O PÓŁNOCY

O PÓŁNOCY

sobota, 8 marca 2014

Rozdział czterdziesty trzeci.

   Jack rozejrzał się po sali. Szczególnie przyglądał się osobą w niej przebywającym. Chciał się upewnić, że nikomu nic się nie stało. Po kilku minutach z przerażeniem uświadomił sobie, że nie ma pośród nich trzech osób. Jeszcze kilka razy rozglądał się. Nie mógł sobie tego darować. Prawdę mówiąc, to jego wina, że tu byli, że zginęli. Rzeczywiście nie mógł być pewien, że nie żyją. Ale gdzie by się teraz podziewali?
   Oczywiście to, że te wszystkie wspaniałe istoty przybyły im pomóc, był to pomysł Alice. Ale ona nie zawiniła. To on powinien jej na to nie pozwolić. Popełnił straszny błąd, za który będzie musiał teraz zapłacić.
   Spojrzał na Eve. Stała wpatrzona w Cynthię. Czarownicę, tak potężną, że nawet śmierć nie powstrzymała jej przed wizytą u Rudej. Przyjrzał się jej. Była piękna. Może nie każdy by tak powiedział, ale według niego taka była. Z pewnością stwierdził, że w przeszłości była jeszcze ładniejsza.
   Spojrzał na Kate, która ze strachem spoglądała na Rudą. Uśmiechnęła się do niego i spojrzała na Aleksa. Wampir mrużył oczy i wpatrywał się w przeciwną stronę, niż reszta. Jack wzruszył ramionami i poszukał wzrokiem Alice. Na jej twarzy zobaczył spływające powoli łzy. Odwrócił wzrok i nagle usłyszał cichy, melodyjny głos.








. . .




   - Gdzie się wybierasz, Eve? - melodyjny głos wydobył się z dużych ust Cynthii. Eve milczała. Wpatrywała się w czarownicę z przerażeniem, a jej usta przypominały literę o. - Sporo czasu, prawda siostro? - zapytała i uśmiechnęła się szeroko.
   - Cynthia.... - szepnęła Eve, nie odrywając wzroku od jej twarzy. - Dlaczego? Jakim cudem się tu znalazłaś? Przecież nie żyjesz! - krzyknęła i skoczyła na nią.
   Czarownica uskoczyła i zarechotała jak żaba.
   - Eve, kochana! Chyba straciłaś swój dawny refleks. - rzekła i puściła do niej oczko.
   Ruda niezdarnie wstała i spojrzała na nią.
   - Co tu robisz? - zapytała ostro.
   - Jestem tu, by uratować życie mojego siostrzeńca. - powiedziała dumnie i wskazała na Petera.
   W sali zapanowała cisza. Eve spuściła głowę.
   - Chwileczkę! - wtrącił Peter. - Że niby co?! Jestem twoim... - przełknął głośno ślinę i spojrzał Cynthii w oczy. - ... siostrzeńcem?!
   - Tak. Eve nigdy nie wspominała, że jest moja siostrą?
   Dało się usłyszeć ciche szmery, szepty i westchnienia. Peter ukrył twarz w dłoniach i głośno westchnął.
   - Ok, już rozumiem! - powiedział i zwrócił się do wszystkich obecnych w sali: - Jeśli ktoś jeszcze ma mi coś do powiedzenia o mojej rodzinie, czy pochodzeniu, niech powie to teraz. Nie będę zaskoczony! - powiedział sarkastycznie i zatrzymał swój wzrok na Eve. - Matko? - gdyby słowa mogły zabijać, to niepozorne wypowiedziane przez Petera odesłało by Eve natychmiast w zaświaty.
   Ruda podniosła głowę i spojrzała na syna.
   - Rzeczywiście jesteś eksperymentem. Chodziło o to, że chciałam być pierwszym na świecie wampirem, który pocznie dziecko. Gloria... - Eve westchnęła, potarła dłonią czoło i kontynuowała: - zapewniała mnie, że pomoże mi to zrobić, ale pod pewnym warunkiem.
   - Jakim? - wtrącił niecierpliwie Peter.
   - Chciała zamieszkać w moim mieście - Dorationie - i robić tu cokolwiek jej się podoba. Jednak najważniejszym dla niej warunkiem było to, że dostanie ciebie na własność.
   Zmiennokształtny przekrzywił głowę i ponaglił ją niedbałym gestem.
   - Chciała, abym zezwoliła na wasz związek. Ja... - oblizała usta i rozejrzała się po sali. Zatrzymała wzrok na Jacku, który stał za jej synem i kręcił głową z niedowierzaniem. - Kondrad odradzał mi to. Kiedy Cynthia jeszcze żyła... - wskazała na czarownicę. - ... wręcz zabroniła mi podpisania tej umowy, ale ja ich nie posłuchałam. W tajemnicy podpisałam ją. - szepnęła i szybko dodała: - Myślałam wtedy, że cie nie pokocham, że oddam cię pod jej opiekę i nie będziesz mnie obchodzić!
   Chłopak zaśmiał się głośno. Podszedł do niej i spojrzał jej głęboko w oczy.
   - Nienawidzę cię. - szepnął.





. . .




   Ruda długo klęczała przed nim i błagała o wybaczenie. Na twarzach osób obecnych w sali widziała pogardę i wstręt, ale nic jej to nie obchodziło. Chciała jakoś się uratować. Była pewna przyszłej, szybkiej śmierci, jeśli nic nie zrobi. Peter ją wyśmiewał. Śmiał jej się w żywe oczy, wypominał wszystko co mu zrobiła, jej zachowania. A ona wszystko to wytrzymywała.
   Instynkt samozachowawczy. Liczyło się tylko to, by przeżyć. Nikt nigdy wcześniej nie zasadził na niej takiej pułapki. Do cholery, on był jej synem! Jak mógł jej coś takiego zrobić?! Jak mógł pozwolić na jej śmierć.
   Przez moment pomyślała, że ona zdradziła go pierwszy raz, decydując się na eksperyment.Po krótkich rozważaniach - po prostu - odrzuciła od siebie tą myśl. Nawet jeśli była to zdrada, była ona wytłumaczona, a on? Powinien to zrozumieć i ją zostawić w spokoju.
   Kiedy się narodził, wiedziała, że nie będzie taki jaki miał być. Miał być idealnie taką samą osobą jak ona. Żądną władzy i krwi. Skorej do walki. Peter okazał się miłym chłopakiem, walczącym o pokój. Oczywiście udawało jej się przekonywać go do zbrodni, ale to go nie zmieniło. Teraz uświadomiła sobie, że to wszystko było skutkiem pozwalania Glorii, załatwiania tego tak jak ona tego chciała, a nie według jej wymogów. Idiotka.
   Właściwie od kiedy zaczęła go błagać i mówić jaki to on jest dla niej ważny, jak bardzo go kocha - cały czas kłamała. Prawdę mówiąc kłamała, gdy tylko otwierała usta. On - jej syn - już się nie liczył. A patrząc na to z perspektywy czasu... Chyba nigdy Peter się dla niej nie liczył i nigdy go nie kochała.
   Kiedy zobaczyła Cynthię - jej siostrę - w chwili, kiedy prawie udało jej się uciec, wiedziała, że to pogorszy sytuację. Spojrzała na nią. Uśmiechała się z wyższością i kiwała głową z pogardą. Ruda miała ochotę odstrzelić jej głowę.
   - Wybacz mi! - krzyknęła, prawie szlochając.
   Wtedy z tłumu wyjawił się Alhari i sprawy przybrały zły obrót.






. . .




   - Eve, dosyć tego! - Alhari stanął naprzeciwko niej i krzyknął: - Naprawdę jesteś tak ślepa i nienormalna?!
   Ruda nie widziała co na to odpowiedzieć. Rozejrzała się niepewnie. Peter stał niedaleko za Alharim i przyglądał jej się badawczo.
   - Przez ciebie zginęło tysiące ludzi! I nie tylko ludzi, także istoty magiczne traciły życie przez twoje idiotyczne hmm... humory?! Zmieniałaś swoich podwładnych w potwory, wykorzystywałaś ich!. Eve, do cholery! Wykorzystałaś swoje dziecko, aby zdobyć większą władzę i sławę! - krzyknął. Obrócił się i spojrzał przepraszająco na Petera. Ten skinął mu głową. - Po tym i po wielu innych rzeczach, których nie wymieniłem, masz czelność prosić go o wybaczenie? - zapytał z zaciekawieniem. - Wiesz, według mnie... śmierć powinna być dla ciebie zbawieniem. -  syknął i odwrócił się.
   Eve skoczyła mu na plecy. Alhari odrzucił ją. Zaczęła znów uciekać, kiedy Cynthia po raz drugi przesłoniła jej jedyną drogę ucieczki, rzuciła się na kolejne osoby. W jednej chwili wszyscy spojrzeli na Petera. Chłopak odbił się i podskoczył wysoko. Najbliżej stojący Alex uderzył Eve w plecy czymś ciężkim. Ruda upadła, gdy przewróciła się na plecy jej syn naskoczył na nią. Zbliżył twarz do jej ucha i szepnął:
   - Bez ciebie będzie nam lepiej.
   I wbił jej kołek w serce.

poniedziałek, 3 lutego 2014

Rozdział czterdziesty drugi.

   Jerry stał przed bramą wejściową i walił w nią co sił. Mógłby bez problemu przeskoczyć mur i po prostu pójść do domu, ale był totalnie wyczerpany. Jego oczy znów zaczynały robić się czerwone. Potarł powieki i jeszcze raz mocno uderzył w bramę. Nic. Jakby nikogo nie było po drugiej stronie. Wzruszył ramionami. Było mu już to obojętne. Usiadł pod bramą i spojrzał w niebo.
   Była piękna noc, a właściwie jeszcze wieczór. Jutro o tej porze na rynku odbędzie się egzekucja, pomyślał. Jerry bardzo chciał to zobaczyć i miał nadzieję, że nie będzie wtedy pilnował bramy. Zmrużył na chwilę oczy i poczuł coś dziwnego. Spojrzał na swoją klatkę piersiową. Było na niej pełno otworów w których znajdowały się małe, drewniane kołki. Zauważył, że jest tak bardzo wyczerpany, że ból dochodzi do niego z opóźnieniem.
   Poderwał się na równe nogi. Przeliczył się swoich sił i upadł. Był w okropnym stanie. Rozejrzał się, ale nie zauważył nikogo. Zszokowany, spróbował wstać i uciec, ale nie udało mu się. Jego mięśnie odmówiły mu posłuszeństwa.
   Coś na niebie przykuło jego uwagę. Kobieta, trochę przy kości, unosiła się nad nim w powietrzu. Wiedział kto to jest. Odwrócił wzrok i pokręcił głową. Chciał znów spojrzeć w niebo, aby przekonać się czy nie ma omamów.Kiedy podnosił głowę zauważył kilka osób biegnących w jego kierunku. Wszyscy byli uzbrojeni i z zaciekłością na twarzy chcieli wedrzeć się pewnie do miasta.
   Zadarł wysoko głowę. Kobieta ciągle się nad nimi unosiła. Grupa, z pewnością magicznych istot, zbliżała się coraz szybciej. Wiedział, że nic już nie może zrobić i prawdopodobnie za chwilę umrze, ale ostatkiem sił wstał, wyciągnął broń, uniósł ją wysoko i krzyknął:
   - To Cynthia!
   Zaraz potem padł na ziemię pod ostrzałem drewnianych strzał.
   Grupa ominęła jego ciało i przeskoczyła mur obronny Dorationy. Jedna z kobiet uklęknęła przy ciele Jerrego i zamknęła jego oczy. Wyszeptała jakieś zaklęcie, rozejrzała się, wzięła jego broń i wstała.
   - No to zaczynamy. - szepnęła i rozpłynęła się w powietrzu.





. . .






    Choć był już bardzo zmęczony, ciągle walczył. Nie wiedział jakim cudem wytrzymał już tyle czasu. Skakał po ścianach, biegał, walczył tak bardzo zaciekle. I rzeczywiście było widać efekty. Jeśli można to tak nazwać. Co kawałek leżały ciała zabitych przez niego i Petera żołnierzy. 
   Przestraszona Eve walczyła zaciekle z Alice. Nie była to walka na życie i śmierć, ale raczej na zajęcie czymś Rudej. Jack wiedział, że Eve ciągle spogląda na to co dzieje się wokół niej i go obserwuje. Kiedy jej oczy wodziły za Peterem widział w nich ból, jak i nienawiść. 
   Kate także starała się walczyć. Ilekroć Jack nie radził sobie, jak za wciśnięciem magicznego guzika, znajdowała się tuż przy nim i wbijała drewniane kołki w serca przeciwników, zabijając ich. Gdy zabiła pierwszy raz, Jack zauważył w jej oczach panikę i strach. Z czasem zaczęła się tym przejmować mniej i nie rozdrabniała się nad nimi.
   Zza murów tej ogromnej sali dochodziły do niego dźwięki, potwierdzające obecność ich przyjaciół.Krzyki i wrzaski. Nie tylko istot magicznych. Mimo to był pewien, że żaden z ich pomocników nie zabije dziś żadnego ludzkiego mieszkańca Dorationy. Może to za dużo powiedziane, iż był tego pewien, ale miał takie dziwne przeczucie, że oni nie są jakimiś krwiożerczymi bestiami i nie zaatakują ludzi.
   Powoli zaczynał odczuwać kończące się zapasy energii. Ilekroć zmęczenie go dopadało jakoś je odpychał i walczył dalej, ale wiedział, że długo już tak nie pociągnie. Rozejrzał się po sali, ukrywając się za wielką kotarą. Nikt na niego nie zważał, walczyli cały czas. Zauważył, że Peter, tak jak on, opada już z sił. Żołnierze także nie wyglądali na dobrze wypoczętych. Było ich już tylko siedmiu. Tylko.
   Jack wyszedł zza kotary i wbił kołek prosto w serce jednemu z żołnierzy, którzy już prawie przewrócili Petera, on wykorzystując ich żołnierzy wpakował dwie strzały w serce następnego obrońcy Eve. Wraz z Jackiem odskoczyli pod ścianę i wymienili porozumiewawcze spojrzenia. Zmiennokształtny skinął mu głową i rzucił się niespodziewanie do przodu. Obiema dłońmi złapał młodego wampira za głowę i wyrwał mu ją. Odrzucił do tyłu i obejrzał się na Jacka. Kiedy chłopak ruszył do przodu zauważył żołnierza zbliżającego się do Petera. Pomyślał, że nie zdąży dobiec, więc odbił się jak najbardziej potrafił i lądując na wielkim żyrandolu, którego średnica przekraczała trzy metry, szybkim ruchem odciął linę, utrzymującą go w powietrzu.
   - Peter! - krzyknął Jack ostrzegawczo i rzucił okiem w dół.
   Chłopak uskoczył, a żyrandol spadł z hukiem prosto na atakującego żołnierza.
   Tym sposobem w sali zostało już tylko trzech żołnierzy.
   Stojąc ramie w ramie, tyłem do drzwi wejściowych, zauważyli, że żołnierze, którzy stali przed nimi przyglądają im się z niepokojem. Jack rzucił szybkie spojrzenie na salę. Wszędzie leżały zwłoki żołnierzy. W koncie stała Kate. Miała zamknięte oczy i mówiła coś pod nosem. W przeciwległym kącie Alice i Eve rozmawiały o czymś, a raczej kłóciły się o coś i co jakiś czas walczyły.
   Usłyszeli ciche, pospieszne kroki. Peter spojrzał na Jacka i przełknął cicho ślinę. Wilkołak był pewien, że chłopak myśli o tym co on. Odskoczyli na bok, aby nie wystawiać się żołnierzom na łatwy cel. Widok, który okazał się im oczom był zaskakująco miły.
   Do sali weszli kolejno: Chelsea, Bruno i Alex. Chelsea rozejrzała się i błyskawicznie wyjęła, zza paska swoich spodni, broń ładowaną drewnianymi kołkami. Broń wystrzeliła trzy razy. Każda precyzyjnie wbiła się w serce  trzech żołnierzy, zanim ci zorientowali się w sytuacji. Uśmiechnęła się szeroko i podeszła do Jacka i Petera.
   Alex i Bruno podążyli za nią. Przystanęli obok. Kate także do nich dołączyła. Kiedy tylko zauważyła Aleksa rzuciła mu się na szyję.
   - Alex! - szepnęła i przytuliła go jeszcze bardziej. - Całkiem nieźle wyglądasz. - mrugnęła do niego i wypuściła go z objęć.
   - Nawet nie macie pojęcia jakie to wspaniałe uczucie. Widzieć was wszystkich, żywych. - zaśmiał się i zmarszczył brwi. Spojrzał pytająco na Jacka, a później na Alice, rzucającą jakąś uwagę na temat Eve.
   Wszyscy na nie spojrzeli i czekali. Jack wiedział, że Alice i Eve mają tę świadomość, iż mają małą publiczność, ale miały widocznie ze sobą do pogadania. W pewnym momencie Ruda zaczęła się głośno śmiać i odwróciła się w ich stronę.
   - Witajcie znowu! Jack, Kate my już się dziś widzieliśmy. Peter - my również. - uśmiechnęła się podejrzliwie i mówiła dalej. - Alex! Mój ukochany! Tak bardzo cieszę się, że tu jesteś! - prychnęła. - Chelseo, muszę ci powiedzieć, że jesteś bardzo utalentowaną aktorką! Dopiero teraz zrozumiałam, że nie byłaś lojalna w stosunku do mnie, tylko udawałaś! - zrobiła smutną minę i nagle zaczęła mówić dalej: -Chociaż, razem z Kondradem, podejrzewaliśmy, że coś knujesz. - zrobiła dłuższą pauzę, udając, że się tym przejmuje. -  Z resztą mój syn także mógłby odnieść duży sukces w aktorstwie! Brawo! Bruno... Mam nadzieję, że więcej się nie zobaczymy. - powiedziała i skłoniła się.
   Nastąpiła cisza. Wszyscy przyglądali się Eve. Jack miał chęć wbicia w jej serce wielkiego drewnianego kołka, lecz starał się być opanowany. Już chciał coś powiedzieć kiedy usłyszał jakieś okrzyki na zewnątrz. Nie tylko on to słyszał. Wszyscy obecni w sali Eve spojrzeli w stronę kilku małych okien, jakby przez to mogli dowiedzieć się co tam się dzieje. Jack po chwili uświadomił sobie, że są to okrzyki radości, które wznosiła strona wygrana. Nie wiedział kto wygrał. Spojrzał na Kate, która lekko się uśmiechała. Miał nadzieję, że symbolizuje to ich wygraną, a nie Eve.
   Peter zacisnął dłonie w pięści i powoli odwrócił głowę w stronę wejścia. Ruda, wykazując zaciekawienie, zrobiła kilka kroków w stronę drzwi, z wielkim uśmiechem na twarzy. Teraz wszystkie twrze były skierowany w tamtym kierunku.
   - Wygraliśmy... - szepnęła Eve i zaśmiała się głośno.
   Na końcu długiego korytarza zauważyli jakąś ciemną postać. Był to wysoki mężczyzna. Jack ze zdziwieniem stwierdził, że jest to Kondrad. Rozejrzał się po sali. Widocznie, nikt nie zauważył, że wymknął się kiedy oni walczyli z żołnierzami.
   Kondrad stał tam ze spuszczoną głową, zrobił mały krok w stronę sali Eve.
   - Kondradzie!? Wygraliśmy, prawda? - krzyknęła Ruda.
   Jack już miał się na nią rzucić, ale poczuł na swoim ramieniu czyjąś rękę. Alice. Uśmiechnęła się do niego i szepnęła:
   - Poczekaj.
   Mężczyzna w korytarzu cały czas nie odpowiadał. Jack usłyszał tylko dźwięk wbijającej się w czyjeś ciało strzały. Kondrad upadł na kolana, a następnie na twarz. Strzała sterczała wbita w jego plecy.
   - Nie! - krzyknęła Eve i chciała podbiec do jego ciała, ale zza zakrętu zaczęli wychodzić ludzie. Jack rozpoznał Alhariego, Bedoriego i całą resztę ich przyjaciół. Z uśmiechami na twarzy szli w kierunku sali.
   - Wygraliśmy. - szepnęła Kate. - Jack! Wygraliśmy! - krzyknęła i uśmiechnęła się szeroko.
   Wszyscy spojrzeli na Eve. Już nie była uśmiechnięta i ciągle kurczyła się w oczach. Rozejrzała się po sali. Dookoła niej stało mnóstwo osób, które szczerze jej nienawidziły. Zaczęła kręcić głową. Upadła na kolana i ukryła twarz  dłoniach. Usłyszeli cichy szloch. Zdziwieni, spojrzeli na Alice, a następnie na Petera.Jego twarz była bez wyrazu.
   Patrzył na swoją matkę. Jack wiedział, ze jest to dla niego wielki ból. Jego matka - osoba, która powinna być mu najbliższa, walczyć o jego dobro, klęczała teraz na ziemi i zanosiła się płaczem tylko dlatego, że nie wygrała wojny z grupą osób, którym powinna pomagać i być ich przyjacielem, a nie największym wrogiem. Taka właśnie była. Walczyła w imię zła, nie dobra. Według niej lepsze było zabijanie, a nie ratowanie ludzi. Prawdę mówiąc jej syn, choć zabijał już w przeszłości, ale tylko gdy był zmuszany, lub w imię przyjaźni, był jej przeciwieństwem. Brzydził się przemocą tak bardzo jak ona ją uwielbiała. Dla Jacka, może i było to trochę dziwne, ale tez rozumiał Petera.
   Nie znał go. Do końca nie był pewien, czy można mu zaufać. Ale był jeden szczegół, który kazał mu współpracować z tym zmiennokształtnym - był przyjacielem Aleksa. Tego wampira znał już na tyle długo by wiedzieć, że jeśli nazwie kogoś przyjacielem to ta osoba naprawdę zasługuje na to miano. Alex w swoim długim życiu przeżył niejedno i wiedział kto jest przyjacielem, a kto chce cię, prosto mówiąc, zabić.
   Jack nigdy nie miał nikogo takiego jak przyjaciel. Miał wielu znajomych i kolegów, ale żaden z nich nie był dla niego kimś ważniejszym. Wtedy myślał, że nie potrzebuje kogoś takiego. Ot, kolejna osoba, która będzie kraść jedzenie z twojej lodówki kiedy nie patrzysz. Ale jego myślenie się zmieniło od kiedy poznał Aleksa. Ich początki nie były łatwe. Ten wampir naprawdę bardzo go irytował, ale przy nim Jack stał się bardziej poważny i dorósł do takich sytuacji jak ta.
   Spojrzał na Eve. Nadal klęczała na ziemi. Znalazła się w samym środku wielkiego kręgu, utworzonego z osób obecnych w sali. Ich miny nie były różne, ale nie każdy wpatrywał się w nią ze złością na twarzy. U niektórych wyczytał nienawiść, zmieszanie, a nawet radość. Tylko jedna twarz wyrażała ból. Oczywiście twarz jej syna. Peter zrobił krok w jej stronę. Wszyscy na niego spojrzeli.
   - Przepraszam. - szepnęła przez łzy Eve.
   Ruda zaczęła wstawać. Niektórzy z tu obecnych sięgnęli po broń, na wszelki wypadek. Wyprostowała się. Jej rude loki opadała na twarz, częściowo ją zasłaniając. Jack wyczuł w jej głosi nutę fałszu, dlatego ostrożnie chwycił za swoją broń, wetkniętą za pasek spodni.
   - Przepraszam, Peter. Tak bardzo prz... - przerwało jej głośne prychnięcie i śmiech jej syna.
   Podszedł jeszcze kawałek, kręcąc głową.
   - Czy ty... - prychnął jeszcze raz i potarł oczy ręką. - Czy ty naprawdę myślisz, że wybaczę ci o wszystko co zrobiłaś?! - krzyknął.
   Eve podniosła głowę i spojrzała na niego z wyrzutem.
   - Myślałam , że robisz to tylko ze względu na Aleksa!
   - Nie. - odpowiedział ze śmiechem. - Powodów jest więcej.
   - Co? Co takiego zrobiłam, za co mnie tak nienawidzisz? Powiedz mi to tu i teraz! - krzyknęła i spróbowała złapać go za rękę, ale wyrwał jej się i odsunął.
   - Dobrze powiem ci. - odetchnął głęboko i spojrzał na nią z powagą. - Po pierwsze. - powiedział i pokazał jej jeden palec. - Zabijasz z przyjemności. Nie dlatego, by komuś pomóc. Cieszysz się, gdy ktoś umiera, nie ważne kim by dla ciebie był. Wyjątek stanowi Kondrad. Jestem pewien, że po mojej śmierci też byś nie płakała. Tym samym zaczęliśmy punkt drugi. - kolejny palec. - Nie jesteś moją matką. Praktycznie, rzecz biorąc, nią jesteś, ale teoretycznie nie. Jestem dla ciebie eksperymentem.
   Zapadła cisza. Wszyscy, przerażeni, patrzyli na Petera i czekali na to, co miało nastąpić. Eve patrzyła na chłopaka z bólem. Zamknęła oczy i ukryła twarz w dłoniach.
   - Skąd to wiesz?! - krzykiem przerwała ciszę. - Skąd?!
   - Pamiętasz jeszcze Glorię? - zapytał.
   Wyprostowała się i spojrzała synowi w oczy. Zaczęła powoli kręcić głową.
   - Nie mogła tego zrobić! Przyrzekła, że ci nie powie! - krzyknęła. - Gdzie ona jest?!
   Peter podszedł do niej z uśmiechem na twarzy. Przekrzywił lekko głowę i spojrzał Eve w oczy. Kobieta nie wytrzymała i odwróciła wzrok. Chłopak cicho prychnął i lekko przesunął jej twarz tak, aby znów spojrzała w jego oczy.
   - Opowiedziała mi prawie wszystko, reszty dowiedziałem się z papierów, które znalazłem w jej mieszkaniu. - uniósł brwi i wzruszył ramionami. - Gdzie jest teraz? Szczerze? - spojrzał na nią tak, jak patrzy się na małe dziecko, któremu trzeba powiedzieć, ze jego ukochany kotek zdechł i szepnął: - Gloria, hm... Gloria nie żyje.
   Z gardła Eve wydarł się przeraźliwy krzyk. Upadła na kolana i ukryła twarz w dłoniach. Peter odsunął się od niej. W jednej chwili wstała i zaczęła uciekać w stronę drzwi. Jednak ktoś ją zatrzymał. Ktoś, przedkim uciec nie mogła.
   Cynthia.

niedziela, 12 stycznia 2014

Rozdział czterdziesty pierwszy.

   Kiedy Kate, Jack i Alice weszli przez małe drzwi do Dorationy, poczuli się jakby wszystkie oczy zwróciły się w ich kierunku. Cała trójka podążała za wysokim mężczyzną, który widocznie był znajomym Alice. Jack przez chwilę zastanawiał się czy istnieje ktoś, kogo jego ciotka nie zna. Wzruszył ramionami i spojrzał na Kate. Była przerażona, ale nie okazywała tego za bardzo. Ścisnął jej dłoń trochę bardziej i spojrzała na niego. Zdobyła się na lekki uśmiech, ale od razu odwróciła wzrok i zaczęła uważnie się rozglądać.
   Szli teraz ciemnym korytarzem, na którego ścianach wisiało pełno średniowiecznych obrazów, a co kilka metrów stały przeróżne rzeźby. Pomyślał sobie, że Eve musi mieć świra na punkcie sztuki i średniowiecza. W końcu całe jej miasto wyglądało jak żywcem wyciągnięte z tej epoki. Okna były małe i nie było ich za wiele, dlatego w korytarzu panował półmrok.
   Mężczyzna skręcił w prawo i wszyscy szybko podążyli za nim. Ich oczom ukazał się rozległy korytarz z wielkimi wrotami na końcu. Mogły mieć z cztery metry wysokości. Jack prychnął i zaczął się zastanawiać czy hodują tam jakiegoś olbrzyma. Tuż przed nimi po prawej stronie od wrót siedziała drobna dziewczyna. Siedziała przy biurku, na którym stał dosyć dobry komputer i drukarka. Leżało na nim pełno papierów i długopisów. Za dziewczyną stał automat do robienia kawy i małą lodówka. Wyglądało to na małe biuro.
   Dziewczyna wstała. Uśmiechnęła się do mężczyzny przed nimi. Okulary zsunęły jej się z nosa i szybko je poprawiła. Burza brązowych loków okalała jej twarz. Była mulatką.
   - Witaj Kondradzie! - pisnęła i spojrzała na resztę przybyłych.
   - Witaj Michaele. - syknął, nie zatrzymując się.
   - Eve jest sama. Już na ciebie czeka. Jeśli...
   Jednak nie hodują olbrzyma, szkoda. 
   - Nie. Nie pozwól wejść tu nikomu, rozumiesz? - przerwał dziewczynie ostro i pchnął wrota do sali.
   Weszli do środka, a ich oczom ukazało się pomieszczenie łudząco podobne do korytarzy - wiele obrazów, kilka rzeźb i kilka małych okien.Tutaj były dodatkowo gdzieniegdzie ustawione świeczniki dające najwięcej światła. Po środku sali znajdował się duży fotel. Po jego obu stronach stały krzesła i stół z jedzeniem. W pomieszczeniu stało wielu żołnierzy. Przyglądali mu się z niechęcią.
   Jack zmrużył oczy i spojrzał na ciemną postać na fotelu. Eve siedziała dumnie z uniesioną wysoko głową i patrzyła na nich uważnie. Rude, gęste włosy miała luźno puszczone po ramieniu. Wstała i skinęła głową Kondradowi.
   - Długo kazaliście na siebie czekać. - powiedziała do gości i ruszyła w ich kierunku.
   Kate patrzyła na nią z przerażeniem i coraz bardziej zaciskała swoją dłoń na dłoni Jacka. Alice stanęła przed nimi i przyglądała się Rudej.
   - Przepraszam, nie przywitałam się. - szepnęła i zatrzymała się przed Alice.
   Ruda wyciągnęła do kobiety rękę i uśmiechnęła się lekko. Czarownica spojrzała na nią i prychnęła.
   - Witaj, Eve.
   Nic więcej. Eve uniosła brew i spojrzała na Jacka. Ominęła jego ciotkę i podeszła do niego, przy okazji mierząc Kate z góry do dołu od niechcenia.
   - Jack. Stęskniłam się. - szepnęła i chciała go przytulić, ale chłopak zrobił mały krok do tyłu. Zmarszczyła brwi i spojrzała znów na Alice, która przyglądała jej się groźnie. - Kate, my nie miałyśmy jeszcze okazji się spotkać. - syknęła przez zaciśnięte zęby, usiłując się uśmiechnąć. Nie wyszło jej to.
   Dziewczyna nawet na nią nie spojrzała. Zrezygnowana odwróciła się i ruszyła w stronę swojego fotela. Gestem nakazała Kondradowi zejść jej z drogi. Mężczyzna oczywiście to zrobił. Usiadła, a on oparł się o jej fotel i uśmiechnął się kpiąco, podrzucając w dłoni jabłko.
   - Więc... - zaczęła i przyjrzała się Alice. - myślę, że wiem po co tu przybyliście, ale chcę się upewnić. Po co tu jesteście?
   Alice wymieniła spojrzenia z Kate i Jackiem i skinęła im głową.
   - Przybyliśmy, aby przekonać cię o niewinności Aleksa. - powiedziała i rzuciła okiem na Kondrada, który ciągle ją obserwował.
   - Nie uda wam się to, prawda Eve? - zaśmiał się i spojrzał na Rudą.
   - Lepiej już nic nie mów, Kondrad. - zamknęła mu tym usta i znów zwróciła się do Alice. - Dleczego miałabym ci uwierzyć, że Alex jest niewinny?
   - Ponieważ to nie on zabił Aleca?! - krzyknął Jack i wyrwał się do przodu, stał teraz obok Alice.
   Kate szybko do niego dołączyła i zaczęła przyglądać się Kondradowi. Eve przekrzywiła głowę na bok i spojrzała podejrzliwie na Jacka.
   - Co chcesz przez to powiedzieć, chłopcze?
   - Chcę ci powiedzieć, że wiem kto zabił Aleca, nie jest nim Alex i chcę żebyś go uwolniła.
   Prychnęła i zaśmiała się głośno.
   - Dobrze, Jack. Zawsze cię lubiłam. Wiem, że jesteś bardzo rozważny i odpowiedzialny, więc jeśli ty mi powiesz kto to zrobił ja go wypuszczę.
   Wstała i podeszła do chłopaka wyciągnęła do niego rękę i czekała. Kate i Alice spojrzały na Jacka z przerażeniem.
   Nie rób tego! Kate wysłała mu wiadomość, z nadzieją, że jej posłucha.
   Spokojnie.
   Jack podał Rudej rękę i uśmiechnął się lekko. Kobieta patrzyła na niego wyczekująco, uniosła brew.
   - Czekam, Jack.
   Chłopak zaśmiał się.
   - Odpowiem, kiedy Alex będzie tutaj, przy mnie. - powiedział stanowczo i gestem wskazał miejsce obok niego. Eve pokręciła głową. - Więc... - zwrócił się do Kate i Alice. - Wychodzimy.
   Ruszyli powoli w stronę wrót, ale Eve ich zatrzymała.
   - Czekaj. Jaką mam pewność, że mnie nie oszukujesz i Alex naprawdę jest mordercą?
   Jack odwrócił się do niej i syknął:
   - Żadnej.
   - Nie lubię ryzykować, Jack. - powiedziała i odwróciła się do Kondrada.
   - Szkoda.
   Nagle wielkie wrota do sali otworzyły się na oścież. Do środka wpadł młody chłopak z ciemnymi, długimi włosami. Miał na sobie ciemne jeansy i skórzana kurtkę. Za nim, stukając wysokimi obcasami, jej drogich szpilek, wbiegła Michaele.
   - Michaele! Co ja ci mówiłem?! - wykrzyknął Kondrad i ruszył w jej stronę.
   - Ja go zatrzymywałam, mówiłam o zakazie... - zaczęła się tłumaczyć, ale Kondrad się nie zatrzymywał.
   Dziewczyna ciągle się cofała i zasłaniała rękami. W ostatniej chwili stanął przed nią chłopak, który stał się przyczyną zamieszania i złapał nadchodzącego mężczyznę za rękę, która chciał uderzyć dziewczynę. Kondrad ugiął się pod silnym uściskiem i upadł na kolana. Krzyknął i spojrzała na chłopaka. Żołnierze otoczyli ich gotowi do pomocy, ale wyglądali na zmieszanych. Pewnie nie wiedzieli komu mieliby pomóc.
   - Puść mnie, idioto! - krzyknął. Ten nie zareagował. - Eve?! - spróbował, ale ona tylko się przyglądała rozbawiona.
   - Nigdy więcej nie waż się jej rozkazywać. Ona nie jest twoją zabawką. Zrozumiano? - chłopak zapytała go i czekał na odpowiedź, ale się jej nie doczekał. - Nie dotarło... - odrzucił ciało Kondrarda na drugą stronę sali. Ten uderzył plecami o ścianę i upadł na ziemię. Podniósł się i spojrzał na chłopaka.
   - Idioto. - szepnął i zaczął wstawać.
   Chłopak odwrócił się do Michaele i zapytał:
   - Wszystko w porządku?
   Dziewczyna skinęła, podziękowała i szybko wyszła, zamykając za sobą wrota. Chłopak odwrócił się i spojrzał na Alice, Kate i Jacka. Ci zupełnie nie wiedzieli kim on jest, ale Jackowi wpadło do głowy, że może to być Peter. Eve znów wstała i podeszła do chłopaka. Kondrad stał już przy fotelu i masował swój kark.
   - Synu! Witaj. - powiedziała ckliwym głosem i przytuliła chłopaka.
   Peter z trudnością odwzajemnił uścisk. Kondrad skrzywił się na ten widok i odwrócił wzrok.
   - Cześć mamo. Kto to? - zapytał, jakby nie wiedział.
   Jack pomyślał, że jest świetnym aktorem.
   - To Jack, Alice i Kate. Przyszli, aby uratować tego wampira, który jutro ma być zabity. Aleksa.
   Chłopak zmrużył oczy i prychnął.
   - Głupcy. Ten człowiek zabił naszego żołnierza! - wykrzyknął i spojrzał na Jacka z uwagą.
   - Eve, wracając do naszej przerwanej rozmowy... - zaczął Jack i wskazał gestem na Petera. - Przemyślałem to i odpowiem na twoje pytanie z pełnym zaufaniem dla ciebie. Dla pewności - kiedy odpowiem, wypuścisz Aleksa, tak?
   Eve wymieniła spojrzenia z Peterem i Kondradem i odpowiedziała:
   - Oczywiście, nie mam przeciw temu żadnych zastrzeżeń.
   - Ok. - powiedział Jack i pokiwał głową.
   Kate, Alice i Jack stanęli w równym rzędzie. Jack stanął po środku. Westchnął głęboko i rozejrzał się po sali. Żołnierzy było tu niewielu, ale jeśli zacznie uciekać zwołają tu większość z nich. Spojrzał na Eve. Kiedy na chwilę odwróciła się do Kondrada, skinął głową Peterowi i spojrzał na Kate.
   Peter jest z nami. Zapewnił mnie, że jest po naszej stronie.
   Dziękuję. Kiedy wszystko się zacznie po prostu mnie zostawcie, uciekajcie.
   Uważaj na siebie.
   Kate skinęła mu głową i spojrzała na Alice. Ta uśmiechnęła się i poklepała Jacka po ramieniu.
   - Jack? Nie jestem cierpliwa. - szepnęła Eve. 
   Nienawidził jej. Naprawdę jej nienawidził.
   - Chcę powiedzieć, że Matt się nie pomylił. Myślał, że to ja zabiłem Aleca! - Chłopak westchnął zrobił kilka kroków przed siebie i rozłożył ręce. - Eve, to ja zabiłem Aleca. - powiedział.
   W sali zapadła cisza. Ruda zaczęła kręcić przecząco głową. Jej oczy rozszerzyły się. Oblizała usta. Chciała coś powiedzieć, ale nie mogła. Kondrad nie mógł powstrzymać śmiechu. W końcu roześmiał się głośno. Wszyscy na niego spojrzeli. Wykorzystując chwilę nieuwagi Jack ukłonił się i szepnął:
   - Żegnam.
   Odwrócił się i ruszył powoli w stronę drzwi.
   - Brać go! - krzyknął Peter i zaśmiał się.
   Wielkie wrota otwarły się i do środka wpadło kilkudziesięciu żołnierzy. Szybko... Alice i Kate pobiegły pod ścianę, niedaleko Petera. Żołnierze otoczyli Jacka, a ten szeroko się uśmiechnął.
   - Zatańczmy! - krzyknął i odbił się od posadzki.
   Podskoczył tak wysoko, że zatrzymał się na ogromnym żyrandolu. Wszyscy na niego spojrzeli i zaczęli do niego strzelać, a on - zaskoczył i walczył. Alice złapała Kate i potrząsnęła nią.
   - Nie przejmuj się nim, on sobie poradzi. Dalej rób to co do ciebie należy. Peter już tu jest, ja idę do Eve.
   - Spokojnie, Kate. - powiedział miły głos.
   Zobaczyła Petera. Uśmiechnęła się i skupiła. Musiała się ze wszystkim skontaktować.





. . .




  
   Po kolei, jeden zespół po drugim, każdy zespół dostawał pozwolenie na napaść na Dorationę. Wszyscy wybiegli z lasu otaczając ją. Żołnierzy było niewielu, zaczynali strzelać, ale nie mogli nic zrobić, ponieważ napastnicy poruszali się bardzo szybko i byli za daleko. Czekali więc, aż ci będą w wystarczającej odległości. Nie wiadomo jakim cudem, nagle wszyscy zniknęli. Jakby stali się niewidzialni.
   Żołnierze zaniepokojeni obserwowali co będzie dziać się dalej. Kiedy znów wypatrzyli atakujących połowa z nich była już w mieście, a nad nimi, na niebie, unosiła się kobieta. Z pewnością była czarownicą i to bardzo potężną. Jeden z żołnierzy rozpoznał kobietę i krzyknął przerażony:
   - To Cynthia!






. . .





  

   Zadowolona z tego, iż przywołała na pomoc Cynthię, Chelsea biegła za Brunem po jakimś ciemnym korytarzu.
   - Jesteś pewny, że jesteśmy we właściwym miejscu, Bruno?
   - Oczywiście, zaraz będziemy na miejscu.
   Biegli szybko i nagle skręcili w lewo. Bruno zatrzymał się przestraszony. Chelsea wpadła na niego. Przed nimi stał żołnierz. Przez chwile był równie zdziwiony jak oni, ale szybko zaczął sięgać po broń. Bruno był szybszy. Wyjął zza paska swój srebrny nóż i rzucił nim w stronę mężczyzny. Nóż wbił mu się prosto w serce. Ten upadł na kolana, a następnie na brzuch. Chłopak podbiegł do jego ciała, złapał swój nóż i krzyknął:
   - Dalej Chelsea, może ich być tu więcej!
   Czarownica ruszyła za nim biegiem i po chwili stali już przed celą Aleksa. Chelsea wypowiedziała jakieś zaklęcie i drzwi ustąpiły od razu.
   - Alex! - Bruno krzyknął i rzucił się przyjacielowi na szyję.
   - Cześć młody, dzięki. - rzucił i spojrzał na Chelseę. - Ty? Tu? - zapytał zdziwiony.
   - Tak jak wy nienawidzę Eve, więc...
   - Halo, Alex, Chelsea! Nie ma czasu na pogaduszki! Biegniemy pomóc Jackowi!
   - Jeśli jest jeszcze komu pomagać - szepnął Alex, włożył sobie Bruna na plecy i zaczął biec.
   Musieli się pospieszyć.

piątek, 10 stycznia 2014

Rozdział czterdziesty.

   Peter wybiegł z sypialni Glorii i uderzył pięścią w ścianę. Wszystko o czym mu opowiedziała, wszystko czego się dowiedział krążyło po jego głowie i nie dawało mu spokoju. Eve była jago matką. Została nią nie dlatego, bo pragnęła mieć dziecko, poczuć się odpowiedzialną za kogoś i tego człowieka dobrze wychować. Wszystko było jedną, wielką i długotrwałą intrygą. Zmiennokształtny miał ochotę rozwalić wszystko co napotkał na swojej drodze.
   Przystanął i oparł się plecami o ścianę. Nogi się pod nim ugięły i usiadł na podłodze. Nogi podciągnął aż pod brodę, twarz ukrył w dłoniach. Poczuł się mały i nikomu niepotrzebny. Choć znał prawdziwe oblicze swej matki, wierzył, że iż go urodziła i nazywała przed wszystkimi swoim synem - kochała go. Nic bardziej mylnego.
   Po twarzy spłynęło mu kilka łez. Poczuł też na niej krew. Wytarł ją rękawem i spojrzał na swoje ręce. Trochę się trzęsły. Pewnie przez to co zrobił. Zabił ją. Zabił Glorię. Na początku, nie miał zamiaru tego zrobić, chyba, że było by to konieczne. Pewnie, gdyby ta dziewczyna, nie kazałaby mu się gonić po jej domu, nie znalazłby pokoju z papierami i zdjęciami. Nie pytałby jej o to. Nie zrobiłby tego, czego teraz żałował.
   Peter wstał i poszukał łazienki. Odkręcił kran i poczuł na swoich dłoniach lodowatą wodę. Zaczął myć ręce i spojrzał na swoje odbicie w lustrze. Ściągnął brwi i rozejrzał się dookoła. No tak, był w łazience, która na co dzień była odwiedzana tylko przed kobietę. Wszechobecne kosmetyki przerażały swoją ilością i różnorodnością. Na małej półeczce przymocowanej do lustra, było ich tak wiele, że Peter prawie nie widział w nim swojego odbicia. Poprzekładał niektóre buteleczki i w końcu ujrzał cała swoją twarz. Namoczonym wodą ręcznikiem zaczął pospiesznie ścierać zaschniętą już na twarzy krew. Pomyślał sobie wtedy, że musi być strasznym ignorantem. Przed kilkoma minutami, brutalnym wyszarpnięciem serca z klatki piersiowej, zakończył życie kobiety, która w prawdzie była wampirem, ale kobietą także, a teraz stał w jej łazience, wycierał z policzka jej krew jej ręcznikiem.
   Wzruszył ramionami i prychnął. W jego odbiciu coś mu nie pasowało. Oczy. Wcale nie wyrażały skruchy, tak jak wcześniej o tym myślał, iż żałuję, że ją zabił. Było w nich trochę przerażenia, ale też upór i zło. Co on sobie wmawiał? Wcale nie był zły na siebie, że to zrobił. On był z tego zadowolony, bo właśnie zabił kogoś kto, praktycznie rzecz biorąc, władał jego matką i kazał zabić wszystkich, których kochał.





. . .




   Alex?
   Kate stała w lesie i próbowała kolejny raz skontaktować się z Aleksem. Jack i Alice pobiegli, po kilkunastu tych samych pytaniach Jacka: "Na pewno możesz tu zostać sama?", na które zawsze odpowiadała: "Tak, mogę. Jestem czarownicą.",  oznajmić plan działania reszcie ekipy. Obiecali, że wrócą szybko. Nie było ich już pięć minut, a Kate mimo wspomnianych upewnień zaczynała się trochę bać, ale pewnie nie miała czego.
   Plan był prosty. Jack, Alice i ona pójdą do Dorationy. Dostaną się do sali Eve. Tam zrobią dostatecznie duże zamieszanie, by większość żołnierzy zajęła się nimi. Wtedy reszta, powiadomiona przez Kate, ruszy na miasto. Będą walczyć do upadłego, a kilku z nich wyznaczonych jest do odnalezienia celi Aleksa i uratowania go. Wampir opowiadał jej o jego przyjacielu Peterze. Kate miała w stosunku do niego mieszane uczucia. To był syn Eve, nie wiedziała czy nie planował czegoś przeciw nim. Alex zapewniał, że nic nie grozi im z jego strony. Zaufała mu.
   Kate! Jest ze mną Peter, dowiedział się strasznych rzeczy.
   Później mi opowiesz, teraz wytłumacz mi gdzie jest twoja cela!
   Przecież Peter tu jest. Ucieknę razem z nim, Kate.
   Nie! To zły pomysł, Alex. On jest synem Eve. Znasz plan. 
   No i co on ma z nim wspólnego?
   Chcemy, żeby Peter był u jej boku i udawał, że ciągle jest po jej stronie. Pomoże nam zrobić jakieś zamieszanie.
   Ooo... Rzeczywiście, wspaniały pomysł. Opowiem mu o wszystkim. 





. . .






   - Kate?
   Dziewczyna odskoczyła przestraszona i spiorunowała Jacka spojrzeniem.
   - Co ty robisz?! Nie strasz mnie tak. - powiedziała wściekła i założyła ręce na piersi.
   Chłopak spuścił głowę i teatralnie westchnął. Usłyszał cichy śmiech Kate. Złapał się za serce i udał, że szlocha. Spojrzał na nią skromnie i z miną smutnego pieska.
   - Wybaczysz mi? - zapytał
   - Nie. - powiedziała i zadarła głowę, uśmiechając się szeroko.
   Jack spojrzał na nią zdziwiony. Szybko wyprostował się. Spojrzał na nią jeszcze raz, poprawił swoją kurtkę i ruszył w stronę Alice, stojącej kilka metrów za Kate i odprawiając jakieś czary. Kiedy przechodził obok dziewczyny, przystanął i szepnął:
   - Nie to nie.
   I ruszył dalej. Szczerze, nie mógł powstrzymać śmiechu i po kilku większych krokach złapał się za brzuch i zgiął w pół. Kate podeszła do niego, głośno się śmiejąc.
   - Ciszej, dzieciaki. - powiedziała Alice, na chwile przerywając swoje zajęcie.
   Czekając, aż ciotka skończy swoje czary Jack opowiadał Kate o tym jak razem z Alice spotkali się przed chwilą ze wszystkim pomocnikami.
   - Nie wiem co byśmy zrobili, gdyby nie zechcieli nam pomóc. - powiedziała Kate i oparła się o grube, lekko pochylone drzewo.
   - Prawdopodobnie nic. Ja pewnie bym tam pojechał, a Eve by mnie zabiła, a nie o to nam chodzi, prawda? - spojrzał na dziewczynę zatroskany.
   Uśmiechnęła się do niego i spojrzała w kierunku Dorationy. Jack tez spojrzał w tamtym kierunku i głośno westchnął.
   - Możemy już iść? - zapytał głośno.
   - Nie wiem. - szepnęła Kate.
   - Pytałem Alice. - zaśmiał się Jack i podrzucił w dłoni kamień, którym cały czas się bawił.
   Ciotka spojrzała w ich kierunku i pokręciła przecząco głową. Nie uśmiechała się, co było dziwne, widocznie była mocno skupiona.Wskazała palcem na Kate, a następnie wskazała miejsca gdzie znajdowali się pozostali.
   - Mam im coś przekazać? - zapytała niepewnie.
   Kobieta przytaknęła.
   Co?
   Przekaż im, że zaraz zaczynamy. I już mi nie przeszkadzaj.
   Kate spojrzała zdziwiona na kobietę, wzruszyła ramionami i posłuchała jej rozkazu. Usiadła pod drzewem, Jack obok niej. Spojrzał na nią.
   - Tylko się na mnie nie gap, ok? - spytała i uniosła brew.
   - Obiecuję, nie będę. - powiedział, podnosząc dłonie w geście niewinności.
   - Na poważnie.
   Chłopak skinął tylko głową i odwrócił wzrok. Dziewczyna zamknęła oczy. Zupełnie nie wiedział co dalej robić. Nienawidził takich chwil, kiedy nie był potrzebny i był zmuszony do bezczynnego siedzenia w miejscu. Rozejrzał się dookoła. W lasie od dłuższego czasu panował już mrok. Gdyby nie Peter, kolega Aleksa, wampir już dawno by nie żył. Było już długo po zmierzchu. Cały czas Jack nie mógł uwierzyć w to wszystko czego w ostatnich dniach dowiedział się o Eve. Ta kobieta zawsze była nieobliczalna, ale na początku, kiedy Jack poznał ją jako mały chłopiec była miła i nieszkodliwa jak woda.
   Spojrzał ze złością na zabudowania Dorationy i z wściekłością rzucił w jej kierunku kamień. Nic to nie dało, ale marzył by zburzyło budynek, w którym przebywa teraz Eve i ją zabiło. Teraz po tych wszystkich wydarzeniach był tak bardzo przesiąknięty żądzą zemsty na tej kobiecie, iż jego aktualnym marzeniem był pozbycie się jej własnoręcznie.
   Potrzebował czegoś by mógł się odstresować. Potrzebował tego teraz, tuż przed bitwą, przed spotkaniem z Eve. Od razu do głowy przyszedł mu temat, który interesował go najbardziej czyli piłka nożna. Najdziwniejsze było to, że chociaż pochodził ze Stanów nie zainteresował go futbol amerykański czy basebol. Jego uwagę przykuła piłka nożna. Dziwne okazało się też to, że jego ulubionym klubem piłkarskim nie był żaden ze znanych amerykańskich klubów. Jego interesował klub z Europy, a konkretnie z Hiszpanii.
   Jego koledzy, może tylko na początku ze względu na jego wymyślne zainteresowanie, dziwnie na niego patrzyli, ale z czasem sami zaczynali coraz częściej o tym myśleć. To, że był w pewnym sensie inny, nie dołowało go. Raczej podobało mu się to. Lubił być inny. Uwielbiał się wyróżniać.
   - Kate, już? - zapytała Alice, która jakimś cudem stała już tuż obok nich.
   - Tak, tak. Możemy iść. - szepnęła i złapała Jacka za rękę.
   Chłopak spojrzał jej w oczy, a ona uciekła spojrzeniem na ich złączone dłonie.
   - Nie martw się, nie puszczę cię. - szepnął jej do ucha.
   Wszyscy razem, ramię w ramię ruszyli w stronę przeklętego miasta. Nie wiedzieli co ich tam czeka, ale wiedzieli jedno. Muszą uratować Aleksa.





. . .





   Jerry stał na straży od niecałych ośmiu godzin. Nogi trochę go bolały. Codziennie stał tutaj po osiem godzin na marne. Nigdy nikt tutaj nie przychodził, ani nie przyjeżdżał, więc nie widział sensu, aby jakiś człowiek zajmował się pilnowaniem bramy. Ale tak rozkazała Eve. Tak musiało być.
   Jakaś natrętna mucha usiadła mu na policzku. Zabił ją szybko i uśmiechnął się szyderczo.
   Rozejrzał się po polanie. Miasto nie dość, że było otoczone wysokim murem, było także ograniczane przez gęsty las. Dorationa została wybudowana na środku rozległej polany, co nie było dobrym punktem strategicznym, jak mówiła Eve. W tak gęstych lasach mogły zaszyć się całe wojska, a tutejsi żołnierze dostrzegli by ich dopiero w ostatnich chwilach.
   Jerry spojrzał na swój zegarek. Zostało jeszcze pięć minut. Zaczął znów się rozglądać, tym razem bardziej uważnie. To co zobaczył najpierw go zaskoczyło, później zezłościło, na końcu przestraszyło.
   Trójka - był pewny, że nie byli to zwykli ludzie - istot magicznych szła w kierunku Dorationy. Zbliżali się bardzo szybko. Po chwili zauważył, że są to dwie kobiety i mężczyzna. Zmrużył oczy. Zapukał w bramę. Okienko szybko się otwarło.
   - Jeszcze chwilę, Jer. Trzy minuty. Manson już idzie. Spokojnie. - powiedział facet po drugiej stronie i zamknął okienko.
   Jerry jeszcze raz uderzył.
   - Powiedziałem... - zaczął.
   - Zdaje się, że mamy gości. Zawołaj Kondrada. - powiedział i wskazał palcem na trójkę, będącą coraz bliżej bramy. - Będzie miło.
   Po kilku minutach cała trójka stała już przed Jerrym i obserwowała go uważnie.
   - Witamy w Dorationie. Co was do nas sprowadza? - zapytał, udając miłego, choć był zły, że nie może udać się już na przerwę.
   - Witaj Jerry. - syknęła młoda dziewczyna po środku.
   Zaskoczony zmierzył dziewczynę wzrokiem i zmrużył oczy. 
   - Przybyliśmy do Eve, musimy z nią porozmawiać. Zaprowadź nas do niej. - starsza kobieta zrobił krok w przód i stanęła naprzeciw Jerrego. - Dalej. - syknęła.
   Strażnik patrzył jej uważnie w oczy, uśmiechnął się kpiąco i podszedł do bramy, zapukał i znów spojrzał na kobietę. Tym razem otworzyły się drzwi i wyszedł nimi wysoki mężczyzna.
   - Jak mogłam myśleć, że cię tu nie zastanę. - powiedziała wrogo kobieta i lekko poruszyła się tak, aby zasłonić sobą pozostałą dwójkę.
   - Mnie też miło cię znów widzieć, Alice. - szepnął Kondrad. - Tędy. Eve czekała już kilka dni, więc nie zwlekajmy.
   Kobieta wymieniła spojrzenia ze swoimi towarzyszami i skinęła im głową.
   - Oczywiście, Eve. Zapomniałam, że dla ciebie ona zawsze była i będzie najważniejsza. - powiedziała z uśmiechem na twarzy i wskazała gestem drzwi. - Do środka dzieciaki, nie dajmy Eve na nas czekać! - syknęła i ruszyła za nimi.
   Po chwili usłyszeli za sobą ciche uderzenie i dźwięk zamykanych drzwi.

środa, 8 stycznia 2014

Rozdział trzydziesty dziewiąty.

   - Dlaczego przełożyłaś egzekucję, Eve? - zapytał.
   - Mam swoje powody. Nie muszę się przed tobą tłumaczyć. - prychnęła i zaczęła chodzić po swojej sali.
   - Nie rozumiem cię. Chcesz jak najszybciej go zabić, mimo to, że go kochasz. To po pierwsze.
   Eve zaśmiała się. Mężczyzna spojrzał na nią i zmrużył oczy.
   - Po drugie. - syknął i usłyszał kolejne prychnięcie.
   - Zrobisz mi teraz jakieś rozliczenie? - przystanęła i spojrzała na niego gniewnie.
   - Po drugie. - kontynuował nie zważając na Eve. - Gloria wpada tu, jakby była strażakiem mającym uratować małe dziecko z płonącego budynku, mówi do ciebie czego chce i w jaki sposób chce. Oznajmia ci coś, a ty na wszystko się zgadzasz. Nagle przywołujesz mnie i informujesz mnie o nagłej zmianie planów.
   Eve stała naprzeciw niego z przekrzywioną głową i założonymi rękami.
   - Niezłe porównanie. - oceniła. - Czego ty ode mnie chcesz, co? - syknęła.
   - Chcę wiedzieć o co w tym wszystkim chodzi. Dziewczyno! Albo dajesz jej sobą manipulować, bo wiesz, że jest silniejsza, albo zawarłyście tą umowę, o której tak dużo mówiłaś. Ale, Eve, zapewniałaś mnie, że jej nie podpiszesz. Nagle z dnia na dzień w naszych szeregach znajduje się Gloria i nie wiem zupełnie co ona tam robi. - zaśmiał się nerwowo i podszedł do Eve. - Teraz wiesz, że mam solidne podstawy, aby twierdzić, że podpisałaś tą umowę.
   Kolejny prychnięcie. Eve zbyła go machnięciem ręki i ruszyła w stronę drzwi. Błyskawicznie zjawił się przy niej i spojrzał jej w oczy.
   - Powiedz, że tego nie podpisałaś. Eve, proszę. - powiedział niemal błagalnym tonem. - Podpisałaś tą umowę?
   - Nie twój zasrany interes. - syknęła i wyszła z sali.




. . .




   - Alex! Udało się! - krzyknął i od razu przyłożył sobie palec do ust, przypominając sobie o wszystkich istotach magicznych w pobliżu. 
   - Co? Co się stało? - zapytał zdezorientowany. 
   - Eve przełożyła egzekucję na jutro! Uda nam się, wyciągniemy cię stąd!
   Wampir wstał i uścisnął Petera. 
   - Jakim cudem? Synek mamusi? - zapytał, mrugając okiem. 
   - Nie, po prostu jestem przystojny i kuszę. - powiedział i zaczęli się śmiać. 
   - Haha, dobry jesteś, a na poważnie?
   - Na poważnie. Zbajerowałem laskę, która ma wpływy u matki i jakoś to poszło. - powiedział i jeszcze raz uścisnął Aleksa. - Teraz muszę iść to skończyć. Skontaktuj się z Kate. 
   Wyszedł. Ruszył korytarzem w stronę drzwi wyjściowych. Zatrzymał się w miejscu gdzie poprzednio spotkał się z Glorią. Uśmiechnął się i ruszył do jej mieszkania na obrzeżach miasta. 




. . .




   Gloria usłyszała ciche pukanie do drzwi. Rozejrzała się po swoim mieszkaniu. W każdym możliwym miejscu stały zapalone świeczki i lampiony. Nie uważała się nigdy za romantyczkę, ale to ten chłopak tak na nią wpłynął. Już nie mogła doczekać się chwili, kiedy znów poczuje jego usta na swoich.
   Podeszła do lustra i poprawiła włosy. Wyglądała świetnie, jak zwykle, z resztą.
   Otworzyła je powoli i spojrzała wyzywająco na Petera. Chłopak stał oparty jedną ręką o futrynę jej drzwi, głowę miał spuszczoną na dół. Miał na sobie ciemne, przetarte jeansy, szarą koszulkę i skórzaną kurtkę. Jego ciemne, już naprawdę za długie włosy, były oblepione lekką mgiełką. Gloria nawet nie zauważyła, że lekko mży.
   Peter uniósł lekko głowę i spojrzał na nią spod przymkniętych powiek. Jego kilkudniowy zarost tak bardzo jej się podobał. Uwielbiała spoglądać na mężczyzn, którzy rankiem, w jakichś dziwnych okolicznościach, zapomnieli się ogolić. Oczywiście, żyła w miejscu, które przypominało jej czasy średniowiecza. Szczerze znienawidziła tą epokę. Należała do grupy, która sprzeciwiała się powszechnym wierzeniom i przekonaniom społeczności z tamtych czasów.
   - Nie wejdziesz? - zamruczała cicho.
   Peter spojrzał na prawo, później na lewo. Udał, że coś go zainteresowało i prychnął. Znów zmierzył wzrokiem Glorię. Dziewczyna stała przed nim w czarnym, jedwabnym i długim do ziemi szlafroku. Trochę przypominała zakonnicę, ponieważ była owinięta materiałem praktycznie od stóp do głów, ale ją znał i od razu wybił sobie to porównanie z głowy.
   - Szczególnie mnie nie zachęciłaś... - szepnął i zaśmiał się szyderczo.
   Gloria prychnęła. Zrobiła krok w jego stronę, omiotła wzrokiem całą okolicę i upewniając się, że nikt ich nie obserwuje, złapała go za koszulkę.
   - Dziwne, więc wybieraj. Wchodzisz, albo nie. - mruknęła smutno. - Twój wybór, przystojniaku.
   Pozwoliła, żeby część materiału ześlizgnęła się, odsłaniając nagie ramię. Spojrzała na nie, a następnie na Petera. Chłopak spojrzał jej w oczy i uśmiechnął się szeroko.
   - Jakże mógłbym odejść, Glorio? - zapytał.
   Wpadli do przedpokoju. Gloria zatrzasnęła drzwi i je zakluczyła. Stała przy nich i patrzyła na Petera. Chłopak mrużył oczy.
   - Coś nie tak? - zapytała lekko zaniepokojona.
   - Poważnie? Świeczki? - zaśmiał się i złapał za brzuch. - Nie pomyślałaś, że to może skończyć się pożarem?
   Zjawił się obok niej błyskawicznie i pocałował w szyję.
   - Goń mnie... - wymruczała mu do ucha. i zniknęła.
   Chłopak zacisnął pięści i rozejrzał się po pokoju. Powoli przemierzył korytarz zaglądając do wszystkich pokoi. Wiedział gdzie znajdowała się jej sypialnia. Nie wcale nie był jakimś zwykłym zboczeńcem. On po prostu znał Daniela. Daniel to jego kolega. Także żołnierz. Często się spotykali. Peter lubił z nim rozmawiać. Był bardzo mądrym, ale także rozrywkowym facetem. Większość żołnierzy była wtajemniczona w jego rozterki miłosne, czyli wielką miłość do Glorii. Opowiadał o wszystkim czego się dowiedział. Jeśli koś chciał pozyskać jakieś informacje na jej temat, kierował się do Daniela. Znał także cały rozkład jej domu, Peter nie chciał wiedzieć skąd, to było dziwne, ale teraz przydatne.
   Maszerując powoli w kierunku sypialni, znów pomyślał o Danielu. Czy to, że całował się z nią i umówił na schadzkę nie było zdradą wobec kolegi? Może nie do końca zdradą, ale dziwnym zbiegiem okoliczności. Zawsze naśmiewał się z niego, gdy mówił, że Peter podoba się Glorii i, że mu tego zazdrości. Oczywiście przyznawał, że jest bardzo piękną kobietą, ale upierał się, że nie szuka takiego typu kobiety. Co teraz robił? Chodził po jej domu, czuł się jak u siebie i zmierzał do jej sypialni. Zupełnie niewinne czynności...
   Przystanął na chwilę i pokręcił głową. Stał w odległości kilku metrów od drzwi do sypialni. Przed nimi znajdowały się jeszcze jedne, lekko uchylone. Coś przykuło jego uwagę. Rozejrzał się dookoła i podszedł do drzwi.
   W pokoju było ciemno, ale Peter widział wystarczająco dobrze, aby zauważyć, że było tu pełno zdjęć. Była na nich Eve, Kondrad - bliski przyjaciel Eve, na kilku był nawet on sam. Wszędzie było pełno papierów, leżały nawet na podłodze. W kącie pokoju stało biurko z małym, bardzo nowoczesnym laptopem. Krzesło były wywrócone i porzucone po drugiej stronie pomieszczenia.
   Peter zmrużył oczy. Wyjrzał za drzwi. Glorii tam nie było. Miał jeszcze trochę czasu. Podszedł do biurka i zaczął przeglądać papiery. Wiele z nich nie zrozumiał, ale dowiedziała się, że Gloria bardzo dawno temu podpisała jakąś umowę z Eve, która niekoniecznie działała na korzyść jego matki. Rzuciły mu się w oczy słowa: 'poczęcie Petera'. Zainteresowało go to i przestraszyło, ale usłyszał ciche wołanie Glorii i ruch w sąsiednim pokoju. Wybiegł z pomieszczenia i oparł się o ścianę.
   - Już myślałam, że się zgubiłeś. - szepnęła Gloria, kiedy wyszła z sypialni.
   Chłopak prychnął i złapał ją w ramiona. Całował ją wszędzie. Czuł się jakby pocałunkami mógł wyładować swój gniew.
   Zrzucił swoją skórzaną kurtkę i zaczął dobierać się do jedwabnego paska Glorii, którym była przewiązana w pasie. Dziewczyna zdarła z niego szary T-shirt. Odrzuciła głowę do tyłu. Powoli szlafrok zaczął zsuwać się w dół. Peter spojrzał na bieliznę dziewczyny ze zdziwieniem.
   - A to co? - zapytał.
   - Myślałeś, że będę naga? - mruknęła podekscytowana.
   - Nie wierzę, więcej roboty. - mruknął i wzruszył ramionami.
   Uniósł ją do góry, a ona owinęła go nogami. Wpadł do pokoju i lekko położył Glorię na łóżku. Całował ją długo i po całym ciele, w między czasie sprawdzając czy posrebrzane kajdanki i nóż nie wypadły mu przypadkiem z kieszeni. Widząc, że Gloria całkowicie mu się już poddała, błyskawicznie wyjął kajdanki i przymocował je do jej lewej ręki oraz ramy łóżka. Kolejna przydatna informacja od Daniela: Gloria uwielbia meble z kutego żelaza. Różne wzory, rurki, zawijasy pomogły mu do czegoś ją przymocować. Tak samo postąpił z druga parą.
   Najpierw usłyszał przerażający krzyk Glorii. Doskonale wiedział jak srebro działało na ciała istot magicznych. Dziwnym zrządzeniem losu, tylko czarownice nie czuły niczego niezwykłego. Skubane.
   Potem zobaczył przerażone i zdezorientowane oczy Glorii. Chłopak ciągle się uśmiechał i spoglądał na dziewczynę.
   - Co to ma być?! - wykrzyknęła i zaczęła się szarpać, co spotęgowało ból i jej krzyk.
   - Spokojnie, kochanie. Musiałem cię na chwilę ujarzmić. - powiedział słodko, przekrzywiając głowę.
   - To boli, Peter! - powiedziała dziwnym tonem. 
   Chłopak spojrzał na jej nogi. Ciągle nimi wierzgała. Wyciągnął kolejną parę kajdanek i wyciągnął przed siebie w jej kierunku.
   - Jeśli nie przestaniesz... - wskazał gestem na jej nogi, które nagle się uspokoiły. -  Te kajdanki je uspokoją. Dla pewności... - rzucił niedbale i podszedł do łóżka. Złapał jej nogę w kostce i przytknął lekko jedno z kółek kajdanek do jej łydki. Dziewczyna krzyknęła. - ...to także jest srebro, kochana.
   Upuścił jej nogę i rozejrzał się po pokoju. Podszedł w kierunku okna, spojrzał na zewnątrz przez lekko uchyloną firankę. Miał zamiar spojrzeć na rynek. Poczuł lekko obawę, iż Eve mogłaby nie dotrzymać obietnicy danej Glorii. Sąsiedni budynek zasłonił cały widok. Westchnął i spojrzał na Glorię. Patrzyła na niego zdumiona, lekko kręciła głową.
   - Coś się stało, Glorio? - zapytał słodko i błyskawicznie znalazł się przy niej.
   - Zacznę krzyczeć, usłyszą mnie. Pamiętaj, że jesteśmy w Dorationie - mieście istot magicznych, Peter.
   Chłopak patrzył na nią z uśmiechem i nagle wpakował jej do ust, nasączoną jakimś płynem od znajomej wiedźmy, szmatkę. Dziewczyna wybałuszyła oczy, a po chwili poleciały z nich łzy.
   - Pomyślałem o wszystkim, kochanie. - szepnął. - Nie jestem idiotą. - mrugnął do niej i złapał jakieś krzesło. Usiadł na nie okrakiem i spojrzał na Glorię. - Pewnie nie wiesz, dlaczego to robię? Chcę się dowiedzieć paru rzeczy. Oraz opowiedzieć ci pewną historię, którą prawie odkryłaś, ale wolałaś całować mnie, rozbierać i miałaś zamiar się ze mną kochać... - wskazał palcem na jej bieliznę. - Ale ja na szczęście zachowałem jasność umysłu. I teraz powiesz mi wszystko, Glorio.
   Dziewczyna pokręciła przecząco głową i wygięła się nagle, prawie tak mocno jak łuk. Chyba ją to zabolało, pomyślał. Jej nadgarstki już dawno zaczęły robić się nienaturalnie czerwone i spuchnięte.
   - Nie? - zapytał zdziwiony.
   Kolejne zaprzeczenie.
   - Hmm... Więc porozmawiamy inaczej, kochana. - syknął.
   Wstał i wyjął z kieszeni nóż. Gloria przyglądała mu się ze strachem w oczach. Położył go na stoliku nocnym, tak aby go widziała.
   - Chyba nie muszę ci udowadniać, że jest ze srebra?
   Przecząco pokręciła głową, a z jej oczu popłynęły łzy.