uspokoić i poukładać wszystko w myślach.
   Parę lat temu został ugryziony przez wilka w lesie. Co noc od tego zdarzenia budził go straszliwy ból promieniujący od miejsca ugryzienia. Jego mała siostra ostrzega go przed nikomu jeszcze nie znaną rudowłosą Eve, a później dowiaduje się, że taka właśnie dziewczyna zaczęła chodzić do ich szkoły. Coś tu jest nie tak.
   Zamyślony nie usłyszał, że samochód jadący obok zwolnił i ktoś pukał do niego przez szybę. Szybko zamrugał i przyjrzał się pojazdowi. Po chwili namysłu z niepewnością otworzył drzwi i zerknął na kierowcę.
   W samochodzie siedziała uśmiechnięta, blond włosa kobieta. Oczy miała intensywnie niebieskie i pełne optymizmu. Zabłysły na widok chłopaka.
   - Jack! Czemu idziesz do szkoły w deszczu! Wsiadaj, szybko! - powiedziała szybko.
   - Cześć ciociu. - odpowiedział.
   Za kierownicą siedziała ciocia Jack'a - Alice. Chłopak szybko wskoczył do auta i zatrzasnął za sobą drzwi.
   - No i jak? Co u ciebie słychać? - zapytała.
   - No wiesz ciociu. Raz lepiej, raz gorzej.
   - Rutyna, Jack. Wpadłeś w rutynę?
   - Chyba tak. - odpowiedział przypominając sobie conocne bóle i krzyki. - A co u ciebie, ciociu?
   - Po staremu. Cornelia złożyła papiery do nowej szkoły i chyba uda jej się tam dostać!
   - Oh, to dobrze. Pogratuluj jej i pozdrów. Chyba muszę was odwiedzić. Dawno jej nie widziałem.
   Cornelia, córka Alice i kuzynka Jack'a była bardzo miłą, młodszą od niego o dwa lata, nastolatką. W dzieciństwie bardzo sobie dokuczali, lecz już z tego wyrośli i lubią spędzać ze sobą czas. Cornelia była bardzo ambitna i planowała studiować na prestiżowych uczelniach w różnych częściach świata. Jej rodzice byli z niej dumni, choć czasem jej upór prowadził do niczego, co bardzo denerwowało dziewczynę.
   W samochodzie zapadła cisza. Jack włożył do jednego ucha słuchawkę i skupił się na słowach piosenki. Nagle pojazd zatrzymał się. Jack zorientował się gdzie są. Stali już pod jego szkołą. Chłopak wyłączył muzykę i już chciał wychodzić, kiedy Alice złapała go za rękę i powiedziała:
   - Poczekaj.
   Chłopak spojrzał na poważną twarz ciotki i znieruchomiał.
   - Widzę, że masz zły humor.- powiedziała. - Nie wiem dlaczego, to nie moja sprawa... Ale to smutne widzieć Cię tak przygnębionego. Masz tu ode mnie ... - sięgnęła ręką po mały pakunek leżący na tylnym siedzeniu. - ...mały prezencik. Mam nadzieję, że Ci się spodoba!
   - Nie musiałaś ciociu! - uśmiechnął się i przytulił ciocię. - Dziękuję. To ja już pójdę.
   - Jack?
   - Tak?
   - Masz jeszcze chwilę?
   - Oh, tak mam i tak spóźniłem się na pierwszą lekcję więc mogę jeszcze chwilę zostać. A... czy coś się stało?
   - Nie, jeszcze nie. Ale Jack, ty wiesz jak bardzo mi na Tobie zależy. Gdybym Cię straciła moje życie w połowie wypełniłaby pustka. Jesteś dla mnie zbyt ważny. Więc pamiętaj, cokolwiek się stanie dzisiaj, jutro czy za parę lat nie pozwól na to, żeby coś Ci się stało, żebyś nas zostawił. Nie chodzi tylko o mnie, ale też o Twoją siostrę i matkę. Charliemu też na Tobie zależy, więc uważaj. Mam nadzieję, że niedługo zrozumiesz dlaczego Ci to powiedziałam.
   Z oczu Alice biła powaga zmieszana z odrobiną żalu i goryczy.Jack wiedział, że lada moment z jej oczu popłyną łzy. Złapał ciotką za rękę, spojrzał jej głęboko w oczy i zapytał:
   - Obiecuję ciociu, ale dlaczego mi to mówisz? Co się może takiego stać?
   Alice nic nie odpowiedziała. Skierowała wzrok w kierunku wielkich drzwi szkoły. Wpatrywała się w to miejsce bardzo intensywnie. Nagle jej źrenice powiększyły się i spuściła szybko wzrok.
   - Muszę już jechać Jack. Pogadamy kiedy indziej. Pamiętaj co ci powiedziałam! - powiedziała.
   Odpaliła silnik samochodu, czym dała chłopakowi do zrozumienia, że to koniec ich rozmowy. Chłopak złapał szybko plecak, powiedział coś na pożegnanie i zatrzasnął drzwi. Patrzył jak jego ciocia wyjeżdża z parkingu. Kolejna osoba zostawiła mnie bez wyjaśnień. - pomyślał. Spojrzał na pakunek, który trzymał w ręce. Rozdarł papier ozdobny i jego oczom ukazało się małe pudełeczko. Otworzył je. W środku znajdowała się mała zawieszka na której wyryte było jedno słowo: "WILK". Popatrzył na to dziwnie. Wzdrygnął ramionami i przywiesił ją do swojego rzemyka dołączając zawieszkę do małego wilczka.
   Jack odwrócił się na pięcie i ruszył w kierunku drzwi. Kiedy przestał przyglądać się przywieszce uniósł wzrok. W drzwiach zobaczył postać zwrócona ku niemu.
   Kobieta była bardzo szczupła, ubrana bardzo modnie i widać było, że drogo. Jej włosy, długie loki, były koloru rudego. Cera ciemna i oczy duże i brązowe, lśniące jak małe żaróweczki. Kobieta odwróciła wzrok i spojrzała na Jack'a. Uśmiechnęła się i powiedziała:
   - Witaj znowu Jack! - jej głos był bardzo melodyjny i to on sprawił, że chłopak przypomniał sobie wszystko.
   Jack poczuł się jak sześć lat temu. Przed oczami stawały mu kolejne obrazy: spadająca w dół piłka; Chelsea - czarownica, która wyjawiła mu swój sekret, pokazała różę wyrastającą z jej ręki i opowiedziała mu do czego został wybrany; trzy postacie w czarnych pelerynach w tym rudowłosa stojąca teraz zaledwie parę metrów dalej; rozmowa o jego cioci; odejście Eve i jej pojawienie się jako wielki, rudy wilk; popchnięcie Jack'a wprost na wilczycę przez czarownicę i niewyobrażalny ból; płacz jego matki.
   Chłopak znieruchomiał. Kobieta patrzyła na niego, cały czas się uśmiechając. Nagle zadzwonił dzwonek szkolny. Drzwi otworzyły się i z korytarza zaczęli wybiegać uczniowie pędzący na lekcje do drugiego budynku. Jack poruszył się w ich stronę. Zatrzymał się jednak, gdy stracił Eve z oczu.
   - Jack! Oszalałeś? Leje jak nie wiem, a ty stoisz sobie na środku i nic? Chodź, bo znowu się spóźnisz!
   To Michael. Jack szybko do niego dołączył. Weszli razem do budynku.
   - Powiedz, czemu Cię nie było? - zapytał Michael.
   - Yyy... zaspałem... Czasami się zdarza.
   - Widziałeś już rudą? Najlepsze jest to, że przydzielili ją do naszej klasy!
   - Co?!
   - No po prostu... Co, nie cieszysz się?
   - Nie za bardzo.
   Chłopak ruszył w kierunku toalety. Nie odwracając się już do kumpla przyspieszył, gdy tylko zauważył szybko poruszającą się rudą czuprynkę włosów. Wszedł do łazienki i zamknął za sobą drzwi. Oparł się na blacie umywalki i odetchnął głęboko.
   W głowie wirowało mu zdanie wypowiedziane sześć lat temu na polanie w lesie prze Chelsee:

                                "...zostaniesz wilkołakiem - na pół człowiekiem i wilkiem."

   I właśnie wtedy do łazienki weszła rudowłosa, patrząc na Jack'a z satysfakcją.
   - Czego Ty ode mnie chcesz?!
   Eve nie odpowiedziała. Patrzyła tylko na niego i uśmiechała się.

poniedziałek, 17 czerwca 2013

Rozdział czwarty.

   Budzik zaczął głośno dzwonić wyrywając Jack'a i Claire z głębokiego snu. Chłopak rzucił się na niego i szybkim ruchem wyłączył go. Mała Claire przetarła niewyspane jeszcze oczy i spojrzała na brata. Jack przytulił ją mocno i powiedział miękko:
   - Dzień dobry kochana!
   - Cześć. - odpowiedziała zmęczonym tonem dziewczynka.
   - Leć się ubrać. Tylko szybko, bo się spóźnimy! - puścił do niej oko i szybkim, zwinnym ruchem podbiegł do drzwi i je otworzył. - Proszę bardzo księżniczko!
   Obaj wybuchnęli śmiechem, Claire dała bratu kuksańca i szybko uskoczyła przed jego odpowiedzią. Jack stał uśmiechnięty patrząc jak czterolatka wchodzi do swojego pokoju, ciągnąc za sobą misia. Zamknął drzwi pokoju i ruszył do okna, aby je otworzyć. Gdy próbował to zrobić okno od razu otworzyło się. Jack zdziwił się. Zawsze ciężko mu było je otworzyć, ponieważ jest już stare i trochę zepsute. Skąd mam dziś tyle siły? - zapytał sam siebie w myślach.
   Odetchnął świeżym powietrzem i zaczął się ubierać. Narzucił na siebie koszulkę z nadrukowanym zabawnym obrazkiem i jeansy. Szybko odwiedził jeszcze łazienkę i wrócił do pokoju po plecak.
   - A, prawie bym zapomniał. - powiedział sam do siebie.
   Podszedł do swojego stolika nocnego i wziął do ręki rzemyk z uwieszonym na nim małym wilczkiem. Zawiązał go szybko na nadgarstku i ruszył do kuchni.
   Jego dom nie był zbyt bogato udekorowany. Lecz był bardzo duży i przestronny. Jack uwielbiał spędzać w nim czas.
   W kuchni nie było nikogo, ale chłopak zauważył ślady potwierdzające niedawną obecność Charliego. Na pewno jest on już w pracy. Jack podszedł do lodówki wyjął mleko i wziął płatki, które stały na lodówce. Zauważył, że obok mleka stoi duże kartonowe pudełko. Ciekawe co to? - pomyślał, lecz nie sprawdził.
   Już prawie kończył jeść, gdy usłyszał kroki na schodach i stłumione szepty i śmiech. Wyjrzał przez drzwi kuchni na klatkę schodową lecz nikogo tam nie zobaczył. Wzdrygnął ramionami i dokończył śniadanie. Odłożył miskę to zmywarki i ruszył w stronę drzwi. Nagle w kuchni pojawiły się Caroline i Claire.
   - Sto lat! Sto lat! Niech żyje, żyje nam!
   Matka i siostra zaczęły śpiewać. Claire tańczyła, skakała, aby na końcu uwiesić się na szyi Jack'a. Matka chłopaka trzymała w ręce mały pakunek.
   - No nie! Tylko nie prezent! Mówiłem, że nie macie nic mi kupować! - zaśmiał się. - No a teraz pokażcie co tam macie!
   Cała trójka wybuchła śmiechem. Caroline złożyła synowi życzenia. Jack zauważył w jej oczach łzy.
   - Mamo, nie płacz znowu! Przeze mnie za dużo płaczesz. Wiesz co? Najlepszym prezentem od ciebie był by piękny uśmiech. Przez cały dzień. Zgoda? - zapytał.
   - Zgoda, Jack. - odpowiedziała. - Kocham cię - szepnęła mu jeszcze na ucho.
   - Mamo, mamo teraz moja kolej! - krzyknęła Claire.
   Jack zabrał siostrę na ręce i przytulił do siebie a ona powiedział do niego:
   - Braciszku a ja Ci życzę, abyś zawsze był zdrowy. I żebyś nigdy mnie nie zostawił. I mamy i taty też, dobrze? - uśmiechnęła się do niego.
   - No jasne, że was nie zostawię!
   Claire pocałowała brata w policzek i kazała mu postawić siebie na ziemię. Caroline też pocałowała Jack'a. Podeszła do lodówki i powiedziała:
   - Tu jest torcik dla ciebie. Nie jedz bez nas! - zaśmiała się. - Prezent możesz odpakować. Jak chcesz. My będziemy w domu około czternastej. Będziemy na ciebie czekać. A teraz już idziemy, bo dziś muszę być szybciej w pracy. Claire! Szybko ubieraj się!
   - Dobrze mamo! - odkrzyknęła dziewczynka.
   - Zrozumiałeś wszystko? - zapytała syna.
   - Tak mamo! - zaśmiał się.
   Wyszedł jeszcze za nimi na podjazd i patrzył jak mała Claire łapie kropelki deszczu na język. Pomachał mamie i siostrze i już chciał wejść z powrotem do domu po plecak, kiedy usłyszał swoje imię.
   - Jack! Jack! Jack!
   To Claire go wołała.
   - Tak, Claire?
   - Schyl się do mnie, powiem Ci coś na ucho! - zachichotała.
   - No dobrze. Co chcesz mi powiedzieć ślicznotko?
   Claire uśmiechnęła się do brata, przytuliła mocno i szepnęła, z wielką powagą jakiej jeszcze nie usłyszał z ust czterolatki, do niego:
   - Uważaj na rudą Eve. Ona jest groźna i chce mi ciebie odebrać!
   Popatrzyła mu głęboko w oczy i uciekła. Wsiadła szybko do samochodu i odjechali. Po chwili otępienia Jack zaczął gonić auto lecz było już za późno.  
   - Nie, poczekajcie! - krzyknął jeszcze w nadziei, że Caroline usłyszy. - Claire, kto to Eve? - powiedział już do siebie.
   Idąc wolno do domu, jego telefon wydał dźwięk SMS-a. Wyjął komórkę z kieszeni i od niechcenia spojrzał na zawartość wiadomości.  Wysłał ją jego kumpel Michael.  

   "Stary, nie uwierzysz! Do szkoły przyszła nowa laska! Ruda i bardzo ładna! Podobno ma na imię Eve. Przyjdź szybko!!"

   Jack nie mógł uwierzyć własnym oczom. Skąd Claire wiedziała o ich nowej koleżance? I skąd ona wie, że rudowłosa jest groźna? Stał tak na podjeździe swojego domu. Przemoknięty i zszokowany nie wiedział co ma teraz zrobić. W jednej chwil podjął decyzje. Pójdzie do szkoły. Będzie starał się dużo dowiedzieć o Eve, ale i nie spotkać z nią. Claire zawsze wiedziała, mimo młodego wieku, co robić w trudnych sytuacjach. Zrobi więc tak jak ona mu kazała.

niedziela, 16 czerwca 2013

Rozdział trzeci.

                                                          Sześć lat później.

   Był środek nocy. Właśnie zbliżała się godzina dwunasta. Jack spał w swoim pokoju. Za oknem wiatr miotał bezbronnymi drzewami. Postać w czarnej pelerynie i z kapturem na głowie stała na granicy lasu i drogi za domem chłopaka. Była to kobieta, która cały czas wpatrywała się w okno Jack'a. Gdy usłyszała jego krzyk uśmiechnęła się i zniknęła w lesie.
   Chłopaka nagle obudził dręczący go ból promieniujący od już zabliźnionej rany na szyi. Co noc o podobnej porze od dnia wypadku na małej polanie w lesie, jego ciało przeszywa rozdzierający ból. Matka Jack'a chodziła z nim do różnych lekarzy. Niestety nikt nie wiedział dlaczego tak się dzieje.
   Caroline, matka Jack'a i jej nowy parter,Charlie, poznany pięć lat temu, obudzili się od razu, gdy usłyszeli krzyk. W oczach kobiety pojawiły się łzy. Szybkim krokiem pobiegli do pokoju chłopaka. Gdy otworzyli drzwi ich oczom ukazał się ten sam od sześciu lat widok rzucającego się i krzyczącego młodego chłopaka. Caroline westchnęła i złapała Jack'a z ręce. Charlie pomógł jej go przytrzymać.
   - Spokojnie, Jack. Spokojnie. Już tu jestem, jestem z tobą! - krzyknęła.
   W jednej chwili Jack uspokoił się. Nagle jego ciało przeszedł dreszcz, przez który chłopak wygiął się w łuk i krzyknął jeszcze głośniej. Kobieta zapłakała gorzko i wtedy Jack powoli zaczął się prostować. Cały spocony, przerażony i zmęczony oparł się o ramę łóżka. Spojrzał na Charliego. Ten skinął mu tylko głową i wyszedł przymykając lekko drzwi. Chłopak był pewny, że stał teraz za drzwiami i nasłuchiwał.
   Jack czuł do niego duży respekt. Choć przez jakiś czas nie mógł zaakceptować związku z jego matką, w końcu mu się to udało.Teraz widział jak Charlie się stara. Cały czas jej pomaga, jest blisko niej, bo wie czego Caroline doświadczyła w swoim życiu.
   Caroline patrzyła zaszklonymi oczami na syna. Chłopak nie patrzył jej w oczy. Szukał jakiegoś punktu zaczepienia, aby tylko nie patrzyć w jej smutne oczy.
   - Mamo, przepraszam. - powiedział po chwili milczenia.
   - Jack nie masz za co przepraszać! To moja wina, że dzieją się takie rzeczy. Tłumaczyłam Ci to już parę razy...
   - Mamo, przecież widzę jak cierpisz. Widzę to w twoich oczach, zawsze gdy na mnie patrzysz. To moja wina.
   Caroline nic nie powiedziała. Popatrzyła błagalnie na syna, lecz ten cały czas nie patrzył jej w oczy. Wstała powoli i ruszyła do drzwi. Spojrzała jeszcze na niego i zobaczyła łzy w jego oczach. Chciałaby go teraz przytulić, ale chłopak już położył się i próbował zasnąć. Kobieta wyszła więc i zamknęła drzwi. Powoli szła w kierunku swojego pokoju. Minęła pokój Claire - młodszej i przyrodniej siostry Jack'a. Była ona córką Caroline i Charliego. Miała obecnie cztery lata. Kobieta zastanawiała się jak mocny musi mieć ona sen jeśli nie obudziła się po takich krzykach Jack'a. Wzdrygnęła ramionami, weszła do swojego pokoju i zamknęła drzwi.
   Jack położył się na bok i patrzył przez okno na mały księżyc na niebie. Zwykle po bólu następuje sen. Jednak nie dziś. To musi coś znaczyć. Coś się dziś stanie.
   Tuż przy oknie przeleciał wielki ptak. Jack zamrugał powiekami i przewrócił się na plecy. Patrząc w sufit przypomniał sobie o tym jaki jest dziś dzień. To przecież dzień jego osiemnastych urodzin.
   - Wszystkiego najlepszego! - powiedział sarkastycznie sam do siebie, po czym prychnął.
   Leżąc tak zaczęły przypominać mu się słowa jakiejś nieznajomej kobiety. "W dniu twoich osiemnastych urodzin wszystko się zmieni", "Zostałeś wybrany", "Przecież jeszcze nie jesteś istotą magiczną... ".
   Energicznie usiadł na łóżku. Zaczął rozglądać się po swoim pokoju. Co to było? - pomyślał. Nagle do jego drzwi zaczął ktoś pukać, lecz bardzo cichutko. Zdziwił się, że może usłyszeć coś tak cichego. Popatrzył na drzwi i powiedział:
   - Proszę.
   Do pokoju weszła mała dziewczynka. Jej duże brązowe oczy były zapłakane. Stojąc w różowej piżamie i nie uczesanych długich loczkach z chusteczką w rączce patrzyła na chłopaka.
   - Claire...
   W jednej chwili dziewczynka skoczyła mu w ramiona cichutko popłakując. Jack'a i Claire łączyła mocna więź. Choć nie byli stu procentowym rodzeństwem, nie mogliby bez siebie żyć. Jack oddał by za nią życie.
   - Co się stało, Claire? Czemu płaczesz? - zapytał Jack.
   - Bo ty znów tak bardzo krzyczałeś... - odpowiedziała.
   - Claire... Tak bardzo przepraszam, że Cię przestraszyłem. Znowu.
   - Nie Jack, nie przestraszyłeś mnie. Po prostu jest mi smutno, że nie mogę Ci pomóc. - dziewczynka zapłakała mocno.
   Chłopak przytulił ją mocno i poczuł, że do jego oczu też zaczynają napływać łzy.
   - To się nie długo skończy, prawda? - zapytała patrząc Jack'owi w oczy.
   - Mam taką nadzieję, Claire! - uśmiechnął się.
   Zapanowała cisza. Claire patrzyła na Jack'a i nagle się uśmiechnęła. Wzięła go za ręce, wstała na łóżku i zaczęła cicho śpiewać:
   - Sto lat! Sto lat! Jack masz dziś urodziny! Na pewno dziś wszystko się zmieni!
   Uradowana dziewczynka jeszcze chwilę tańczyła na łóżku Jack'a, po czym zaczęli tańczyć razem. Przez chwilę Jack zapomniał o tym co działo się od czasu wypadku. Czuł się wolny i szczęśliwy. Nie długo potem Claire zasnęła w ramionach Jack'a. On też zasnął tylko trochę później. Cały czas bowiem czuł czyiś wzrok na sobie i na jego siostrze. Przytulił ją bardziej i zamknął oczy czekając aż zadzwoni jego budzik i zacznie udawać, że nic nigdy się nie stało.

środa, 12 czerwca 2013

Rodział drugi.

   Złotowłosa pielęgniarka ruszyła zdecydowanym krokiem z uśmiecham na twarzy, w kierunku sali swojego ulubionego pacjenta. Chłopiec ten, choć uległ nieprawdopodobnemu wypadkowi, nie poddał się i zwyciężył walkę o zdrowie. Była bardzo miły i rozmowny. Można by mu powierzyć swoje życie.
   Każdego dnia robiła to samo. Budziła się bardzo wcześnie rano, jechała, często bardzo zatłoczonym, autobusem, przebierała się w szpitalnej szatni i ruszała w stronę recepcji. Stamtąd zaczynała obchód, poczynając od jej małego ulubieńca. Często myślała o tym, że jej życie to po prostu rutyna. Ale dla tak nadzwyczajnego kolegi z sali numer 7 mogła jeszcze troszkę w niej pozostać.
   Kobieta otworzyła drzwi pokoju i podeszła do łóżka. Chłopiec jeszcze spał. Sprawdziła wyniki wszystkich badań na jego karcie, następnie rzuciła okiem na monitory zawieszone nad jego głową.
   - Dzień dobry Rose. - powiedział znienacka Jack.
   - Oh. Wystraszyłeś mnie Jack. - uśmiechnęła się promiennie do chłopca.
   - Przepraszam. - chłopiec puścił oko do pielęgniarki. - Więc, co będziemy dziś robić?
   - Ja będę jak zwykle pracować, a ty leniuchować.
   - A czy nie mógłbym Ci pomóc, Rose? Przecież wiem, że chcesz!
   - Nawet jeśli bardzo bym chciała - nie możesz. Jesteś pacjentem a nie pomocnikiem. - kolejny piękny uśmiech.
   - Bycie chorym jest do bani! A może wiesz, o której przyjedzie dziś mama?
   - Nie wiem, ale mam wiadomości od twoich kuzynów!
   - Jakie?
   - Przyjadą dziś do ciebie i przywiozą Ci parę fajnych rzeczy, abyś się nie nudził.
   - Fajnie. Zawsze wiedzą czego mi potrzeba.
   Kobieta uśmiechnęła się do chłopca, odwiesiła jego kartę zdrowia i podeszłą do niego bliżej. Po tych siedmiu dniach nie umiała sobie wyobrazić szpitala bez jej przyjaciela. Życie znów stanie się szare i ponure.
   - Naprawdę szkoda, że już jutro wychodzisz...
   - Też mi jest smutno. Już nie będziemy mogli się codziennie spotykać. Ale pamiętaj! Ja będę dbać o tą przyjaźń i będę Cię regularnie odwiedzał! Albo tu, albo w Twoim domu, Rose.
   - Wiem, Jack, ja też się o to postaram!
   Nagle z korytarza dobiegł ich donośny głos, wykrzykujący imię pielęgniarki. Z każdą chwilą był coraz to głośniejszy. Zbliżał się do pokoju Jack'a.
   - Już idę Jasmine! - zawołała Rose do swojej koleżanki z pracy. - Jack, idę już. Muszę pracować. - Wzięła głęboki oddech i na chwilę przymknęła oczy. - Jeszcze tu dziś wpadnę. Pozdrów kuzynów ode mnie!
   - Oczywiście pozdrowię! Miłej pracy Rose!
   Kobieta ruszyła w kierunku drzwi szybkim krokiem i zamknęła je za sobą zostawiając chłopca w półmroku. Leżał tak jeszcze przez parę minut wyczekując aż uśmiechnięta Rose wróci do niego i będą mogli spędzić razem czas, lecz już nie wróciła.
   Leżał tak przez długi czas. Minuty mijały bardzo szybko. Może nie tylko minuty, ale też godziny. Zasnął na chwilkę, lecz obudziło go ciche pukanie do drzwi jego pokoju.
   - Proszę! - krzyknął.
   Nagle do pokoju wpadli dwaj chłopcy. Uśmiechnięci i weseli. Byli to Roger i Ben.
   - Siemka kuzynie! Piątka! Co ty tu robisz w ogóle? Leń z ciebie niesamowity! - zaśmiał się Roger.
   - No wiesz, czasem trzeba trochę poudawać! Ha, ha, ha! - odpowiedział za Jack'a Ben.
   Chłopcy poprzybijali sobie piątki, przywitali się i Ben powiedział:
   - Zgadnij co Ci przynieśliśmy, chłopie!
   - Nie mam pomysłu. Powiedzcie!
   - Wiem jak to jest w szpitalu - powiedział Roger. - Dlatego przynieśliśmy Ci parę gazet o piłce nożnej. A propos, na stronie 9jest  mała niespodzianka. - chłopak puścił oko do kuzyna. - Ale to później! Mamy także trochę krzyżówek i zagadek z geografii! Ben przyniósł też swoją grę PacMan. Na pewno Ci się spodoba!
   - Wow, dzięki chłopaki! Jesteście najlepsi!
   - No a teraz opowiedz nam jak się czujesz?
   - Już znacznie lepiej. Rana się goi, powoli, ale się goi. Ból już nie jest taki ostry. Zauważyłem, że nasila się o północy... Nie wiem dlaczego.
   - No to dobrze. Cieszymy się bardzo! No a co do tej niespodzianki z gazety, to Real Madrid wygrał kolejny mecz! Jesteśmy coraz bliżej mistrzostw!
   Chłopcy wdali się w długą rozmowę o piłce nożnej. Nawet nie zauważyli kiedy minęły dwie godziny. Roger i Ben pozbierali swoje plecaki, pożegnali się i już mieli wyjść, gdy Roger powiedział:
   - Jack, co tam leży na ziemi? Tak bardzo się błyszczy w promieniach słońca.
   - Nie wiem. Może coś mi spadło?
   Roger podszedł do przedmiotu i kucnął przy nim. Oglądając mały przedmiot myślał nad tym co to może być.
   - Roger, co to? - zapytał Ben.
   - Oo... To mały wilczek wyrzeźbiony ze szkła lub jakiegoś cennego kamienia szlachetnego. To pewnie twój, ktoś Ci go tu zostawił, albo upuścił. Zostaw go sobie. Jeśli ktoś będzie go szukał - oddasz go.
   Jack, obracając w palcach małego wilczka, nie wiedział skąd mógł się on tu znaleźć. Pomachał kuzynom, którzy właśnie wychodzili. Jeszcze przez chwilę przypatrywał się małej rzeźbie, aż w końcu przywiesił go na rzemyk, który zawsze miał zawiązany na nadgarstku. Teraz będę wilkołakiem! - pomyślał. Te słowa coś mu przypominały, ale nie wiedział co.
   Chłopiec wzruszył ramionami i położył się czytając gazetę. Lecz nie za bardzo rozumiał znaczenie czytanych słów. Cały czas myślał o małym wilczku wiszącym na jego nadgarstku.

wtorek, 11 czerwca 2013

Rozdział pierwszy.

   Z lekkim otępieniem Jack zaczął się przebudzać. Spróbował otworzyć oczy. Na marne. Tym razem spróbował coś powiedzieć. Krzyknąć. To też nie było możliwe. W pewnym momencie poczuł lekki ból szyi. Co mi się stało? - pomyślał. - I gdzie ja teraz jestem?
   Kolejna próba powiodła się. Powieki chłopaka, choć z oporem, uniosły się ku górze, po czym od razu opadły. Światło. Było tam dużo światłą skierowanego na twarz Jack'a. Tym razem jego oczy wygrały bitwę z ostrym światłem. Jack jeszcze parę razy zamrugał, aby jego wzrok przyzwyczaił się do tak jasnego pomieszczenia.
   Powoli zaczął rozglądać się. W miarę upływu czasu usłyszał odgłosy wydawane przez aparaturę stojącą obok jego łóżka. Szpitalnego łóżka. Jack leżał na dużym i niewygodnym łóżku szpitalnym. Musiał mieć poważny wypadek. Ciekawe co mi się stało... - pomyślał.
   Rozglądając się dalej zauważył ciemną postać śpiącą na fotelu w kącie pokoju. Spojrzał na okna. Były zasłonięte, lecz przez dziurki pomiędzy zasłonami prześwitywał blask księżyca.
   Postać na fotelu miała długie czarne włosy splątane w warkocz i bardzo ciemną cerę. Była to kobieta. Była ona ubrana w zielony sweter z kapturem i futerkiem na jego krańcach.
   - Mamo... - wychrypiał Jack, gdy ją poznał. - Mamo...
   Z wielkim zdziwieniem odkrył, że powiedzenie tych słów bardzo go zmęczyło.
   Co mi jest!? Dlaczego tak dziwnie się czuję!? - myślał.
   Nagle Caroline otworzyła oczy. Były one bardzo wilgotne i podpuchnięte. Powolnym ruchem przeciągnęła się, wypiła resztę kawy z małego kubeczka i wstała. Oddychała bardzo wolno i głęboko.
   - Oh, Jack, Jack. Dlaczego to się stało? Dlaczego jestem aż tak nie odpowiedzialna? - odetchnęła głęboko i podeszła do łóżka.
   Chłopak patrzył jak kobieta zbliża się do niego i jak z każdym kolejnym krokiem wykwita na jej twarzy piękny uśmiech a po policzkach zaczynają płynąć łzy. Nagle zaczęła krzyczeć:
   - Jack! Jack, Jack, Jack! Wreszcie! Pani doktor? Jack się obudził! Szybko!
   Szybko podbiegła do chłopca i bardzo ostrożnie, aby nie zerwać wszystkich igieł i rurek wszczepionych w jego ciało, przytuliła go do siebie, szepcząc:
   - Jack, kochanie, nic Ci nie jest. Tak bardzo Cię kocham, przepraszam.
   - Mamo? Co się stało? - rzekł chłopiec zbierając siły.
   - Nic, nic. Teraz to nie ważne! Opowiem Ci jutro. Teraz musisz odpoczywać. Musisz szybko wyzdrowieć. - odpowiedziała szybko po czym pocałowała syna w czoło.
   Wtem do pokoju weszła pielęgniarka i lekarz.
   - Proszę się na chwilę odsunąć. Muszę sprawdzić podstawowe funkcje życiowe.
   - Dobrze, dobrze.
   Lekarz spojrzał na Jack'a. Uśmiechnął się i powoli wyjął ze swojej kieszeni w fartuchu lekarskim małą latareczkę.
   - Cześć Jack. Mam na imię Jerry i jestem twoim lekarzem. Teraz muszę sprawdzić twój wzrok, więc muszę poświecić Ci tą latareczką w oczy. Zgadzasz się?
   - Tak, panie Jerry. - wychrypiał.
   Chwilę później lekarz szybkim ruchem sprawdził wzrok i wyłączył latarkę.
   - No dobrze. Jeszcze tylko posłucham twojego dzielnego serduszka. - zrobił to bardzo ostrożnie, następnie zwrócił się do Caroline. - Pani Bussy nie musi się pani martwić o Jack'a. Jest bardzo silny, mam nadzieję, że nie będę musiał go tu często widywać! - zaśmiał się. - Ten chłopak naprawdę ma dzielne serce i jest bardzo silny psychicznie. Musi teraz bardzo dużo wypoczywać. Oczywiście będę przychodził na kontrolę. Może teraz pani z nim porozmawiać, lecz krótko. A później dopilnować, aby zasnął.
   Na jego miłej twarzy pojawił się uśmiech i powiedział jeszcze tylko:
   - Jack, jesteś silny. Wierzę w ciebie.
   Lekarz wyszedł pospiesznie i ostrożnie zamknął za sobą drzwi. Caroline od razu znalazła się przy synu. Złapała jego rękę i przytuliła do swojego policzka.
   - Mamo, usiądź sobie.
   - Po co? Musisz spać...
   - Ale ja chcę jeszcze tylko zapytać...
   - O co?
   - O piłkę. Gdzie ona jest? Czy ktoś ją zabrał z tej polany, tam w lesie?
   - Oczywiście, że tak. Jutro Ci ją przyniosę.
   - Obiecujesz?
   - Obiecuję, kochany - kobieta uśmiechnęła się. - Dobrze, idź już spać. Chciałam jeszcze tylko Cię przeprosić.
   - Za co?
   - Za to, że nie byłam za ciebie zbyt odpowiedzialna i doprowadziłam do takiego wypadku... Przepraszam Jack.
   - Mamo to nie twoja wina. To ja sam tam poszedłem.
   - Jack... Jutro porozmawiamy. Teraz musisz wypoczywać - kolejny uśmiech.
   - Ale mi wcale nie chce się spać! - zaśmiał się.
   Kobieta odwzajemniła uśmiech, poklepała rękę Jack'a i wstała. Ruszyła w stronę drzwi, lekko je uchyliła i szepnęła coś. Po chwili w pokoju pojawiła się pielęgniarka z małą strzykawką. Podeszła do łóżka chłopaka i bez żadnego wyrazu twarzy wstrzyknęła w jeden z wiszących nad jego głową woreczków, ciecz ze strzykawki. Popatrzyła na chłopca, potem na jego matkę i skinęła głową. Obejrzała się jeszcze na monitor nad głową Jack'a i wyszła z pokoju.
   - Mamo, co ona zrobiła? - zapytał zaniepokojony Jack.
   - Nic złego, nie martw się. Do zobaczenia rano!
   Caroline wróciła na fotel, usiadła i przypatrywała się synowi. Jack poczuł coś dziwnego. Powieki zaczęły mu opadać, język stał się za ciężki, aby cokolwiek powiedzieć. Zasypiał. A gdy już zasnął i on i jego matka, pewna postać w czarnej pelerynie uchyliła lekko drzwi jego pokoju i rozejrzała się po pokoju. Jej wzrok zatrzymał się najpierw na matce chłopca, a później na nim. Na jej krwistoczerwonych ustach pojawił się uśmiech. Szybkim i płynnym ruchem wpadła do pokoju i na stoliku obok łóżka chłopca postawiła małą figurkę wilka. Po czym rozpłynęła się jakby w powietrzu. Przystanęła jeszcze tylko przy drzwiach i powiedziała:
   - Jesteś idealny.

sobota, 8 czerwca 2013

WYBRANY

   Stojąc nieruchomo Jack z przejęciem przypatrywał się pięknej, młodej twarzy Chelsei. Tajemnicza kobieta, wcześniej okryta czarnym płaszczem z ogromnym czerwonym kapturem, a teraz tylko w białej, prostej sukience, także przyglądała się Jack'owi.
   - Jack, odezwiesz się do mnie w końcu, czy nie? Ile mam czekać? - zaśmiała się.
   - Ja po prostu... Przpraszam. - odpowiedział.
   - Chłopcze nic się nie stało! Hmm... Może ja zacznę. Już wiesz, że mam na imię Chelsea. Teraz pewnie zastanawiasz się dlaczego Cię tu zaciągnęłam.
   - Co? Znalazłem się tu nie przez przypadek, tylko dlatego, że mnie tu ściągnęłaś?
   - Tak. Na czym to ja skończyłam? A no tak. Jesteś tu, ponieważ zostałeś wybrany.
   - Wybrany? Do czego?!
   - Tego dowiesz się w swoim czasie. Dziś powiem Ci tylko parę istotnych faktów. Chcę żebyś teraz się odprężył, bo trudno mi rozmawiać z tak zdenerwowaną osobą... To naprawdę trudne.
   - Wcale nie jestem zdenerwowany. No może troszkę...
   Chelsea uśmiechnęła się lekko, a następnie poczęła się rozglądać po polanie. Z nieskrywanym zdenerwowaniem nabrała do ust dużą ilość powietrza, po czym bardzo powoli je wypuściła.
   Nagle ruszyła w kierunku Jack'a. Chłopaka cofnął się o krok i wytrzeszczył oczy. Kobieta kolejny raz pozwoliła sobie na skromny uśmiech i szybkim ruchem minęła młodzieńca i usiadła na małej skale tuż za jego plecami. Jack odwrócił się do niej cały czas mocno przyciskając piłkę do piersi.
   - A więc Jack, myślę, że jeśli moi przyjaciele wybrali Cię do tak trudnego zadania, wzięli pod uwagę twoją bystrość umysłu, i dlatego powinieneś już wiedzieć, że nie jestem zbyt normalna. - kolejny uśmiech.
   - Nie normalna w jakim sensie? - zapytał chłopak.
   - Zauważyłeś moje płynne i bardzo szybkie ruchy? - Jack skinął głową - No właśnie o to mi chodziło. Jack teraz posłuchaj mnie bardzo uważnie! Nie jestem człowiekiem, ponieważ 250 lat temu zostałam wybrana, tak jak ty dziś, i przemieniona w czarownicę. Od tamtego czasu posiadam nieograniczone moce związane z naturą. Mogę spowodować bardzo dziwne rzeczy.
   Jakby na dowód jej słów z jej lekko podniesionej ręki zaczęła wyrastać mała róża. Jack jak zaczarowany wpatrywał się jak kolejne płatki róży odchylają się tworząc piękny kwiat.
   - Dotknij. Ona jest prawdziwa.
   Chłopiec popatrzył Chelsei w oczy. Ona pokiwała głową. Jack po raz pierwszy od pobytu na polanie lekko się uśmiechnął.
   - Jest piękna - powiedział, po czym dotknął delikatnych płatków i łodyżki. - Naprawdę jesteś czarownicą.
   - Posłuchaj, spójrz mi w oczy. - Chłopiec szybko, choć niechętnie przeniósł wzrok z róży na kobietę. - To co Ci teraz pokazałam i co Ci powiem za chwilkę wymaże się z twojej pamięci i przypomnisz sobie to dopiero w dniu twoich osiemnastych urodzin. Mamie i policji powiesz tylko, że pamiętasz ugryzienie małego wilka. Nic więcej, dobrze?
   Przerażenie Jack'a zaczęło wzrastać z każdym kolejnym słowem począwszy od słowa 'policji'. Co ona chce ze mną zrobić? - myślał Jack. Nie mając jednak już żadnego wyjścia skinął posłuszne głową.
   - Co ma do tego policja, proszę pani? - zapytał pospiesznie.
   - Dowiesz się później! Teraz nie mamy czasu, muszę Ci wszystko opowiedzieć. A więc już nie długo pojawią się tu moi przyjaciele, o których już wspominałam. To oni wyjaśnią Ci dlaczego zostaniesz wilkołakiem - na pół człowiekiem i wilkiem. Pamiętaj, że po przemianie będziesz miał jeszcze sześć lat beztroskiego życia. Później wrócimy.
   Ostatnie dwa słowa zabrzmiały bardzo złowieszczo. Jack nawet nie zauważył kiedy usiadł na trawie obok pięknej Chelsi.
   - Jack, to już czas! Wstań. - szepnęła, po czym sama z wielką gracją wstała.
   Otrzepała swoją idealnie białą sukienkę i skierowała swój wzrok w stronę ściany drzew na przeciwko nich.
   - To oni, już tu są.
   - Ja niczego nie widzę, pani Chelseo! Dlaczego ja ich nie widzę?!
   - Uspokój się, przecież jeszcze nie jesteś istotą magiczną.
   Słowo 'jeszcze' cały czas odbijało się echem w jego głowie. Chłopak chciał zadać kobiecie milion pytań, lecz jakaś dziwna siła nie pozwoliła mu nawet otworzyć ust. Zauważył kolejny uśmiech na twarzy Chelsei. Co ona ze mną robi? - myślał intensywnie.
   Nagle spośród drzew zaczęły wyłaniać się postacie. Byli to dwaj mężczyźni i kobieta. Cała trójka była tak samo ubrana jak Chelsea na samym początku ich rozmowy. W długie czarne płaszcze z czerwonymi kapturami.
   Ich twarze nie wyrażały żadnych emocji. Po prostu szli nie zważając na otaczający ich świat. Poruszali się tak jak Chelsea bardzo szybko i płynnie. W odstępie kilku metrów od Jack'a i Chelsei zatrzymali się i zrzucili swoje kaptury. Kobieta stałą po środku, a dwaj mężczyźni po jej bokach.
   - Witajcie! - zawołała Chelsea wyraźnie uradowana tym spotkaniem. - Witaj Eve, Mattcie, Alecu!
   Rudowłosa kobieta, Eve, skinęła tylko głową i popatrzyła na chłopaka stojącego za czarownicą.
   - Jack, jak mniemam? Witaj!
   W jednej chwili rudowłosa stała tuż przy nim. Po chwili zastanowienia położyła swoją prawą rękę na jego ramieniu.
   - Chłopcy! - krzyknęła do zajętych powitaniem z Chelseą Matta i Aleca. Ich oczy od razu odnalazły postać Eve z zaciekawieniem.
   - Tak, Eve?
   - On naprawdę jest idealny. Pełen żalu po stracie ojca oraz radości z nowo nawiązanej więzi z ciocią. A przy okazji, to właśnie jego ciocią jest Alice.
   - Alice? Dawno już nas nie odwiedzała. Teraz przynajmniej będziemy mieli powód do odwiedzin, prawda Matt? - powiedziała bardziej umięśniony z dwójki przybyłych.
   - Oczywiście - zaśmiał się Matt.
   Eve odwróciła się do Matta, Aleca i Chelsei.
   - Dziękuję wam za pomoc w odnalezieniu ideału! Mam nadzieję, Chelseo, że powiedziałaś Jack'owi wszystkie ważne szczegóły?
   - Oczywiście Eve. Jak kazałaś.
   - Dziękuję.
   Kobieta odwróciła się znów do Jack'a i powiedziała:
   - Teraz podejdziesz do Chelsei i poczekasz na mnie. Ja Cię przemienię i spotkamy się za sześć lat, jak wcześniej powiedziała Ci Chelsea, prawda? - spojrzała kątem oka na dziewczynę za nią.
   - Tak proszę pani - odpowiedział Jack. - Mogę tylko o coś zapytać?
   Z małym zdziwieniem Eve skinęła głową.
   - Dlaczego dopiero za sześć lat?
   - Ponieważ tak ustaliła Najwyższa Rada.
   Rudowłosa wymieniła spojrzenia z resztą i ruszyła ku ścianie lasu. Po chwili Chelsea szybko i dość mocna złapała Jack'a za ramiona i przyciągnęła do siebie. Szepnęła mu do ucha:
   - Tylko nie krzycz! Będę musiała wtedy zamknąć twoje usta i będzie bardzo bolało. Krzyk i tak nic nie da.
   Po chwile z lasu wyszedł nadnaturalnie duży wilk. Kolor jego sierść miał taki sam odcień jaki miały włosy Eve. Czyżby to ona, zmieniła się w wilka? - pomyślał.
   - Chelseo, czy to ...?
   - Tak!
   To co nastąpiło później działo się bardzo szybko. Jack został popchnięty przez Chelsee do przodu, prosto na Eve. Wilczyca skoczyła szybko na Jack'a. Później chłopak czuł tylko palący ból w okolicy szyi. Ból promieniował do wszystkich kończy i był nie do zniesienia. "Nie krzycz!", "Krzyk nic nie da!". Przypomniały mu się te słowa Chelsei.
   Piłka, nie puszczaj piłki - pomyślał jeszcze Jack.
   W głowie Jack'a wymazały się już prawie wszystkie wydarzenia z polany pozostał tylko ból i słowa czarownicy: "Będziemy teraz przyjaciółmi, krótko, ale będziemy."
   Potem Jack nie czuł już nic. Nie pamiętał niczego co tam się działo. Usłyszał głośne krzyki, syreny policyjne i coś jeszcze. Cichy, stłumiony szloch. Szloch jego matki.

czwartek, 6 czerwca 2013

Prolog

   - Jack! Roger! Ben! Chodźcie już do domu! Zimno się robi, a po za tym zrobiłam już obiad.- zawołała Caroline, matka Jack'a, a ciocia Roger'a i Ben'a.
   - Mamo, jeszcze chwilę! Właśnie będę strzelał karnego!
   Caroline jak zwykle uśmiechnęła się sama do siebie i weszła z powrotem do domu. Matka Jack'a była piękną kobietą. Jej matka była mulatką dlatego miała ona bardzo piękną, śniadą cerę. Jej uśmiech onieśmielał wielu, choć nie był częstym widokiem na jej okrągłej twarzy. Oczy miała koloru głębokiego brązu, które lśniły za każdym razem, gdy Caroline wzruszała się na widok syna.Był on tak bardzo podobny do ojca, a jej męża Carter'a.
   Carter był żołnierzem. Zginął parę lat temu podczas misji w Iraku. Caroline długo nie mogła poradzić sobie po stracie męża, przez co Jack nie mieszkał z matką, lecz z jej siostrą Alice. Właśnie wtedy zrodziła się wielką więź łącząca chłopca i jego ciotkę, która trwa aż do dziś.
   - Roger, teraz mi podaj. Wybije z pierwszej piłki i na pewno cię pokonam Ben! - zawołał Jack.
   - Nie żartuj sobie, jestem najlepszym bramkarzem w naszym mieście. Nie masz ze mną szans. - zaśmiał się chłopak.
   - I tak spróbuje! - odkrzyknął Jack. - A ty pewnie nie słyszałeś o tym, że ja jestem najlepszym strzelcem w naszym mieście!
   Chłopcy zaśmiali się i wznowili grę. Roger podał kuzynowi, a ten z największą siłą jaką posiadał posłał piłkę prosto do małej, zrobionej samodzielnie przez Jack'a bramki. Ben upadł na ziemię z impetem po nieudanej próbie obrony tego strzału.
   - Jack! Jak ty to zrobiłeś?! Nawet nie wiem kiedy piłka wpadła do siatki! Piątka kuzynie! - zawołał Roger.
   Chłopcy przybili sobie piątki i chcieli iść już na obiad kiedy zobaczyli, że Ben siedzi w bramce z głową zwieszoną w dół.
   - Ben? Idziesz, moja mama zrobiła obiad?
   - Nie.
   - Chyba nie jesteś zły, co? Przecież nawet najlepszym się zdarza nie obronić...
   - No niby tak, ale... Nie powiecie o tym nikomu, prawda?
   - No jasne, że nie! Jesteś moim kuzynem. Nie mógłbym ci zaszkodzić.
   - Jack, naprawdę jesteś najlepszy!
   Ben podszedł do kuzyna i przybili piątkę. Cała trójka zadowolona i uśmiechnięta ruszyła przez rozległy ogród w kierunku domu. Kiedy przechodzili obok piłki Ben nie mógł się powstrzymać i krzyknął do kuzynów:
   - Jeszcze jeden strzał, chłopaki!
   Chłopak kopnął piłkę, która zamiast wpaść do bramki poszybowała nad nią, spadła na drogę i poturlała się do lasu. Cała trójka krzyknęła:
   - Nie! Stój! Nie do lasu!!
   Niestety piłka zniknęła już w gąszczu wysokich paproci i krzewów i pewnie turlała się coraz niżej, ponieważ był to las, który wyrósł na lekko stromym zboczu. Las ten był uważany za jeden z najniebezpieczniejszych w okolicy. Dlatego rodzice wszystkich dzieci zakazywali zbliżać się choćby na metr do granicy ściany drzew.
   Chłopcy stali jak wryci nic nie mówiąc. Ciszę przerwał Ben:
   - Yyy.. Przepraszam Jack. Ja nie chciałem... To nie było specjalnie...
   - Ale strzał był dobry - rzekł pocieszającym tonem Roger.
   - Roger, nie pomagasz! Co teraz zrobimy? Wiesz, że ta piłka wiele dla mnie znaczy. Nie mogę tak po prostu o niej zapomnieć!
   Chłopcy znów zamilkli. Każdy z nich w pamięci wyszukał dzień w którym Jack po raz ostatni widział swego ojca, i w którym to dostał od niego piłkę. Tak, tę która teraz leży pewnie w środku lasu. Lasu do, którego nikt nie chciał nigdy wejść.
   - Pójdę!
   - Nie, Jack nie pójdziesz! Tam jest bardzo niebezpiecznie. Powiemy jutro rodzicom o tym i pomogą nam ją odnaleźć.
   - Nie! Nie będę się zachowywał jak bym nie miał odwagi! Zrobię to dla taty.
   W chwili, gdy Jack wymienił słowo 'tata' chłopcy nie ośmielili się już nic powiedzieć. W milczeniu patrzyli na kuzyna, który właśnie ruszał w, jak myślał, krótką wędrówkę do nadzwyczajnego miejsca.
   Jack z cieniem niepewności na twarzy ruszył w stronę lasu. Cały czas myślał o tym, że musi odzyskać piłkę. Tata by mi pomógł, ale teraz go już nie ma więc poradzę sobie sam - pomyślał chłopak - Będzie ze mnie dumny.
   Właśnie przechodził przez drogę gdy usłyszał odległą rozmowę kuzynów:
   - Myślisz, że to dobry pomysł, że tam idzie? Sam?
   - Ben, on da sobie radę. Jest bardzo odważny!
   Duma rozpierała go od środka jak nigdy. Uśmiech wykwitł na jego twarzy i nie chciał z niej zejść. Stało się to jednak, gdy Jack zobaczył jak trudna droga go czeka.
   Nie odwracając się do kuzynów ruszył w drogę. Gdy tylko przekroczył granicę lasu, poczuł, że to miejsce jest inne niż te w których już był. Rośliny były tu trochę bardziej ożywione. Czuł się jakby na jego oczach drzewa, krzewy i inne rośliny rozrastały się, zmieniały swoje położenie. Od początku czuł na sobie wzrok jakiegoś stworzenia czającego się w zaroślach. Ale odważnym krokiem szedł dalej.
   Jack starannie wymierzał każdy krok, aby się nie potknąć i nie upaść. W pewnym momencie odwrócił się i zawołał:
   - Chłopaki! Jesteście tam?
   - Tak, Jack! Coś się stało? - zapytał Ben.
   - Nie, nic tylko się upewniam, że mnie nie zostawiliście. Dziękuję.
   - Yhm, nie ma za co!
   Chłopak przymknął na chwilę powieki i odliczył pięć sekund. Po tym zaczął znów iść. Nie wiedząc kiedy Jack wkroczył na małą polankę. Rośliny rosły na całej jej powierzchni. Nigdzie nie dopatrzył się nawet kawałka wolnej ziemi. Wszędzie znajdowały się kwiaty. Lecz nie były to zwykłe kwiaty. Te były błyszczące, jakby posypane brokatem i bardzo miękkie i śliskie. Dziwne - pomyślał - nigdy takich nie widziałem. Rozglądając się dookoła podbiegł szybko na sam środek polanki i rozejrzał się. Nagle zobaczył piłkę. Leżała w małej szmaragdowej kałuży. Chłopak złapał ją i przytulił do siebie.
   - Nigdy już nie uciekaj. Pamiętaj, że już tylko ty mi po nim zostałaś. - powiedział.
   Uczucie, iż ktoś go obserwuje nasiliło się. Popatrzył przed siebie a następnie obrócił się. Tu nikogo nie było. Roześmiał się głośno, choć można było wyczuć w jego śmiechu nutkę zdenerwowania i strachu.
   Zadowolony ruszył przed siebie. Już miał przekroczyć granicę polanki, gdy ujrzał cień postaci stojącej niedaleko chłopaka. Postać stałą nieruchomo i wpatrywała się w twarz Jack'a. Z tego co mógł zauważyć była to kobieta, bardzo piękna kobieta. Karnację miała ciemną, oczy duże i brązowe. Usta za to małe, lecz wydatne. Muśnięte szminką ostrego czerwonego koloru.
   Kobieta poruszyła się nieznacznie. Jack nie był pewny, ale chyba się uśmiechnęła. Chłopak także stał nieruchomo obmyślając ewentualną drogę ucieczki. Nie zna tego lasu. Pewnie by się zgubił. Więc pozostało mu tylko uciekanie na oślep lub poddanie się.
   Nagle Jack uniósł głowę ku drodze, którą tu trafił. To jego kuzyni, krzyczeli coś.
   - Jack! Jack! Idziesz już?
   Już chciał odpowiedzieć, ale kobieta błyskawicznie zjawiła się przy nim, zakryła mu usta i szepnęła do ucha:
   - Posłuchaj Jack, nie masz szans na ucieczkę, więc nawet nie próbuj. Będziesz teraz robił to co ci każę, jasne?
   Chłopak skinął głową.
   - No, grzeczny chłopiec! Teraz powiesz do twoich jakże troskliwych kolegów, że wrócisz za chwilkę, ponieważ cały czas szukasz piłki, jasne?
   Kolejne skinięcie. Kobieta uśmiechnęła się szeroko ukazując rządek pięknych i zadbanych zębów. Po chwili zabrała rękę z ust Jack'a.
   - Jack? Chłopie, gdzie ty jesteś?!
   - Yyy... Chłopaki zaraz wracam, spokojnie. Jestem już blisko piłki!
   - Ok, czekamy!
   Kobieta cofnęła się i stanęła metr od Jack'a. Kolejny uśmiech, tym razem bardziej władczy.
   - A więc Jack, poznajmy się! Mam na imię Chelsea. Będziemy przyjaciółmi. Krótko, ale będziemy.
   Jack nie wiedział co zrobić. Odpowiedzieć czy nic nie mówić. Teraz mógł liczyć tylko na przyjaciół, którzy pewnie czekają teraz na niego zupełnie nie świadomi tego co dzieje się z ich kuzynem.