O PÓŁNOCY

O PÓŁNOCY

piątek, 26 lipca 2013

Rozdział dwunasty.

   - Czego chcesz? - zapytał oburzonym tonem Jack, stojąc naprzeciwko rudowłosej kobiety w środku lasu.
   - Dlaczego tak nie miło się do mnie odzywasz? Ja zawsze byłam dla ciebie miła. Oczekuję tego od ciebie również! - odpowiadając wyraźnie posmutniała. - Żadnego słowa powitania, ani uścisku?
   - Nie wiem czy wiesz, ale mam dziewczynę! - był dumny z tego, że może wypowiedzieć te słowa. - Chcę być wobec niej lojalny. I... Nie widzę powodu, dla którego powinniśmy się przytulać na powitanie.
   Smutek w oczach Eve pogłębił się.
   - Musisz bardzo ją kochać, co? Choć taka miłość z dnia na dzień długo nie przetrwa. Uwierz mi. Mam setki lat doświadczenia. - była dumna z tego, że zadawała mu ból tymi słowami. Choć kochała go, podobało jej się to.
   - To nie jest miłość z dnia na dzień! Ona była w nas, we mnie i w Kate. Ale nikt z nas nie chciał wypowiedzieć tego głośno. Baliśmy się o naszą przyjaźń. A Ty zachowujesz się jakbyś była o mnie zazdrosna! Tak nie jest, prawda?
   Eve nie odpowiedziała mu. Patrzyła na niego przenikliwym spojrzeniem, udając obojętną. Jack westchnął i pokręcił głową.Przerwał ciszę:
   - Więc przybiegłem tu tylko po to, abyś mogła mnie zdenerwować?
   - Uważaj co mówisz, wilczku. Nie tak Cię wychowywałam!
   - Zacznijmy od tego, że nigdy mnie nie wychowywałaś! Nie mów tak, nie masz prawa!
   - Nawet nie wiesz jakie mi przysługują prawa, dziecko.
   Zmęczony tą rozmową chłopak odwrócił się i zaczął iść w stronę szkoły. Usłyszał ciche przeprosiny i prośbę, aby wrócił.
   - Czego chcesz?! - krzyknął do niej odwracając się.
   - Chcę porozmawiać, podejdziesz do mnie?
   Niechętnym krokiem zbliżył się do Eve i usiadł na dużym głazie naprzeciwko niej. Patrzył na nią, lecz ona nic nie mówiła. Patrzyła w niebo. Jack zastanawiał się czy kropelki deszcze nie denerwują rudowłosej, uderzając w jej twarz.
   - Słucham! Co chcesz mi powiedzieć? - zapytał naglącym tonem.
   - Już niedługo wydarzy się coś ważnego w życiu wszystkich istot magicznych. Ty jesteś wybrany i musisz tam być. Na czas przygotowań będzie Ci pomagał Aleksander.
   - Zaraz, zaraz, zaraz! Jaki Aleksander? Co ty, do cholery, wygadujesz?
   - Aleksander to mój przyjaciel. Będzie Ci pomagał się przygotować. Tak nakazała Rada Najwyższych. Myślę, że się polubicie nawzajem! - Uśmiechnęła się radośnie i przyłożyła dłonie do ust. Wykrzyknęła parę razy imię przyjaciela.
   Po paru sekundach przy jej boku stanął miedzianowłosy, szczupły... chłopiec. Jack sądził, że Aleksander będzie od niego starszy, silniejszy... Okazało się, że był bardzo chudy i wysoki. Twarz rozjaśniał mu szeroki, nie schodzący z niej, uśmiech. Na pierwszy rzut oka Jack pomyślał, że jest on elfem. Styl jego ubioru i kształt i mimika twarzy wskazywały na to, lecz Eve zaprzeczyła temu twierdzeniu po chwili milczenia.
   - Jack, Aleksander, poznajcie się! Jack jest wiolkołakiem. Tak jak ja Alex. Natomiast mój przyjaciel Aleksander jest wampirem, Jack.
   - Świetnie... Yyy... Miło było Cię poznać, ale muszę już lecieć na lekcję, więc narka, do... kiedyś tam! - zaczął już biec, ale usłyszał donośny krzyk Eve.
   -  Nie tak prędko! Alex idzie z Tobą!
   Jack zatrzymał się energicznie. Wpadł w otępienie, co pozbawiło go nawet ochoty na dalszy bieg. Po chwili odwrócił się do nich z szeroko otworzonymi oczami.
   - Co, proszę?
   - Powiedziałam, Ci przecież, że będzie Ci pomagał! On nauczy Ciebie paru rzeczy... A może i on nauczy się czegoś od Ciebie!
   - Mówiłem Ci już jak bardzo Cię nienawidzę?! - zapytał zdenerwowany.
   - Nie. Nie mówiłeś. Alex, pamiętaj zachowuj się grzecznie. To jest szkoła i tam jest dużo ludzi, ale nie wariuj. Oni nie wiedzą kim jesteś! Trzymaj się Jack'a. To dobry chłopak.
   - Do szkoły też ze mną idzie?! A gdzie będzie siedział na lekcjach?! - złapał oddech i popatrzył na uśmiechającą się Eve. Rozszerzył oczy do maksimum i krzyknął: - Nie! Nie mów tego! Nie zrobisz mi takiego świństwa!
   - Niestety tak! Aleksander jest już wpisany jako jeden z uczniów twojej szkoły! Będzie z Tobą na każdej lekcji! Uśmiechnij się, poznacie się bliżej i będziecie mieć na siebie oko nawzajem. - odpowiedziała złośliwie po czym zniknęła.
   Chłopak stał bezradny patrząc na, jak myślał, bardzo skromnego wampira przypominającego elfa. O co tu chodzi? pomyślał. Popatrzył bezradnie na elfa i powiedział:
   - Chodź, Alex. Zaraz zacznie się druga lekcja! - spojrzał na niego wrogo i ruszył w kierunku szkoły.
   Nastąpiła krótka chwila ciszy.
   - Mam na imię Aleksander! Możesz do mnie mówić Alex. I jestem wampirem. Zostałem przemieniony kiedy miałem piętnaście lat, ogólnie mam 965 lat! A Eve nazywa mnie ciężkim przypadkiem, bo zachowałem wszystkie głupie cechy typowego nastolatka! No wiesz... Ciągle gadam, dużo biegam, jestem strasznie leniwy i... Szkoła jest głupia, prawda? Po co tam idziemy? Jaki przedmiot będziemy teraz mieć? Czy nauczyciel jest fajny? Oby to nie była chemia! Strasznie nie lubię chemii. Chociaż... Czasem na chemii są żaby! Albo na biologii! Lubię je gonić, a ty?
   - Zamknij się! - krzyknął Jack. - Jeśli mam z Tobą wytrzymać ten jakiś tam czas do tego ważnego wydarzenia to po prostu się zamknij! Idziemy do szkoły. Będziemy mieć teraz geografię. Nauczycielka nie jest zła, ale lepiej się nie odzywaj jak nie poprosi. I jeszcze jedna mała prośba... Mógłbyś nikogo nie wyssać z krwi? - Jack popatrzył zdezorientowany na Alexa.
   - No jasne, napiłem się rano. To idziemy?
   - Tak, chodź.
   Chłopak włożył ręce w kieszenie i powoli ruszył w kierunku szkoły. Do kolejnej lekcji mieli jeszcze dziesięć  minut. Spokojnie, jeszcze zdążę go oprowadzić po budynku, pomyślał, choć pewnie i tak nie ma sensu, bo będzie cały czas za mną łaził.
   Co raz bardziej zdenerwowany głupimi pytaniami Aleksandra przyspieszył, chcąc go zgubić. Na marne. Nagle zadzwonił dzwonek szkolny. Z drzwi jednego z budynków zaczęły wylewać się tłumy ludzi idących na lekcje do drugiego budynku. Gdzieś pomiędzy nimi znalazł twarz Kate. Zawołał do niej, ale ona nie usłyszała. Nagle Kate zaczęła coś mówić:
   - Daj mu spokój! On ma teraz tak jakby... Trudny okres w życiu. Kiedy ty tak miałeś, pomagaliśmy Ci, a nie osądzaliśmy Cię bez Twoich wyjaśnień. Więc teraz nie masz prawa go obrażać.
   - Ale on już totalnie olał sobie szkołę, Kate! Olał nas, olał wszystko!
   Michael.
   - Nie wiesz co się stało teraz w jego życiu! Przestań, nie dotykaj mnie i nie przepraszaj. Nie musisz się nawet do mnie odzywać!
   Jack patrzył na tą scenę z oddali. Jego przyjaciel nie zauważył go i chłopak usłyszał wszystko co Michael o nim myśli. Powinien to zmienić. Zmienić siebie. Ale na początek musiał zaopiekować się elfem stojącym obok niego i zadającym bezsensowne pytania.

wtorek, 23 lipca 2013

Rozdział jedenasty.

   Kate obudziło ćwierkanie ptaków i promienie słoneczne dostające się do jej pokoju przez malutkie okno. Naciągnęła kołdrę na głowę, choć wiedziała, że musi już wstać. Nie może spóźnić się na lekcje. A już szczególnie na lekcje z panem Thomilsonem. To właśnie z nim ma pierwszą lekcję. Zaczęła marudzić w nieznanym nikomu języku i powoli wyjęła jedną nogę spod kołdry. Sukces!
   Nagle usłyszała cichy, radosny śmiech.
   Jack!
   Zapomniała o Jack'u. Przecież został u niej na noc po tym jak... Po tym jak się całowali. Do teraz Kate nie wiedziała czy dobrze postąpiła. Byli przyjaciółmi, choć od zawsze coś do niego czuła. Wczoraj nie zapanowała nad emocjami. Muszę z nim o tym porozmawiać, pomyślała.
   Wyjrzała zza kołdry i spojrzała na chłopaka siedzącego na krześle i wpatrującego się w Kate z wielkim uśmiechem na twarzy.
   - Myślałem, iż to, że jestem wilkołakiem jest na skraju nienormalności. Ale dźwięki, które wydajesz kiedy się budzisz... Są jeszcze dziwniejsze. - powiedział, ciągle nie przestawał się śmiać.
   Kate zrobiła urażoną minę i rzuciła w niego swoją poduszką, po czym rzuciła się z powrotem na łóżko i nakryła kołdrą. W jednej chwili kołdra sfrunęła z niej i poszybowała na drugą ścianę pokoju, zatrzymując się na jej biurku. Usiadła energicznie z rozszerzonymi oczami.
   - Jack! Co ty robisz? Ja chcę spać! - powiedziała.
   - Spokojnie! Nie krzycz. Twoja mama się obudziła i idzie tutaj... - odpowiedział opanowany.
   - Co?! Ona cię zobaczy! Ona nie może Cię zobaczyć, Jack! - zaczęła gorączkowo rozglądać się po pokoju za jakimś bezpiecznym schronieniem dla chłopaka.
   - Spokojnie, Kate. Tu masz kołdrę przykryj się i udawaj, że śpisz. Gdy Twoja mama wyjdzie ja wrócę. Tylko mnie nie wydaj! - powiedział rozbawiony.
   Obejrzała się na okno i zobaczyła tylko jak swobodnie spada na dół. Oby nic mu się nie stało, pomyślała po czym klepnęła się w głowę. Wilkołak... Zapomniała.
   Do jej pokoju weszła Irina, jej matka. Rozejrzała się zaspana po pokoju. Zobaczywszy, że jej córka śpi, chciała już wyjść, ale jej uwagę przykuło otwarte okno i zimne powietrze wpadające przez nie do pokoju. Szybkim krokiem podeszłą do niego i zamknęła je. Gdy szła już do drzwi, na krześle obok biurka córki Irina spostrzegła męską koszulkę. Rozejrzała się dookoła, nagle rozbudzona i czujna.
   Jej córka nigdy nie sprawiała kłopotów, miała dobre oceny w szkole, nie sprowadzała chłopaków do domu, pomagała rodzicom. Lecz ta koszulka skłoniła Irinę do zerknięcia pod łóżko i do dużej szafy córki. Nie znalazła tam nikogo, ani niczego. Cóż, pomyślała, pewnie ktoś w szkole dla żartów włożył ją jej w szkole.
   Poczuła wstyd i czym prędzej wyszła z pokoju, zamykając za sobą drzwi. Zdziwiona dziewczyna otworzyła szeroko oczy i usiadła na łóżku przytulając się do swojej niebieskiej poduszki.
   Dlaczego ona to zrobiła? - rozmyślała. - Czyżby nie miała do mnie zaufania...
   Usłyszała ciche skrobanie w szybę, spojrzała w jej kierunku. Ujrzała tam Jack'a trzymającego się parapetu u czekającego na otwarcie okna. Powolnym krokiem, nie spiesząc się podeszła do okna i otworzyła je. 
   - Dzięki - powiedział lekko skruszony.
   - Uhm.
   Jack spojrzał na Kate. Jeszcze przed chwilą była wesoła i promienna, skłonna zrobić coś głupiego i szalonego. Teraz dziewczyna wyglądała jakby miała się zaraz rozpłakać. Stała przytulona do poduszki i nic nie mówiła. Chłopak przytulił ją do siebie i pocałował w czoło.
   - Oj, przepraszam. To przeze mnie. Gdybym nie narobił takiego bałaganu z moimi ubraniami, nie musiałaby...
   - To nie Twoja wina - przerwała mu. - Po prostu ona straciła zaufanie do mnie. Kiedy powiedziałam jej, że się z nikim nie przespałam i nie mam zamiaru zrobić tego z pierwszym lepszym powiedziała, że to rozumie i mi ufa. Nie żebyś ty był jakiś pierwszy lepszy, bo tak nie jest. Ale nie chcę na razie... Zrozumiesz, prawda?
   - Oczywiście, Kate.
   Dziewczyna posłała mu nieśmiały uśmiech i wtuliła się w jego ramiona.
   - Tylko nie płacz! - zaśmiał się.
   - Nie mów tak, bo zacznę. - odpowiedziała radośnie.
   - Chciałbym tak stać z Tobą tu i przytulać się i całować i rozmawiać, ale... Zaraz obudzi się mama i muszę iść do domu...
   Kate parsknęła śmiechem i klepnęła go w ramię.
   - No dobrze. Idź już, idź.
   - Pójdziemy razem do szkoły, tak?
   - Tak, tak. Będę gotowa.
   Jack złapał twarz Kate w dłonie i pocałował ją.
   - O tym też musimy później porozmawiać, Jack. - powiedziała bardzo poważnym tonem.
   Chłopak skinął jej głową i pocałował jeszcze raz w policzek i wyskoczył z okna. Pomachał jej z dołu i pobiegł.
   Szybkie tempo pozwoliło mu na dobiegnięcie do domu w kilka sekund a nie minut jak zwykle. Odbił się od ziemi i wskoczył do swojego pokoju. Gwałtownie rzucił się na łóżko, udał śpiącego. W tym momencie do pokoju weszła jego matka. Rozejrzała się po pokoju i powiedziała:
   - Jack, wstawaj! Dalej, bo się spóźnisz. - zmarszczyła czoło i zapytała - Dlaczego jesteś w tych ubraniach, co wczoraj?
   Udająca zaspanego odpowiedział:
   - Yyy... Późno wróciłem i zasnąłem od razu.
   - Znowu? Dalej przebieraj się. Jeszcze musisz coś zjeść!
   Jack wstał i podszedł do szafy. Wyciągnął świeżą parę jeansów i biały T-shirt. Spojrzał na pogodę za oknem i zdecydował się na bluzę. Schylił się jeszcze po plecak i wybiegł z pokoju.
   - Jack! A łóżko kto pościeli?! - krzyknęła Caroline ze swojego pokoju.
   - Mamo, chyba nie chcesz żebym się spóźnił?
   Nie usłyszał odpowiedzi tylko westchnięcie. Zbiegł szybko po schodach i wpadł do kuchni. Ku jego zdziwieniu przy stole siedział Charlie. Nie wyglądał jak ktoś spieszący się do pracy, bo zaspał. Raczej jak ktoś kto nie ma pracy, lub ma wolne.
   - Charlie? Co Ty tu robisz? - zapytał zdziwiony.
   - Dzień dobry. Siedzę, jem i czytam gazetę a co się stało?
   - Nic się nie stało, ale o tej porze zawsze byłeś już w pracy...
   - Mam wolne!
   - Wow, wreszcie! Piątka, Charlie! - przybili sobie piątki, Jack przysiadł się, wymienił z Charlie'm kilka uwag i ciekawych wydarzeń ze świata sportu, a szczególnie piłki nożnej. W między czasie chłopak podkradł ojczymowi dwie kanapki. Cały czas się śmiejąc, wybełkotał jakieś słowa pożegnania. Stojąc już na dworze usłyszał głośne:
   - Ej! Jack, ty... Eh, szkoda gadać.
   Zaśmiał się i zaczął biec. Po chwili stał już na ganku domu Kate. Zadzwonił do drzwi i czekał, aż ktoś mu otworzy. W drzwiach ukazała jasnowłosa kobieta, trochę przy kości. Na widok Jack'a zmarszczyła czoło. Jej niebieskie oczy były zmęczone, lecz czujne.
   - Dzień dobry, pani. Ja przyszedłem po Kate. - przywitał się.
   - Dzień dobry. Tak właśnie myślałam. - odpowiedziała.
   Jack zauważył, że przyglądała się jego koszulce. Pewnie sprawdzała czy to ta sama, którą znalazła u swojej córki na krześle. Irina zawołała córkę. Wykorzystując chwile, kiedy ona jeszcze jadła, zagadała Jack'a.
   - No Jack, jak Ci idzie w szkole? 
   - Dobrze, w miarę dobrze.
   - Cieszę się. Już dawno Cię nie było u nas. Nie widziałam Cię długo. Wydoroślałeś, chłopcze. Jeszcze dziś widzę jak biegałeś po podwórku z założonym pampersem. - zaśmiała się.
   - Ja niestety tego nie pamiętam... - odpowiedział zawstydzony. - Na pewno było ze mną dużo śmiechu. Mam zawsze mi to powtarzała. - zaśmiali się oboje. Nagle w drzwiach pojawiła się Kate.
   - Hej, Jack! Mamo idę już. - pocałowała matkę w czoło i ruszyli w kierunku szkoły.
   Kiedy przeszli parę metrów Kate odezwała się:
   - Ciągle stoi ganku, prawda?
   Chłopak odwrócił się i spojrzał w kierunku domu dziewczyny. Rzeczywiście Irina cały czas stała w tym samym miejscu i ich obserwowała.
   - Tak.
   - Czeka, aby się przekonać czy jesteśmy razem czy jesteś tylko fajnym i miłym kolegą.
   - To niech się przekona.
   Jack zatrzymał się i złapał Kate za ręce. Popatrzył jej w oczy i pocałował. Nie był to zwykły całus w policzek, a długi i namiętny pocałunek.
   Łapiąc oddech dziewczyna odwróciła się i powiedziała:
   - Chyba zaakceptowała nasz związek, bo nie wybiegła za nami z siekierą! - zaśmiała się.
   Jack uśmiechnął się tylko szeroko. Złapał ją za rękę i szli w milczeniu. Zaczął jej się przyglądać. Kate zawstydzona popatrzyła na niego pytająco.
   - Co? - zapytała w końcu.
   - Nic, po prostu się cieszę.
   - Z czego?
   - Po raz pierwszy powiedziałaś: 'nasz związek' czyli...
   - Tak, myślę, że nic tego nie zmieni i... Nie musimy o tym rozmawiać... Chyba, że Ty chcesz ...?
   - Nie, nie. Wszystko jest w porządku. Jak najlepszym.
   Chłopaka rozpierała radość. Złapał Kate za ramiona i zaczął się z nią kręcić. Kate zaczęła coś mówić, że jeszcze ktoś to zobaczy i dowie się kim on jest. Jack przytaknął:
   - Tak dowie się, ale tylko tego, że mam najwspanialszą dziewczynę na świecie! Ha ha ha! - zaczął się głośno śmiać i odstawił Kate na ziemię.
   Zauważyli, że doszli już pod szkołę. Chłopak rozejrzał się dookoła. Spostrzegł paru znajomych przy drzwiach szkoły i pomachał im. Powiedział do Kate:
   - Ej, a może dziś nie pójdziemy do szkoły? Może pójdziemy na wagary? - uśmiech nie schodził z jego twarzy.
   - Z Tobą zawsze, ale nie dziś. Thomilson mnie zabije jak nie przyjdę na biologię...
   - Eh... Zawsze go nie lubiłem. No trudno. Dawaj buziaka i leć. - uśmiechnął się zawiadacko i kusząco.
   Przyciągnął dziewczyną do siebie i popatrzył w oczy. Tym razem to ona pocałowała jego. Wyplątała się z jego objęć i szepnęła:
   - Idziemy? Wszyscy się gapią!
   - Yyy... Chyba musisz iść sama. Mam gościa.
   Na twarzy Jack'a pojawił się grymas złości. Kate podążyła za jego wzrokiem i ujrzała tylko czerwoną kropkę na tle lasu.
   - Kto to?
   - Eve.
   W tym momencie rozbrzmiał dzwonek zwołujący uczniów na lekcje. Kate przerażona spojrzała na swojego chłopaka.
   - Idziesz na lekcje czy do niej?
   - Muszę iść. Muszę dowiedzieć się czego chce. Naprawdę przepraszam, Kate! - ucałował ją i ruszył w kierunku lasu. Gdy upewnił się, że nikt go już nie zobaczy zaczął biec.
   Kate odprowadziła go zazdrosnym wzrokiem. Od kiedy Jack wszystko jej opowiedział poczuła nienawiść do tej kobiety. Sprawiła Jack'owi ból dwa razy. Mimo to łączyła ich jakaś przedziwna więź. Może to był kolejny problem, który popchnął Kate do pocałowania go wczoraj? Teraz była z tego dumna. I miała nadzieję, że będzie tak zawsze.
   Lecz teraz poczuła się dziwnie. Ukłucie zazdrości trochę zabolało. I na dodatek zaczęło znowu padać.

niedziela, 21 lipca 2013

Rozdział dziesiąty.

   Zaskoczona Kate zamknęła oczy i coraz bardziej zaciskała ręce na szyi Jack'a. Po chwili zdecydowała się na otwarcie oczu. Wszystko wokół niej wirowało. Obraz był rozmyty. Poruszali się nienaturalnie szybko. Dziewczynę ciągle dręczyło uczucie, że zaraz w coś uderzą.
   Po chwili otępienia w jej umyśle pojawiły się pytania typu: jak to się dzieje? To niemożliwe, a on to potrafi? Czy to magia?
    Nagle jej rozmyślania przerwało ostre szarpnięcie. Chłopak zatrzymał się i przełożył Kate z jego pleców na przewrócony pień drzewa. Dziewczyna przestraszona zaczęła rozglądać się dookoła siebie. Zdawało się, że serce wyskoczy jej zaraz z klatki piersiowej. Jack stał oparty o jakieś wysokie drzewo na przeciwko niej i uśmiechał się radośnie.
   - Podobało się? - zapytał z nieskrywanym entuzjazmem. 
   - Jack! Co to miało być?! - krzyknęła Kate, wstała i zaczęła chodzić w kółko, energicznie zaciskając ręce w pięści.
   - Spokojnie Kate. - szepnął chłopak i podszedł do niej.
   Jack załapał Kate za ręce, chcąc ją zatrzymać w miejscu.
   - Zostaw mnie! Nie wiem Jack jak to zrobiłeś ale to było dziwne i ja chyba już nie chcę nic wiedzieć! Chyba się trochę boję. - zaczęła ostatkiem sił uderzać Jack'a w jego klatkę piersiową. Nic to nie dało. Chłopak cały czas stał nieruchomo i trzymał jej ręce. W końcu Kate się poddała.
   - Już? Uspokoiłaś się? - zapytał niepewnie.
   - Tak. Chyba. Nie wiem. - Jack puścił jej ręce.
   Cały czas uważając na Kate oddalił się od niej na krok, chcąc zacząć tłumaczyć wszystko od początku. Jednak Kate mu na to nie pozwoliła. Podniosła głowę i popatrzyła mu w oczy. W jej pojawiły się łzy. Szybkim ruchem rzucili się sobie w ramiona. Kate cicho płakała, a Jack gładził jej włosy i całował w czoło.
   - Cicho Kate, cichutko. Cii! - szeptał.
   - Widzisz co się z nami stało? - zapytała Kate przez łzy.
   - Spokojnie, o czym ty mówisz?
   - Kiedyś byliśmy fajną i zgrana paczką przyjaciół teraz każdy ma przed resztą jakieś tajemnice...
   Jack wziął głęboki wdech i myślał nad tym co powiedziała Kate.
   - Masz rację. - potwierdził.
   Stali tak wtuleni w siebie przez chwilę. W pewnym momencie Kate wyślizgnęła się z jego objęć i powiedziała:
   - Porozmawiajmy.
   Jack skinął jej głową i szukając wzrokiem jej ręki, złapał ją czym prędzej i usiedli na pniu. Kate nie patrzyła na Jack'a. Za to on przypatrywał się jak zmienia się wyraz jej twarzy. Patrzyła w jedno miejsce i pewnie układała sobie wszystko w myślach. Jack pomyślał, że zacznie mówić kiedy ona da mu jakiś znak. Da jej trochę czasu.
   Po paru minutach dziewczyna głęboko odetchnęła i spojrzała na Jack'a. Uśmiechnęła się szeroko i otarła ostatnią, spływającą po jej policzku łzę.
   - Zacznę od początku. - powiedział.
   - Jasne, tak będzie najlepiej. Postaram się zrozumieć.
   - Parę lat po śmierci mojego taty, pamiętasz, miałem wypadek na małej polanie w lesie. To było w moje urodziny.
   - Tak, pamiętam. - wtrąciła szybko Kate.
   - Wtedy zostałem wybrany. Eve, ta rudowłosa, ugryzła mnie. Tylko, że jako wilk. Jest ona wilkołakiem.
   Kate wytrzeszczyła oczy. Jack zaśmiał się ironicznie.
   - Tak wiem. Początek jak z jakiejś bajki, ale to nie bajka. Następnie wymazano mi pamięć. Obudziłem się w szpitalu. Co noc, o północy, budził mnie przerażający ból, promieniujący od miejsca ugryzienia. - chłopak zdjął kaptur bluzy i pokazał Kate blizny na szyi.
   - Wyglądają jak świeże! - zauważyła dziewczyna.
   - Bo są, ale do tego dojdziemy zaraz. Dziś w moje osiemnaste urodziny, tak jak 'umówili się' ze mną wtedy na polanie, mieli przyjść i dokończyć moją przemianę. Wypełnili to. Od rana działy się dziwne rzeczy. Byłem trochę szybszy, silniejszy i słyszałem lepiej. Claire, jakby przewidziała, że to dziś Eve wróci, powiedziała mi, że mam na nią uważać. Później rozmowa z ciocią Alice o tym, że jeśli coś się wydarzy nie mogę sobie pozwolić na opuszczenie mojej rodziny. Tak na marginesie myślę, że ciocia ma z tym coś wspólnego. Eve i jej strażnicy znają ją. Rozmawiali o niej sześć lat temu. - Jack zatrzymał się na chwilę i pokręcił głową.
   - Czyli, że dopiero dziś zaczęło dziać się coś dziwnego? - zapytała Kate, korzystając z chwili ciszy.
   - Tak. To było takie nowe i dziwne.
   - Co było dalej?
   - Wyszedłem z samochodu ciotki, a w drzwiach do szkoły stała ona. Eve. Przypomniało mi się wszystko. Całe zajście na polanie. Wszyscy, którzy tam byli. Wszystkie odczucia. Chciałem od niej uciec. Nie chciałem znów doświadczyć tego potwornego bólu gryzienia. Zamknąłem się w toalecie, ale ona mnie odnalazła i powiedziała, że mam z nią iść. To nie była prośba. To był rozkaz. - zaśmiał się cicho, Kate obejrzała się dookoła i znów spojrzała na Jack'a.
   - Musiałeś jej słuchać.
   - Tak. Wiedziałem, że jest potężna i muszę. Wyszliśmy razem z łazienki, co wyglądało dziwnie. Słyszałem wszystkie głupie teksty wypowiedziane przez tłum. Potem Eve złapała mnie za rękę i to podsyciło zgryźliwe uwagi. Ale jej nie puściłem. To było dziwne. Wychodząc, zobaczyłem ciebie i Michael'a. Zrobiło mi się strasznie wstyd. Nie wiedziałem co sobie pomyśleliście...
   - Jack... - przerwała mu Kate. - Martwiłam się o Ciebie! Nie wchodziło w grę twierdzenie, że stałeś się jakimś łamaczem serc czy podrywaczem. Od razu wiedziałam, że coś jest nie tak. Chciałam za wami pobiec, lecz Michael mnie zatrzymał. Powiedział, że to nie ma sensu.
   - Tak czy inaczej, wyszliśmy ze szkoły i ona nagle zaczęła biec. Nie tak normalnie, ale nadnaturalnie szybko. Najdziwniejsze było to, że ja biegłem obok niej w tym samym tempie. Już wtedy zaczynała się moja końcowa faza przemiany. Szybko znaleźliśmy się na tej samej polanie co sześć lat wcześniej. Eve wszystko mi wytłumaczyła. Następnie, zmieniona w wilka, ponownie mnie ugryzła i...
   - I...? I co? Jack, co było dalej?! - zapytała zniecierpliwiona.
   - I ja też stałem się wilkiem. - odpowiedział uśmiechając się do Kate.
   Dziewczynę zamurowało.
   - Spodziewałam się tego, ale gdy to powiedziałeś... To jest dziwne. Takie... inne - powiedziała po chwili.
   - Tak wiem. Później powiedziała mi, że mogę teraz robić co chce i bla bla bla... Pobiegłem na cmentarz skąd odebrała mnie ciocia. Pokłóciłem się z mamą, ponieważ nie chciałem jej jeszcze tego mówić a ona oczekiwała wyjaśnień. Claire nie chciała ze mną porozmawiać. Wtedy zadzwoniłaś Ty.
   - Czyli... jestem pierwszą osobą, której to opowiedziałeś tak? - zapytała zaskoczona.
   - Tak, Kate. Jesteś pierwsza. Mam nadzieję, że uwierzyłaś w to i zachowasz to dla siebie?
   - Oczywiście, ale...
   - Ale?
   - Czy mógłbyś przemienić się w wilka? Chciałabym to zobaczyć!- na jej twarzy wykwitł błagalny uśmiech. Jack nie mógł się oprzeć i zgodził się.
   Jack oddalił się od Kate na kilkanaście metrów i skupił się bardzo głęboko. Po plecach przebiegł mu gorący dreszcz i chłopak w mgnieniu oka stał już na czterech łapach. Potrząsnął lekko łbem i spojrzał na Kate. Siedziała z szeroko otworzonymi oczami i wpatrywała się w niego. Wstała i szła w jego kierunku.
   - Jesteś bardzo ładny, Jack! Taki duży i... Po prostu piękny. - powiedziała zachwycona i przytuliła się do niego. - Szkoda, że nie możesz mówić. - zaczęła go gładzić bo głowie i karku. Uśmiechnięta patrzyła na niego, a on pełen dumy powoli ruszył w stronę małego gąszczu. Po chwili wybiegł już pod postacią człowieka.
   - To było... -
   - Tak wiem Kate, fajne. To było fajne. - dokończył za Kate Jack.
   Kate przytuliła się do Jack'a. On odwzajemnił uścisk, myśląc o tym co teraz będzie. Usiedli razem na z powrotem na pniu i chłopak zapytał:
   - Co o tym myślisz?
   - Myślę, że to jest fajne. No wiesz magia i to bycie wilkiem. Pamiętaj, że zawsze będziesz mógł na mnie liczyć. Nigdy Cię nie zdradzę, anie nie opuszczę. Tak robią przyjaciele. - mówiąc to złapała go za rękę i ścisnęła mocno.
   Jack słysząc ostatnie słowo spuścił wzrok na dół. Przecież nie mógł liczyć na nic więcej.W końcu byli tylko przyjaciółmi. Popatrzył znów na Kate. Wyjmowała z kieszeni swój telefon.
   - Ojej, to już ta godzina... Muszę już iść. Odprowadzisz mnie do domu? - powiedziała zdziwiona.
   - No jasne! Wskakuj.
   Droga upłynęła im w ciszy. Nagle Jack zatrzymał się tuż przed domem Kate. Zobaczywszy otwarte okno w jej pokoju, podskoczył wysoko i wskoczył do niego energicznie.
   - Proszę bardzo. Podwózka aż pod łóżko! - uśmiechnął się.
   - Jesteś niesamowity!
   - Muszę już lecieć, więc...
    Chciał ją przytulić, ale ona to zrobiła i szepnęła mu do ucha:
   - Nie odchodź jeszcze.
   - Nigdy. - odpowiedział.
   Nagle poczuł jej usta stykające się z jego ustami. Kate przylgnęła do niego całym ciałem, oplatając go rękami. Jack, zaskoczony, dopiero po chwili odwzajemnił uścisk. Nie mogli sie od siebie oderwać, choć wiedzieli, że to co robią nie zrobi dobrze ich przyjaźni. Uczucie, które ich łączyło dopiero teraz ujawniło się. Wszystko co do siebie czuli przez te wszystkie lata teraz okazywali sobie jako pocałunki.
   Kate zatrzasnęła okno, wyplątała się z uścisku Jack'a i zaczęła biec w kierunku drzwi. Lecz chłopak nie chcąc tak długo czekać, przeskoczył pokój i szybko zamknął drzwi na klucz. Odwrócił się i złapał zaskoczoną Kate w ręce.
   Całowali się długo i namiętnie. Nie wiedzieli nawet kiedy zasnęli na jej łóżku przytuleni do siebie.
   Tym czasem szczupła kobieta w pięknych, rudych włosach i długiej czarnej pelerynie stała na drzewie w pobliżu domu Kate i obserwowała parę z zazdrością. Widząc ich szczęście odbiła się od gałęzi, upadła lekko i z gracją na ziemi i zaczęła biec. Jak najdalej. Musiała wyładować swój gniew na kimś lub na czymś.

sobota, 20 lipca 2013

Rozdział dziewiąty.

   Chłopak cały czas stał na drodze i patrzył w kierunku, w którym odjechała jego ciotka. Myślał o tym co mu powiedziała. O tym co się dziś stało. Oraz o tym komu o tym opowie. Przyjaciołom? Mamie? Małej siostrze? Czy tylko cioci? Pytań było za dużo a odpowiedzi wcale. Zdenerwowany taką sytuacją miał ochotę uciec jak najdalej i niczym się nie przejmować. Nie umiał.
   Popatrzył na swój dom i ruszył w kierunku drzwi. Otworzył zamek plecaka i zaczął szukać klucza. Nie mogąc go znaleźć, rzucił go na ziemię i kopnął. Zacisnął ręce w pięści i głęboko oddychał. Gdy się uspokoił, uklęknął obok plecaka i poszukał jeszcze raz. Szybko znalazł mały kluczyk i wstał, aby otworzyć drzwi. Wsadził klucz i przekręcił. Mała przywieszka w kształcie różowego rekina odbijała kolory, choć niebo było zasłonięte przez ciemne, deszczowe chmury.
   Gdy wchodził do domu po schodach biegła Caroline.
   - Oh, Jack! Rozwieszałam pranie i nie zdążyłam Ci otworzyć. Przepraszam. - powiedziała, po czym ucałowała syna w policzek. - Jak tam w szkole?
   - Yyy... Normalnie, tak jak zawsze. Żadnych nadzwyczajnych wydarzeń. - wzruszył ramionami z udawaną obojętnością.
   - Dlaczego kłamiesz?
   - Co? Ja nie kłamię! Przecież byłem w szkole!
   - Byłeś, owszem. Lecz tylko chwilę. Spóźniłeś się na pierwszą lekcję, a gdy już do szkoły dotarłeś wyszedłeś z niej z jakąś rudowłosą dziewczyną... Następnie widziano Cię na cmentarzu.
   Jack'a zamurowało. Skąd ona to wszystko wie?! - pomyślał. Stali nieruchomo patrząc sobie w oczy. Oczy Caroline wyrażały niecierpliwość.
   - Jack! Wytłumaczysz mi to wszystko czy nie?! - krzyknęła kobieta. Lekko zdziwiona tym, że krzyknęła, czego często nie robi, zacisnęła powieki na chwilę i mówiła dalej. - Nie wiem co się stało, ale nigdy nie miałam z Tobą problemów. Do dziś. O co chodzi? Co się stało? Powiedz mi, jesteś mi winny szczerość!
   - Nie ma sensu tłumaczyć Ci tego wszystkiego. I tak nic nie zrozumiesz i w nic nie uwierzysz! - odpowiedział.
   W oczach kobiety pojawiły się łzy. Caroline otarła je i spojrzała na syna.
   - Więc nie jestem warta Twojego zaufania i szczerości? - zapytała.
   - Jesteś, ale...
   - Ale? Ale, co?
   - Ale dziś nie mogę Ci tego opowiedzieć! Muszę to przemyśleć. To nie jest dla mnie łatwe! Muszę... Musze porozmawiać jeszcze z innymi osobami o tym. To może być dla Ciebie... niebezpieczne.
   Na dźwięk słowa 'niebezpieczne' Caroline potrząsnęła głową i powiedziała:
   - Co? Niebezpieczne? Jack, w co Ty się pakujesz?
   - Mamo, ja już jestem w to wpakowany... - odpowiedział, spuszczając głowę. - Przepraszam, mamo. Nie dziś. Obiecuję, że pogadamy o tym. Lecz nie dziś.
   Przytulił mamę i pocałował w czoło. Odwrócił się, złapał szybko plecak i pobiegł na górę do swojego pokoju. Zatrzymał się u szczytu schodów i spojrzał na matkę. Caroline stała z twarzą ukrytą w dłoniach. Zapłakała cicho, lecz szybko otarła łzy i poszła do kuchni. Jack odetchnął głęboko i ruszył do pokoju. Drzwi na końcu korytarza były lekko otworzone. Przez szczelinę na ciemny korytarz dostawało się światło lampki nocnej jego siostry. Sama Claire stała przy drzwiach patrząc jednym okiem na brata. Chłopak ją zauważył i chciał do niej podejść, aby pogadać, lecz dziewczynka cofnęła się szybko i zamknęła drzwi na kluczyk.
   - Claire! - zdążył powiedzieć tylko jej imię. 
   Zdziwiony Jack pokręcił głową i otworzył drzwi do swojej sypialni. Zatrzymał się jeszcze sprawdzając czy dziewczynka otworzy drzwi. Nie zrobiła tego. On także zamknął swoje drzwi na klucz i rzucił się na łóżko.
   Cały czas słyszał cichy płacz jago matki dochodzący z kuchni i ciche pomrukiwanie jego siostry.
   Wiedział, że zranił dziś matkę, ale na razie nie mógł jej nic powiedzieć. Jak mówił to może być, albo jest niebezpieczne. Jeszcze nie jest na to gotowy. Na początek pogada z ciocią Alice, a później z Claire. Później opowie mamie, a na końcu Kate i Michael'owi.
   Nagle jego telefon zadzwonił. Głośna muzyka zabrzmiała w jego pokoju. Złapał plecak i wyjął z niego telefon. Szybko odebrał, nie patrząc na to, kto dzwoni.
   - Tak słucham?
   - Hej Jack. - głos dziewczyny był cichy i szorstki.
   Kate.
   - Hej Kate. Coś się stało? Dlaczego dzwonisz?
   - Bo jestem Twoją przyjaciółką i się o Ciebie martwię. - to zdenerwowało Jack'a.
   - Yyy.. Nie masz powodu, aby się o mnie martwić! Coś jeszcze?
   - Chciałabym się z Tobą spotkać.
   - Ja... Nie mam czasu.
   - Jack, dlaczego kłamiesz? - poczuł dziwne uczucie deja vu. Czy nie słyszał już tego dziś? - Proszę Cię. Musimy porozmawiać.
   Chłopak wstał i podszedł do okna. Na podjeździe stała jakaś postać. Była to Kate.
   - Zaraz będę. - powiedział i rzucił telefon na łóżko. Narzucił na siebie bluzę i wyszedł z pokoju.
   Zbiegł szybko po schodach, oglądając się jeszcze na wciąż zamknięte drzwi pokoju Claire. Spojrzał także na Caroline siedzącą w kuchni. Zatrzymał się i szybko podjął decyzję, że powie mamie o tym, że wychodzi.
   - Yyy... Mamo, ja wychodzę na chwilę...
   - Dokąd? Mogę wiedzieć? - zapytała zdenerwowanym głosem.
   - Idę spotkać się z Kate. Chce ze mną porozmawiać.
   - Nie bądź długo, proszę.
   Otworzył drzwi i wyszedł na chłodne, wieczorne powietrze. Deszcz już ustał. Kate stała odwrócona do niego plecami. Patrzyła na niebo pełne gwiazd i czekała na niego.
   - Jestem. - powiedział.
   - Dziękuję, że przyszedłeś. - powiedziała i odwróciła się do niego.
   Na twarzy dziewczyny malował się smutek powiązany z powagą. Kate zawsze witała go uściskiem i gorącym uśmiechem. Tym razem tak nie było i to go zmartwiło.
   - Opowiesz mi wszystko? - zapytała znienacka.
   - Ale co mam Ci opowiedzieć?
   - Nie udawaj głupka Jack!
   - Dobrze, dobrze. Co chcesz wiedzieć?
   - Wszystko.
   - A więc czeka nas długa rozmowa...
   Kate spojrzała na niego z zaciekawieniem, a on się do niej uśmiechnął. Wyciągnął do niej rękę. Kate spojrzała na nią i po chwili złapała ją. Jack wykorzystując to wrzucił sobie dziewczynę na plecy i szepnął:
   - Teraz mocno się mnie trzymaj, bo nie chcę Cię zgubić. - zaśmiał się krótko, trochę drwiąco. Dziewczyna zaskoczona ścisnęła Jack'a mocniej. Jack popatrzył przed siebie. - No to zaczynam wyjaśniać, patrz! - i zaczął biec.

niedziela, 14 lipca 2013

Rozdział ósmy.

   Jack, pod postacią wilka, biegł omijając przeszkadzające mu drzewa. Właśnie zaczął padać deszcz. Na szczęście bardzo drobny. Słyszał dźwięki, których jeszcze nigdy nie słyszał i niektórych po prostu nie umiał nazwać. Spodobało mu się to. Czuł się wolny i do niczego nie zobowiązany.
   Po jakimś czasie wreszcie dotarł na miejsce. Rozejrzał się dookoła i upewniwszy się, że nikogo nie ma wokół niego przemienił się z powrotem w człowieka. Otrzepał drobinki piasku z ubrania i ruszył przed siebie. Po chwil przekroczył bramy cmentarza. Nagle jakiś głos w głowie kazał mu się zatrzymać. Odetchnął głęboko, jeszcze raz rozejrzał się uważnie i ruszył dalej. Towarzyszyło mu dziwne uczucie niechęci tej świętej ziemi do niego samego.
   Wreszcie doszedł na miejsce. Odnalazł nagrobek, którego szukał. Mała flaga jego państwa wbita w ziemię powiewała lekko na wietrze. W małym wazoniku stał bukiecik czarnych i białych róż.
   Jack uklęknął i zaczął się modlić. Odmówił szybko modlitwę i wstał, patrząc w złote, duże litery wyryte na płycie nagrobka.
   - Cześć tato. - powiedział.
   Stał, moknąc na deszczu i wpatrując się w wyryte imię i nazwisko ojca oczekując odpowiedzi. Niestety takowej nie otrzymał.
   Znów rozejrzał się, wzruszył ramionami i usiadł na ziemi, ciągle wpatrując się w to samo miejsce.
   - Dawno u ciebie nie byłem. Od ostatniego razu naprawdę dużo się zmieniło. Myślę, że mogę Ci wszystko opowiedzieć. - przestał mówić i dla pewności obejrzał się jeszcze czy, aby na pewno nikogo nie ma na cmentarzu. - Pewnie pamiętasz jak opowiadałem Ci, już dawno temu, o moim wypadku w lesie... Dziś są moje urodziny i ... ten wilk wrócił. Tylko, że nie jako wilk, a człowiek. Eve przemieniła mnie dziś w wilkołaka... - nagle zaśmiał się ironicznie. - Tak wiem to śmieszne i głupie... Ale tak właśnie jest. Naprawdę szkoda, że nie możesz ze mną porozmawiać, odpowiedzieć na moje pytania i powiedzieć co o tym myślisz.
   Chłopak ukrył twarz w dłoniach. Po chwili znów spojrzał na nagrobek. Z oczu chłopaka zaczęły wypływać łzy. Jedna po drugiej.
   - Nawet nie wiesz jak mi bez ciebie trudno. Nawet nie wiesz jak mi ciebie brakuje. - powiedział. - Nie miałeś prawa! - krzyknął. Poderwał się z ziemi i zaczął nerwowo krążyć wokół grobu ojca. Zatrzymał się przed nim i powiedział:
   - Nie miałeś prawa mnie zostawiać!
   Usiadł i oparł się plecami o nagrobek, który stał obok. Teraz nie ukrywał już łez. Nogi pociągnął wysoko i objął je rękami. Oparł na nich głowę i myślał o dniu, w którym przekazano mu i jego matce tą straszną wiadomość. Jego matka najpierw śmiała się:
   - Proszę pana, ja nie wiem o czym pan mówi. Mój mąż jest teraz w pracy i niedługo do nas wróci! Takich żartów się nie robi! Naprawdę jest pan niepoważny!
   Potem, gdy ciotka Jack'a Alice uspokoiła jego matkę, Caroline, zaczęła krzyczeć i rzucać się. Płakała całymi dniami siedząc skulona w kącie swojej sypialni, ściskając w rękach zdjęcie męża.
   Jack przeniósł się do ciotki Alice i dopiero w dniu pogrzebu dotarło do niego to co się stało. Czuł się jak by był wystawionym przed kościołem chłopcem, którego przytulał każdy kto przyszedł pożegnać jego ojca.
   Z fali wspomnień wybudziła go czyjaś ręka szarpiąca go za jego ramię.
   - Jack, co ty tutaj robisz! Jesteś cały przemoczony!
   Była to jego ciotka Alice. Patrzyła na niego zmartwiona i lekko zdziwiona.
   - Co tu robisz ciociu? - zapytał Jack.
   - Co tydzień tu przychodzę, przynoszę nowe kwiatki. Posprzątam jak potrzeba. To był mój brat, musze sie o niego troszczyć... Ale dość o mnie, co ty tu robisz?
   - Przyszedłem z nim porozmawiać.
   Alice spuściła wzrok z twarzy bratanka i popatrzyła na nagrobek. Z małej foliowej torby wyjęła mały elegancki bukiecik i włożyła w miejsce starego. Ten był inny. Tym razem cały biały i nie z róż, a tulipanów.
   - Jack, chodź. Zawiozę Cie do domu. Wysuszysz się i przebierzesz. Jeszcze będziesz chory, i co? Dalej wstawaj.
   Chłopak patrzył na twarz kobiety, która czekała teraz aż on wstanie i pójdzie za nią. Jej twarz nie była tak promienna jak zawsze. Tym razem biła od niej powaga i niepokój. W takim stanie widział ją dopiero trzeci raz. Po raz pierwszy na pogrzebie jego ojca, a po raz drugi rankiem dzisiejszego dnia, kiedy zawiozła go do szkoły.
   Wstał szybko i przytulił się do Alice. Z oczu kobiety popłynęły łzy. Szybko wytarła je rękawem płaszcza  i złapała Jack'a za rękę.
   - Chodźmy. - szepnęła cały czas powstrzymując się od łez, aby nie okazać swoich słabości przed Jack'iem.
   - Ciociu, mogę zadać Ci pytanie? - zapytał.
   - Oczywiście. O co chodzi Jack?
   - Czy Tobie też tak bardzo go brakuje?
   Kobieta nie odpowiedziała od razu. Nie mogła wycisnąć z siebie słowa. Po chwili stać ją było tylko na szybkie potwierdzenie. Idąc do samochodu nie odzywała się. Jack wyczuł, że poruszył trudny temat i także nic więcej nie powiedział.
   Kiedy już wsiedli do samochodu, Alice włączyła ogrzewanie i radio. Muzyka rozbrzmiewała głośno wesołe nuty. Jack szybko je ściszył i przełączył na inną stację radiową. Nagle z głośników popłynęła cicha, rockowa ballada. Jack znieruchomiał. Patrzył przed siebie na szybę zasypywaną gradem małych kropelek deszczu. Nie miał odwagi przełączyć piosenki.
   - Nienawidzę zbiegów okoliczności! - powiedziała już przez łzy Alice.
   Piosenka ta była ulubioną piosenką Carter'a. Ojca Jack'a.
   Alice całą drogę do domu chłopaka płakała cichutko. Nagle kobieta zatrzymała samochód. Spojrzała na dom przy, którym zaparkowała. Nasunęło jej się wiele miłych jak i złych wspomnień.
   - Dziękuję ciociu i przepraszam za kłopot... - rzekł cicho Jack.
   - Ty nigdy nie byłeś i nie będziesz dla mnie kłopotem. - odpowiedziała wciąż na niego nie patrząc.
   Odwróciła się do niego i przytuliła go. Krótko i niedbale. Jak nigdy. Chłopak otworzył drzwi samochodu i wyszedł. Spojrzał jeszcze na ciocię i powiedział:
   - Dziś coś się stało. Muszę z Tobą o tym porozmawiać, ciociu. Myślę, że wiesz więcej niż ja.
   - Niczego jeszcze nie rozumiesz, Jack. Ale pomogę Ci.
   Odpowiedziała po czym pociągnęła drzwi Jack'a, zamknęła je z impetem i odjechała.

czwartek, 11 lipca 2013

Rozdział siódmy.

   Dwie postacie siedzące na małej polance w środku lasu z daleka wyglądały przyjaźnie. Ot, para nastolatków ciesząca się sobą na wzajem. Ale to tylko pozory. Prawda była nieco inna. Kobieta, Eve, była potężną istotą magiczną, a chłopak, Jack, siedzący obok to przyszły wilkołak.
   Jack siedział, na lekko mokrej trawie, wpatrzony w Eve i zasłuchany w jej miły, melodyjny głos. Kobieta opowiadała mu jak będzie przebiegać przemiana i co będzie musiał i mógł robić po.
   - Na początku znów będę musiała Cię ugryźć, Jack. - powiedziała Eve, co wywołało grymas zawodu na twarzy chłopaka. - Lecz tym razem nie będzie to tak bolało. Następnie po raz pierwszy przemienisz się w wilka. Chwilę pobiegasz ze mną po lesie, przecież musisz się przyzwyczaić do nowego ciała! - wypowiedziała te słowa z nieskrywaną radością.
   - Więc to moje ostatnie chwile życia, tak? - zapytał Jack.
   - Tak, ale tylko tego ludzkiego. Masz rację. Twoje nowe życie będzie o wiele, wiele dłuższe.
   Nastała chwila ciszy. Eve szepnęła do Jack'a szybko, że idzie się przygotować.
   W głowie chłopaka nastąpił jeden wielki chaos. Nie mógł usłyszeć swoich myśli, bo miał ich za dużo. Zadawał sobie pytania: A może mam jeszcze szanse na ucieczkę? Na pewno ma za sobą ochroniarzy, czyli ucieczka nie wchodzi w grę. Co będzie jeśli nie uda mi się przemienić w wilka? Nawet nie wiem jak to zrobić! Czy będę mógł przebywać wśród ludzi, czy będę musiał ich unikać? Dlaczego to mnie wybrali?!
   Siedząc tak z głową ukrytą w dłoniach usłyszał lekki szum i odgłos łamanej gałązki. Wstał, głęboko odetchnął i odwrócił się. Na skraju lasu, w tym samym miejscu gdzie sześć lat temu, stał rudy wilk. Tym razem było widać, że się uśmiecha i jest zadowolony z tego co ma się tu zaraz stać. Wilk skłonił się grzecznie przed Jack'iem i puścił do niego oczko. Na twarzy chłopaka wykwitł lekki, niepewny uśmiech. Podszedł dwa kroki w stronę wilka. Jack szybko zlustrował wzrokiem całą polanę kończąc na dokładnym przyjrzeniu się Eve. Skinął jej lekko głową, zacisnął ręce w pięści i zamknął oczy.
   - Jestem gotowy. - szepnął. - Jestem gotowy!
   Jack nie chciał widzieć jak Eve go atakuje, lecz w ostatniej sekundzie otworzył oczy. W jego umyśle zapisał się widok idącej z gracją wilczycy, która następnie rozwiera pysk, by odsłonić dwa rzędy idealnych, białych zębów.
   Blizny, pozostałe po wcześniejszym ugryzieniu, zaczęły płonąć żywym ogniem. Chłopak czuł dokładnie wszystko co działo się w okolicy jego szyi. Wilczyca szybkim ruchem wgryzła się w to samo miejsce i rozerwała zabliźnione już rany. Jack czuł ból tak potworny jak ten, który męczył go każdej nocy. Ból emanował żarem na całe ciało. Chłopak rzucał się na wszystkie strony, a z jego gardła wydobywał się ostry krzyk.
   Nagle ból ustał. Jack leżał na ziemi, a z jego rany sączyła się mała stróżka krwi. Spróbował otworzyć oczy. A może to sen i cały czas jestem w moim pokoju... - pomyślał. Mylił się. Jego oczom ukazała się rudowłosa kobieta klęcząca nad nim.
   - Przepraszam Jack. Nie chciałam żeby aż tak bolało. - powiedziała.
   Pierwszy raz od początku ich znajomości chłopak zobaczył w jej oczach smutek i gniew. Lecz gniew nie był skierowany do niego, a do samej siebie. Czyżby ona coś do mnie czuła?! - przez myśl przemknęło mu to dziwne zdanie, lecz odepchnął je szybko krótkim, ironicznym śmiechem.
   - Nie mi nie jest. Przecież od sześciu lat czuje to samo co noc! - zaśmiał się.
   - Tak, tak. I nareszcie możesz odetchnąć, bo to był ostatni raz!
   Jack zdziwił się. Ostatni raz? To wspaniale! A jednak marzenia Claire bardzo szybko się spełniają.
   - Jack, teraz myśl tylko o tym, że już jesteś wilkiem! Tak po prostu poczuj to w sobie. Przemienisz się szybko jeśli uwierzysz w to co się tu stało! Popatrz jak ja to robię... Może trochę Ci pomogę, chłopcze.
   Eve wstała, otrzepała elegancko sukienkę i odetchnęła głęboko. Na jej twarzy malował się spokój i powaga. Nagle podskoczywszy lekko w górę kobieta zmieniła się w rudą wilczycę.
   - To było świetne! - powiedział Jack. - Teraz moja kolej!
   Chłopak stanął wyprostowany i wziął głęboki oddech. skupił swoje wszystkie myśli na dwóch zdaniach:

                                     "Jestem wilkiem!"   "Wierzę w to i tego chcę!" 

   Jack nawet nie poczuł przemiany. Nie czuł żadnego bólu, ani nawet kłucia czy łaskotania. Po prostu po paru sekundach stał już nie na dwóch, ale na czterech łapach. Jego sierść była głęboko brązowa, tak jak jego włosy na ludzkim ciele. Był zadowolony z tego jak wygląda. Zdziwiony był tylko dziwnymi głosami w jego głowie. Jakby mógł słyszeć myśli wszystkich ludzi.
   Spojrzał na Eve. Gdy patrzył na nią jako człowiek wyglądała jak zmutowany i przerośnięty rudy wilk. Teraz patrząc wilczymi oczami była bardzo piękna. Jej sierść bardzo błyszcząca, oczy bystre i mądre, choć zwierzęce. Co ja wymyślam, ona jest moją szefową a nie koleżanką do oceniania jej wyglądu i flirtowania z nią. A po za tym... jest jeszcze Kate.
   Eve nagle zaczęła biec. Jack dołączył do niej po paru sekundach. Biegli tak krótką chwilę. Jack, w przeciwieństwie do Eve, skakał, wymyślał dziwne ćwiczenia, sprawdzał jak wysoko podskoczy. Gdy rudowłosa zginęła mu z pola widzenia przyspieszył i znów znaleźli się na tej samej polanie co wcześniej. Wilczyca wskoczyła za skraj polany, aby po chwili wrócić w postaci człowieka zawiązując jeszcze pasek jej sukienki.
   Jack uczynił to samo. Gdy już wrócił ubrany ujrzał Eve siedząca znów w tym samym miejscu.
   - Podejdź tu. - rozkazała stanowczym głosem kobieta.
   Chłopak używając nadzwyczajnej prędkości znalazł się przy niej w mgnieniu oka.
   - Teraz już wiesz jak możesz się przemienić. Jestem dumna z Ciebie, że tak dobrze Ci poszło. Pamiętaj, że jesteś teraz silniejszy, szybszy, masz polepszony wzrok i słuch. Musisz uważać, aby nie okazywac tego przy ludziach.
   - Czyli mogę się spotykać z ludźmi? - zapytał podekscytowany.
   - Oczywiście. Wierzę, po dniu obserwacji, że dasz radę pohamować się przy istotach niemagicznych. Jak już mówiłam jesteś wybrany, więc gdy tylko ustalimy, ja z Najwyższą Radą, datę naszego spotkania w tej sprawie, powiadomię Cię jak najszybciej będę mogła. Coś jeszcze?
   - Myślę, ze mam kilka pytań.
   - Więc?
   - Czy znasz kogoś, kto tak jak ja został wybrany?
   - Nie znam wybrańców, lecz znam niektóre osoby magiczne.
   - Kto to? Powiedz mi, proszę!
   - Tego nie mogę Ci zdradzić. Dowiesz się lub domyślisz sam, bo jako wybraniec jesteś obdarzony nadzwyczajną inteligencją.
   - A co się stanie, gdy ktoś dowie się kim jestem?
   - Jeśli powiesz to tej osobie sam, będziesz musiał go chronić przed istotami cieni, które polują na takie osoby, a w chwili nie uwagi wykradają ich dusze i zajmują ich miejsca. Są one naprawdę niebezpieczne. Co innego jeśli powiesz o tym istocie magicznej... Niczym to nie grozi.
   - Co mam teraz robić dopóki nie dostanę żadnych wiadomości od Ciebie, Eve?
   - Żyj tak jak zawsze. Chudź do szkoły, spędzaj czas z przyjaciółmi, opiekuj się rodziną. To co zwykle, tyle, że z ostrożnością!
   - Oczywiście Eve.
   - No to już wszystko wiesz... Muszę już iść. Rada mnie wzywa.
   Kobieta wstała zwinnym ruchem, patrząc na Jack'a. On także wstał. Stali tak naprzeciwko siebie patrząc sobie w oczy.
   - I pomyśleć, że kiedyś chciałeś mnie zabić...
   Podeszła bliżej i ni stąd ni zowąd przytuliła chłopaka z całych sił. Zdezorientowany odwzajemnił uścisk. Kobieta odsunęła sie od niego i ruszyła w kierunku lasu. Odwróciła sie na jego skraju i rzekła:
   - Do zobaczenia Wilczku! Powodzenia!
   Jack patrzył jak  Eve odchodzi i znika za zasłoną zieleni. Gdy już nie mógł jej dojrzeć usiadł ciężko na kamień, który jeszcze przed chwilą zajmowała Eve.
   - Uff, no i po wszystkim. To co teraz zrobie? - zapytał sam siebie.
   Chłopak myślał gdzie mógł pójść najpierw. Do domu, do matki, siostry i ojczyma? Do przyjaciół? Do szkoły? Do ciotki Alice?
   Po chwili namysłu przypomniał sobie jeszcze jedno ważne miejsce. Tak, to tam właśnie pójdzie najpierw.

sobota, 6 lipca 2013

Rozdział szósty.

   Jack stojąc w szkolnej toalecie wpatrywał się w migoczące oczy Eve. Były jego urodziny. Za zwyczaj podobał mu się ten dzień. Ale ten był inny niż reszta. Tego dnia przypomniał sobie co tak naprawdę stało się sześć lat temu.
   Właśnie zaczynał uświadamiać sobie, że znajduje się w sytuacji bardzo niebezpiecznej, kiedy rudowłosa powiedziała:
   - Jestem kobietą z manierami, więc na początek chcę życzyć Ci wszystkiego najlepszego z okazji urodzin! - chłopak patrzył na nią zniechęcony i zdezorientowany. - Jako, że za zwyczaj jestem miła przygotowałam dla ciebie prezent! Czeka już sześć lat, ale nic na to nie poradzę...
   Jack cały czas wpatrywał się w Eve. Kobieta zbliżyła się do niego o krok, wciąż się uśmiechając.
   - Nie chcę żadnych prezentów! Nie chcę Cię znać! Na nic się nie zgodziłem wtedy na polanie, więc nie masz prawa robić ze mną czego chcesz! - powiedział Jack.
   Podwyższony ton jego głosu zdziwił Eve. Widocznie nie często ktoś na nią krzyczy, lub chociaż próbuje to zrobić. Jej brew poszybowała w górę. Uśmiech zszedł z jej ust i zastąpił go grymas złości. Głębokiej złości.
   - Jak śmiesz mówić do mnie w ten sposób?! Jesteś wybrany! I nikogo nie obchodzi i nie będzie obchodziło Twoje zdanie! Rozumiesz? Czy mam to wytłumaczyć inaczej?! - mówiąc to z jej oczu bił żywy ogień a dłonie zacisnęły się w pięści. Kobieta znów zbliżyła się do Jack'a.
   Chłopak patrzył na nią czując dreszcze. Nawet nie zauważył kiedy ktoś zaczął mocować się z zamkniętymi przez rudowłosą drzwiami. Po minucie szarpania klamki dało się usłyszeć lekkie kopnięcie w drzwi i szybko wypowiedziana wiązanka przekleństw. To chyba poprawiło humor rudej wilczycy, ponieważ kolejny raz uśmiechnęła się od ucha do ucha po czym wyszeptała:
   - Chodź. Już za chwilę dowiesz się wszystkiego, ale musisz ze mną iść.
   - Dokąd? - zapytał.
   - Dowiesz się niedługo. Teraz chodź. Nie zatrzymuj się jeśli ktoś będzie Cię wołał, dobrze?
   - A jeśli będzie to nauczyciel?
   - Wtedy zacznij biec.
   Jack przypatrywał się jak kobieta zwinnie odblokowuje drzwi toalety i wychodzi z uniesioną wysoko głową. Pewnie dziwnie to wygląda - dziewczyna wychodząca z męskiej toalety w towarzystwie ucznia. - pomyślał. Tak - odpowiedział sobie - wygląda to bardzo dziwnie. Wszystkie głowy zwrócone były w ich stronę. Słyszał szepty i śmiech jego znajomych. Były to szepty podziwu ze strony kolegów i teksty pełne pogardy wypowiedziane przez dziewczyny.
   "Chłopaki patrzcie, Jack już wyrwał rudą. Ten to jest szczęściarz!", "Co za idiota!", "Jak on to robi?", "Zamknęli się w łazience? Pewnie było miło. He he he!!"
   Słyszał szepty tak ciche, że gdyby był normalny i nie miał zostać wilkołakiem nie usłyszał by tego nawet z odległości dwóch metrów. Teraz słyszał nawet o czym rozmawia dyrektor z sekretarką w drugim budynku szkolnym.
   Słysząc te głupie teksty i opinie aż się w nim zagotowało. Idąca przed nim Eve spojrzała na niego kątem oka, zwolniła i szepnęła mu do ucha:
   - Spokojnie Jack. Teraz nie zaczynaj. Dokopiesz im po przemianie. A teraz się spieszmy.
   Mówiąc to złapała rękę Jack'a i pociągnęła go za sobą. Mimo nasilonych tym gestem uwag i tekstów nie puścił jej, lecz ścisnął jeszcze mocniej. Wychodząc z budynku obrócił się i spojrzał na znajomych wodzących za nim wzrokiem. Pośród setki zdziwionych twarzy ujrzał twarze Michaela i Kate, dziewczyny, która bardzo mu się podobała i była jago przyjaciółka jak i Michael. 
   Usłyszał krótkie pytanie wypowiedziane przez Kate:
   - Michael, dlaczego on to zrobił?
   Poczuł, że narasta w nim złość. Chciał ją wyładować, i to szybko. Miał ochotę w coś uderzyć, coś rzucić, wykrzyczeć wszystko. Nie zauważył kiedy Eve zaczęła biec ciągnąc go za sobą. Jack zawsze szybko biegał, ale tempo, które narzuciła mu rudowłosa było nadludzkie, nienormalne. Lecz dziwne było to, że chłopak w ogóle się nie męczył. Biegł równie szybko jak ona. Nagle zatrzymał się i szczupła ręka Eve wysunęła się z jego dłoni. Zaskoczona kobieta zatrzymała się i odwróciła twarzą w stronę chłopaka. Popatrzyła zdezorientowanym wzrokiem na swoją dłoń a następnie na dłoń Jack'a.
   - Czy coś się stało?
   - Nie...
   - To dlaczego nagle się zatrzymałeś?
   - Powiedz mi jakim cudem poruszam się tak szybko i słyszę rzeczy, których normalnie nie powinieniem usłyszeć?
   - Oh, Jack. To pierwsza faza przemiany... Ale nie martw się, gdy będzie już po będziesz jeszcze szybszy, będziesz jeszcze lepiej słyszał i będziesz silny jak nikt inny. Ale poczekaj jeszcze chwilę, dobrze?
   Jack nie odpowiedział. Rozejrzał się dookoła. Chciał zlokalizować swoje położenie. Niestety nie udało mu się. Byli w jakimś dużym lesie.
   - No Jack, koniec tego dobrego! Biegniemy dalej. I nie pytaj dokąd. I tak nie odpowiem.
   Biegli razem, już nie trzymając się za ręce, przez parę minut. Spodobało mu się, że może tak szybko biegać. Przez cały czas myślał jak wytłumaczy to wszystko przyjaciołom. Co powiedzą Kate i Michael? Czy uwierzą w to co chce im powiedzieć? A co jeśli go wyśmieją?
   Nagle Eve zatrzymała się na skraju jakiejś małej polanki. Wkroczyła na nią i stąpając delikatnie szła w stronę samego jej środka. Chłopak zrobił krok wprowadzający go na nią i od razu ją poznał. Była to polana, na której sześć lat temu został ugryziony przez Eve. Brakowało jeszcze paru osób a doznałby tak zwanego deja vu.
   Rudowłosa patrzyła jak chłopak lustruje wzrokiem każdy centymetr tego niezwykłego miejsca.
   - Widzę, że nie muszę Ci już mówić gdzie jesteśmy. Podejdź do mnie, porozmawiamy. A uwierz mi, jest o czym...
   Jack podszedł szybkim krokiem do Eve, która wystawiła twarz w stronę słońca. Bał się tej rozmowy. Czuł, że to ostatnie chwile jego już i tak pokręconego ludzkiego życia. Siedział teraz spokojnie obserwując kątem oka rudowłosą, choć myślami był w całkiem innym miejscu. W jego myślach układał sobie scenariusz życia, jakie by prowadził, gdyby nie został wybrany. Oraz scenariusz życia jakie zacznie prowadzić od następnego dnia.