O PÓŁNOCY

O PÓŁNOCY

niedziela, 12 stycznia 2014

Rozdział czterdziesty pierwszy.

   Kiedy Kate, Jack i Alice weszli przez małe drzwi do Dorationy, poczuli się jakby wszystkie oczy zwróciły się w ich kierunku. Cała trójka podążała za wysokim mężczyzną, który widocznie był znajomym Alice. Jack przez chwilę zastanawiał się czy istnieje ktoś, kogo jego ciotka nie zna. Wzruszył ramionami i spojrzał na Kate. Była przerażona, ale nie okazywała tego za bardzo. Ścisnął jej dłoń trochę bardziej i spojrzała na niego. Zdobyła się na lekki uśmiech, ale od razu odwróciła wzrok i zaczęła uważnie się rozglądać.
   Szli teraz ciemnym korytarzem, na którego ścianach wisiało pełno średniowiecznych obrazów, a co kilka metrów stały przeróżne rzeźby. Pomyślał sobie, że Eve musi mieć świra na punkcie sztuki i średniowiecza. W końcu całe jej miasto wyglądało jak żywcem wyciągnięte z tej epoki. Okna były małe i nie było ich za wiele, dlatego w korytarzu panował półmrok.
   Mężczyzna skręcił w prawo i wszyscy szybko podążyli za nim. Ich oczom ukazał się rozległy korytarz z wielkimi wrotami na końcu. Mogły mieć z cztery metry wysokości. Jack prychnął i zaczął się zastanawiać czy hodują tam jakiegoś olbrzyma. Tuż przed nimi po prawej stronie od wrót siedziała drobna dziewczyna. Siedziała przy biurku, na którym stał dosyć dobry komputer i drukarka. Leżało na nim pełno papierów i długopisów. Za dziewczyną stał automat do robienia kawy i małą lodówka. Wyglądało to na małe biuro.
   Dziewczyna wstała. Uśmiechnęła się do mężczyzny przed nimi. Okulary zsunęły jej się z nosa i szybko je poprawiła. Burza brązowych loków okalała jej twarz. Była mulatką.
   - Witaj Kondradzie! - pisnęła i spojrzała na resztę przybyłych.
   - Witaj Michaele. - syknął, nie zatrzymując się.
   - Eve jest sama. Już na ciebie czeka. Jeśli...
   Jednak nie hodują olbrzyma, szkoda. 
   - Nie. Nie pozwól wejść tu nikomu, rozumiesz? - przerwał dziewczynie ostro i pchnął wrota do sali.
   Weszli do środka, a ich oczom ukazało się pomieszczenie łudząco podobne do korytarzy - wiele obrazów, kilka rzeźb i kilka małych okien.Tutaj były dodatkowo gdzieniegdzie ustawione świeczniki dające najwięcej światła. Po środku sali znajdował się duży fotel. Po jego obu stronach stały krzesła i stół z jedzeniem. W pomieszczeniu stało wielu żołnierzy. Przyglądali mu się z niechęcią.
   Jack zmrużył oczy i spojrzał na ciemną postać na fotelu. Eve siedziała dumnie z uniesioną wysoko głową i patrzyła na nich uważnie. Rude, gęste włosy miała luźno puszczone po ramieniu. Wstała i skinęła głową Kondradowi.
   - Długo kazaliście na siebie czekać. - powiedziała do gości i ruszyła w ich kierunku.
   Kate patrzyła na nią z przerażeniem i coraz bardziej zaciskała swoją dłoń na dłoni Jacka. Alice stanęła przed nimi i przyglądała się Rudej.
   - Przepraszam, nie przywitałam się. - szepnęła i zatrzymała się przed Alice.
   Ruda wyciągnęła do kobiety rękę i uśmiechnęła się lekko. Czarownica spojrzała na nią i prychnęła.
   - Witaj, Eve.
   Nic więcej. Eve uniosła brew i spojrzała na Jacka. Ominęła jego ciotkę i podeszła do niego, przy okazji mierząc Kate z góry do dołu od niechcenia.
   - Jack. Stęskniłam się. - szepnęła i chciała go przytulić, ale chłopak zrobił mały krok do tyłu. Zmarszczyła brwi i spojrzała znów na Alice, która przyglądała jej się groźnie. - Kate, my nie miałyśmy jeszcze okazji się spotkać. - syknęła przez zaciśnięte zęby, usiłując się uśmiechnąć. Nie wyszło jej to.
   Dziewczyna nawet na nią nie spojrzała. Zrezygnowana odwróciła się i ruszyła w stronę swojego fotela. Gestem nakazała Kondradowi zejść jej z drogi. Mężczyzna oczywiście to zrobił. Usiadła, a on oparł się o jej fotel i uśmiechnął się kpiąco, podrzucając w dłoni jabłko.
   - Więc... - zaczęła i przyjrzała się Alice. - myślę, że wiem po co tu przybyliście, ale chcę się upewnić. Po co tu jesteście?
   Alice wymieniła spojrzenia z Kate i Jackiem i skinęła im głową.
   - Przybyliśmy, aby przekonać cię o niewinności Aleksa. - powiedziała i rzuciła okiem na Kondrada, który ciągle ją obserwował.
   - Nie uda wam się to, prawda Eve? - zaśmiał się i spojrzał na Rudą.
   - Lepiej już nic nie mów, Kondrad. - zamknęła mu tym usta i znów zwróciła się do Alice. - Dleczego miałabym ci uwierzyć, że Alex jest niewinny?
   - Ponieważ to nie on zabił Aleca?! - krzyknął Jack i wyrwał się do przodu, stał teraz obok Alice.
   Kate szybko do niego dołączyła i zaczęła przyglądać się Kondradowi. Eve przekrzywiła głowę na bok i spojrzała podejrzliwie na Jacka.
   - Co chcesz przez to powiedzieć, chłopcze?
   - Chcę ci powiedzieć, że wiem kto zabił Aleca, nie jest nim Alex i chcę żebyś go uwolniła.
   Prychnęła i zaśmiała się głośno.
   - Dobrze, Jack. Zawsze cię lubiłam. Wiem, że jesteś bardzo rozważny i odpowiedzialny, więc jeśli ty mi powiesz kto to zrobił ja go wypuszczę.
   Wstała i podeszła do chłopaka wyciągnęła do niego rękę i czekała. Kate i Alice spojrzały na Jacka z przerażeniem.
   Nie rób tego! Kate wysłała mu wiadomość, z nadzieją, że jej posłucha.
   Spokojnie.
   Jack podał Rudej rękę i uśmiechnął się lekko. Kobieta patrzyła na niego wyczekująco, uniosła brew.
   - Czekam, Jack.
   Chłopak zaśmiał się.
   - Odpowiem, kiedy Alex będzie tutaj, przy mnie. - powiedział stanowczo i gestem wskazał miejsce obok niego. Eve pokręciła głową. - Więc... - zwrócił się do Kate i Alice. - Wychodzimy.
   Ruszyli powoli w stronę wrót, ale Eve ich zatrzymała.
   - Czekaj. Jaką mam pewność, że mnie nie oszukujesz i Alex naprawdę jest mordercą?
   Jack odwrócił się do niej i syknął:
   - Żadnej.
   - Nie lubię ryzykować, Jack. - powiedziała i odwróciła się do Kondrada.
   - Szkoda.
   Nagle wielkie wrota do sali otworzyły się na oścież. Do środka wpadł młody chłopak z ciemnymi, długimi włosami. Miał na sobie ciemne jeansy i skórzana kurtkę. Za nim, stukając wysokimi obcasami, jej drogich szpilek, wbiegła Michaele.
   - Michaele! Co ja ci mówiłem?! - wykrzyknął Kondrad i ruszył w jej stronę.
   - Ja go zatrzymywałam, mówiłam o zakazie... - zaczęła się tłumaczyć, ale Kondrad się nie zatrzymywał.
   Dziewczyna ciągle się cofała i zasłaniała rękami. W ostatniej chwili stanął przed nią chłopak, który stał się przyczyną zamieszania i złapał nadchodzącego mężczyznę za rękę, która chciał uderzyć dziewczynę. Kondrad ugiął się pod silnym uściskiem i upadł na kolana. Krzyknął i spojrzała na chłopaka. Żołnierze otoczyli ich gotowi do pomocy, ale wyglądali na zmieszanych. Pewnie nie wiedzieli komu mieliby pomóc.
   - Puść mnie, idioto! - krzyknął. Ten nie zareagował. - Eve?! - spróbował, ale ona tylko się przyglądała rozbawiona.
   - Nigdy więcej nie waż się jej rozkazywać. Ona nie jest twoją zabawką. Zrozumiano? - chłopak zapytała go i czekał na odpowiedź, ale się jej nie doczekał. - Nie dotarło... - odrzucił ciało Kondrarda na drugą stronę sali. Ten uderzył plecami o ścianę i upadł na ziemię. Podniósł się i spojrzał na chłopaka.
   - Idioto. - szepnął i zaczął wstawać.
   Chłopak odwrócił się do Michaele i zapytał:
   - Wszystko w porządku?
   Dziewczyna skinęła, podziękowała i szybko wyszła, zamykając za sobą wrota. Chłopak odwrócił się i spojrzał na Alice, Kate i Jacka. Ci zupełnie nie wiedzieli kim on jest, ale Jackowi wpadło do głowy, że może to być Peter. Eve znów wstała i podeszła do chłopaka. Kondrad stał już przy fotelu i masował swój kark.
   - Synu! Witaj. - powiedziała ckliwym głosem i przytuliła chłopaka.
   Peter z trudnością odwzajemnił uścisk. Kondrad skrzywił się na ten widok i odwrócił wzrok.
   - Cześć mamo. Kto to? - zapytał, jakby nie wiedział.
   Jack pomyślał, że jest świetnym aktorem.
   - To Jack, Alice i Kate. Przyszli, aby uratować tego wampira, który jutro ma być zabity. Aleksa.
   Chłopak zmrużył oczy i prychnął.
   - Głupcy. Ten człowiek zabił naszego żołnierza! - wykrzyknął i spojrzał na Jacka z uwagą.
   - Eve, wracając do naszej przerwanej rozmowy... - zaczął Jack i wskazał gestem na Petera. - Przemyślałem to i odpowiem na twoje pytanie z pełnym zaufaniem dla ciebie. Dla pewności - kiedy odpowiem, wypuścisz Aleksa, tak?
   Eve wymieniła spojrzenia z Peterem i Kondradem i odpowiedziała:
   - Oczywiście, nie mam przeciw temu żadnych zastrzeżeń.
   - Ok. - powiedział Jack i pokiwał głową.
   Kate, Alice i Jack stanęli w równym rzędzie. Jack stanął po środku. Westchnął głęboko i rozejrzał się po sali. Żołnierzy było tu niewielu, ale jeśli zacznie uciekać zwołają tu większość z nich. Spojrzał na Eve. Kiedy na chwilę odwróciła się do Kondrada, skinął głową Peterowi i spojrzał na Kate.
   Peter jest z nami. Zapewnił mnie, że jest po naszej stronie.
   Dziękuję. Kiedy wszystko się zacznie po prostu mnie zostawcie, uciekajcie.
   Uważaj na siebie.
   Kate skinęła mu głową i spojrzała na Alice. Ta uśmiechnęła się i poklepała Jacka po ramieniu.
   - Jack? Nie jestem cierpliwa. - szepnęła Eve. 
   Nienawidził jej. Naprawdę jej nienawidził.
   - Chcę powiedzieć, że Matt się nie pomylił. Myślał, że to ja zabiłem Aleca! - Chłopak westchnął zrobił kilka kroków przed siebie i rozłożył ręce. - Eve, to ja zabiłem Aleca. - powiedział.
   W sali zapadła cisza. Ruda zaczęła kręcić przecząco głową. Jej oczy rozszerzyły się. Oblizała usta. Chciała coś powiedzieć, ale nie mogła. Kondrad nie mógł powstrzymać śmiechu. W końcu roześmiał się głośno. Wszyscy na niego spojrzeli. Wykorzystując chwilę nieuwagi Jack ukłonił się i szepnął:
   - Żegnam.
   Odwrócił się i ruszył powoli w stronę drzwi.
   - Brać go! - krzyknął Peter i zaśmiał się.
   Wielkie wrota otwarły się i do środka wpadło kilkudziesięciu żołnierzy. Szybko... Alice i Kate pobiegły pod ścianę, niedaleko Petera. Żołnierze otoczyli Jacka, a ten szeroko się uśmiechnął.
   - Zatańczmy! - krzyknął i odbił się od posadzki.
   Podskoczył tak wysoko, że zatrzymał się na ogromnym żyrandolu. Wszyscy na niego spojrzeli i zaczęli do niego strzelać, a on - zaskoczył i walczył. Alice złapała Kate i potrząsnęła nią.
   - Nie przejmuj się nim, on sobie poradzi. Dalej rób to co do ciebie należy. Peter już tu jest, ja idę do Eve.
   - Spokojnie, Kate. - powiedział miły głos.
   Zobaczyła Petera. Uśmiechnęła się i skupiła. Musiała się ze wszystkim skontaktować.





. . .




  
   Po kolei, jeden zespół po drugim, każdy zespół dostawał pozwolenie na napaść na Dorationę. Wszyscy wybiegli z lasu otaczając ją. Żołnierzy było niewielu, zaczynali strzelać, ale nie mogli nic zrobić, ponieważ napastnicy poruszali się bardzo szybko i byli za daleko. Czekali więc, aż ci będą w wystarczającej odległości. Nie wiadomo jakim cudem, nagle wszyscy zniknęli. Jakby stali się niewidzialni.
   Żołnierze zaniepokojeni obserwowali co będzie dziać się dalej. Kiedy znów wypatrzyli atakujących połowa z nich była już w mieście, a nad nimi, na niebie, unosiła się kobieta. Z pewnością była czarownicą i to bardzo potężną. Jeden z żołnierzy rozpoznał kobietę i krzyknął przerażony:
   - To Cynthia!






. . .





  

   Zadowolona z tego, iż przywołała na pomoc Cynthię, Chelsea biegła za Brunem po jakimś ciemnym korytarzu.
   - Jesteś pewny, że jesteśmy we właściwym miejscu, Bruno?
   - Oczywiście, zaraz będziemy na miejscu.
   Biegli szybko i nagle skręcili w lewo. Bruno zatrzymał się przestraszony. Chelsea wpadła na niego. Przed nimi stał żołnierz. Przez chwile był równie zdziwiony jak oni, ale szybko zaczął sięgać po broń. Bruno był szybszy. Wyjął zza paska swój srebrny nóż i rzucił nim w stronę mężczyzny. Nóż wbił mu się prosto w serce. Ten upadł na kolana, a następnie na brzuch. Chłopak podbiegł do jego ciała, złapał swój nóż i krzyknął:
   - Dalej Chelsea, może ich być tu więcej!
   Czarownica ruszyła za nim biegiem i po chwili stali już przed celą Aleksa. Chelsea wypowiedziała jakieś zaklęcie i drzwi ustąpiły od razu.
   - Alex! - Bruno krzyknął i rzucił się przyjacielowi na szyję.
   - Cześć młody, dzięki. - rzucił i spojrzał na Chelseę. - Ty? Tu? - zapytał zdziwiony.
   - Tak jak wy nienawidzę Eve, więc...
   - Halo, Alex, Chelsea! Nie ma czasu na pogaduszki! Biegniemy pomóc Jackowi!
   - Jeśli jest jeszcze komu pomagać - szepnął Alex, włożył sobie Bruna na plecy i zaczął biec.
   Musieli się pospieszyć.

piątek, 10 stycznia 2014

Rozdział czterdziesty.

   Peter wybiegł z sypialni Glorii i uderzył pięścią w ścianę. Wszystko o czym mu opowiedziała, wszystko czego się dowiedział krążyło po jego głowie i nie dawało mu spokoju. Eve była jago matką. Została nią nie dlatego, bo pragnęła mieć dziecko, poczuć się odpowiedzialną za kogoś i tego człowieka dobrze wychować. Wszystko było jedną, wielką i długotrwałą intrygą. Zmiennokształtny miał ochotę rozwalić wszystko co napotkał na swojej drodze.
   Przystanął i oparł się plecami o ścianę. Nogi się pod nim ugięły i usiadł na podłodze. Nogi podciągnął aż pod brodę, twarz ukrył w dłoniach. Poczuł się mały i nikomu niepotrzebny. Choć znał prawdziwe oblicze swej matki, wierzył, że iż go urodziła i nazywała przed wszystkimi swoim synem - kochała go. Nic bardziej mylnego.
   Po twarzy spłynęło mu kilka łez. Poczuł też na niej krew. Wytarł ją rękawem i spojrzał na swoje ręce. Trochę się trzęsły. Pewnie przez to co zrobił. Zabił ją. Zabił Glorię. Na początku, nie miał zamiaru tego zrobić, chyba, że było by to konieczne. Pewnie, gdyby ta dziewczyna, nie kazałaby mu się gonić po jej domu, nie znalazłby pokoju z papierami i zdjęciami. Nie pytałby jej o to. Nie zrobiłby tego, czego teraz żałował.
   Peter wstał i poszukał łazienki. Odkręcił kran i poczuł na swoich dłoniach lodowatą wodę. Zaczął myć ręce i spojrzał na swoje odbicie w lustrze. Ściągnął brwi i rozejrzał się dookoła. No tak, był w łazience, która na co dzień była odwiedzana tylko przed kobietę. Wszechobecne kosmetyki przerażały swoją ilością i różnorodnością. Na małej półeczce przymocowanej do lustra, było ich tak wiele, że Peter prawie nie widział w nim swojego odbicia. Poprzekładał niektóre buteleczki i w końcu ujrzał cała swoją twarz. Namoczonym wodą ręcznikiem zaczął pospiesznie ścierać zaschniętą już na twarzy krew. Pomyślał sobie wtedy, że musi być strasznym ignorantem. Przed kilkoma minutami, brutalnym wyszarpnięciem serca z klatki piersiowej, zakończył życie kobiety, która w prawdzie była wampirem, ale kobietą także, a teraz stał w jej łazience, wycierał z policzka jej krew jej ręcznikiem.
   Wzruszył ramionami i prychnął. W jego odbiciu coś mu nie pasowało. Oczy. Wcale nie wyrażały skruchy, tak jak wcześniej o tym myślał, iż żałuję, że ją zabił. Było w nich trochę przerażenia, ale też upór i zło. Co on sobie wmawiał? Wcale nie był zły na siebie, że to zrobił. On był z tego zadowolony, bo właśnie zabił kogoś kto, praktycznie rzecz biorąc, władał jego matką i kazał zabić wszystkich, których kochał.





. . .




   Alex?
   Kate stała w lesie i próbowała kolejny raz skontaktować się z Aleksem. Jack i Alice pobiegli, po kilkunastu tych samych pytaniach Jacka: "Na pewno możesz tu zostać sama?", na które zawsze odpowiadała: "Tak, mogę. Jestem czarownicą.",  oznajmić plan działania reszcie ekipy. Obiecali, że wrócą szybko. Nie było ich już pięć minut, a Kate mimo wspomnianych upewnień zaczynała się trochę bać, ale pewnie nie miała czego.
   Plan był prosty. Jack, Alice i ona pójdą do Dorationy. Dostaną się do sali Eve. Tam zrobią dostatecznie duże zamieszanie, by większość żołnierzy zajęła się nimi. Wtedy reszta, powiadomiona przez Kate, ruszy na miasto. Będą walczyć do upadłego, a kilku z nich wyznaczonych jest do odnalezienia celi Aleksa i uratowania go. Wampir opowiadał jej o jego przyjacielu Peterze. Kate miała w stosunku do niego mieszane uczucia. To był syn Eve, nie wiedziała czy nie planował czegoś przeciw nim. Alex zapewniał, że nic nie grozi im z jego strony. Zaufała mu.
   Kate! Jest ze mną Peter, dowiedział się strasznych rzeczy.
   Później mi opowiesz, teraz wytłumacz mi gdzie jest twoja cela!
   Przecież Peter tu jest. Ucieknę razem z nim, Kate.
   Nie! To zły pomysł, Alex. On jest synem Eve. Znasz plan. 
   No i co on ma z nim wspólnego?
   Chcemy, żeby Peter był u jej boku i udawał, że ciągle jest po jej stronie. Pomoże nam zrobić jakieś zamieszanie.
   Ooo... Rzeczywiście, wspaniały pomysł. Opowiem mu o wszystkim. 





. . .






   - Kate?
   Dziewczyna odskoczyła przestraszona i spiorunowała Jacka spojrzeniem.
   - Co ty robisz?! Nie strasz mnie tak. - powiedziała wściekła i założyła ręce na piersi.
   Chłopak spuścił głowę i teatralnie westchnął. Usłyszał cichy śmiech Kate. Złapał się za serce i udał, że szlocha. Spojrzał na nią skromnie i z miną smutnego pieska.
   - Wybaczysz mi? - zapytał
   - Nie. - powiedziała i zadarła głowę, uśmiechając się szeroko.
   Jack spojrzał na nią zdziwiony. Szybko wyprostował się. Spojrzał na nią jeszcze raz, poprawił swoją kurtkę i ruszył w stronę Alice, stojącej kilka metrów za Kate i odprawiając jakieś czary. Kiedy przechodził obok dziewczyny, przystanął i szepnął:
   - Nie to nie.
   I ruszył dalej. Szczerze, nie mógł powstrzymać śmiechu i po kilku większych krokach złapał się za brzuch i zgiął w pół. Kate podeszła do niego, głośno się śmiejąc.
   - Ciszej, dzieciaki. - powiedziała Alice, na chwile przerywając swoje zajęcie.
   Czekając, aż ciotka skończy swoje czary Jack opowiadał Kate o tym jak razem z Alice spotkali się przed chwilą ze wszystkim pomocnikami.
   - Nie wiem co byśmy zrobili, gdyby nie zechcieli nam pomóc. - powiedziała Kate i oparła się o grube, lekko pochylone drzewo.
   - Prawdopodobnie nic. Ja pewnie bym tam pojechał, a Eve by mnie zabiła, a nie o to nam chodzi, prawda? - spojrzał na dziewczynę zatroskany.
   Uśmiechnęła się do niego i spojrzała w kierunku Dorationy. Jack tez spojrzał w tamtym kierunku i głośno westchnął.
   - Możemy już iść? - zapytał głośno.
   - Nie wiem. - szepnęła Kate.
   - Pytałem Alice. - zaśmiał się Jack i podrzucił w dłoni kamień, którym cały czas się bawił.
   Ciotka spojrzała w ich kierunku i pokręciła przecząco głową. Nie uśmiechała się, co było dziwne, widocznie była mocno skupiona.Wskazała palcem na Kate, a następnie wskazała miejsca gdzie znajdowali się pozostali.
   - Mam im coś przekazać? - zapytała niepewnie.
   Kobieta przytaknęła.
   Co?
   Przekaż im, że zaraz zaczynamy. I już mi nie przeszkadzaj.
   Kate spojrzała zdziwiona na kobietę, wzruszyła ramionami i posłuchała jej rozkazu. Usiadła pod drzewem, Jack obok niej. Spojrzał na nią.
   - Tylko się na mnie nie gap, ok? - spytała i uniosła brew.
   - Obiecuję, nie będę. - powiedział, podnosząc dłonie w geście niewinności.
   - Na poważnie.
   Chłopak skinął tylko głową i odwrócił wzrok. Dziewczyna zamknęła oczy. Zupełnie nie wiedział co dalej robić. Nienawidził takich chwil, kiedy nie był potrzebny i był zmuszony do bezczynnego siedzenia w miejscu. Rozejrzał się dookoła. W lasie od dłuższego czasu panował już mrok. Gdyby nie Peter, kolega Aleksa, wampir już dawno by nie żył. Było już długo po zmierzchu. Cały czas Jack nie mógł uwierzyć w to wszystko czego w ostatnich dniach dowiedział się o Eve. Ta kobieta zawsze była nieobliczalna, ale na początku, kiedy Jack poznał ją jako mały chłopiec była miła i nieszkodliwa jak woda.
   Spojrzał ze złością na zabudowania Dorationy i z wściekłością rzucił w jej kierunku kamień. Nic to nie dało, ale marzył by zburzyło budynek, w którym przebywa teraz Eve i ją zabiło. Teraz po tych wszystkich wydarzeniach był tak bardzo przesiąknięty żądzą zemsty na tej kobiecie, iż jego aktualnym marzeniem był pozbycie się jej własnoręcznie.
   Potrzebował czegoś by mógł się odstresować. Potrzebował tego teraz, tuż przed bitwą, przed spotkaniem z Eve. Od razu do głowy przyszedł mu temat, który interesował go najbardziej czyli piłka nożna. Najdziwniejsze było to, że chociaż pochodził ze Stanów nie zainteresował go futbol amerykański czy basebol. Jego uwagę przykuła piłka nożna. Dziwne okazało się też to, że jego ulubionym klubem piłkarskim nie był żaden ze znanych amerykańskich klubów. Jego interesował klub z Europy, a konkretnie z Hiszpanii.
   Jego koledzy, może tylko na początku ze względu na jego wymyślne zainteresowanie, dziwnie na niego patrzyli, ale z czasem sami zaczynali coraz częściej o tym myśleć. To, że był w pewnym sensie inny, nie dołowało go. Raczej podobało mu się to. Lubił być inny. Uwielbiał się wyróżniać.
   - Kate, już? - zapytała Alice, która jakimś cudem stała już tuż obok nich.
   - Tak, tak. Możemy iść. - szepnęła i złapała Jacka za rękę.
   Chłopak spojrzał jej w oczy, a ona uciekła spojrzeniem na ich złączone dłonie.
   - Nie martw się, nie puszczę cię. - szepnął jej do ucha.
   Wszyscy razem, ramię w ramię ruszyli w stronę przeklętego miasta. Nie wiedzieli co ich tam czeka, ale wiedzieli jedno. Muszą uratować Aleksa.





. . .





   Jerry stał na straży od niecałych ośmiu godzin. Nogi trochę go bolały. Codziennie stał tutaj po osiem godzin na marne. Nigdy nikt tutaj nie przychodził, ani nie przyjeżdżał, więc nie widział sensu, aby jakiś człowiek zajmował się pilnowaniem bramy. Ale tak rozkazała Eve. Tak musiało być.
   Jakaś natrętna mucha usiadła mu na policzku. Zabił ją szybko i uśmiechnął się szyderczo.
   Rozejrzał się po polanie. Miasto nie dość, że było otoczone wysokim murem, było także ograniczane przez gęsty las. Dorationa została wybudowana na środku rozległej polany, co nie było dobrym punktem strategicznym, jak mówiła Eve. W tak gęstych lasach mogły zaszyć się całe wojska, a tutejsi żołnierze dostrzegli by ich dopiero w ostatnich chwilach.
   Jerry spojrzał na swój zegarek. Zostało jeszcze pięć minut. Zaczął znów się rozglądać, tym razem bardziej uważnie. To co zobaczył najpierw go zaskoczyło, później zezłościło, na końcu przestraszyło.
   Trójka - był pewny, że nie byli to zwykli ludzie - istot magicznych szła w kierunku Dorationy. Zbliżali się bardzo szybko. Po chwili zauważył, że są to dwie kobiety i mężczyzna. Zmrużył oczy. Zapukał w bramę. Okienko szybko się otwarło.
   - Jeszcze chwilę, Jer. Trzy minuty. Manson już idzie. Spokojnie. - powiedział facet po drugiej stronie i zamknął okienko.
   Jerry jeszcze raz uderzył.
   - Powiedziałem... - zaczął.
   - Zdaje się, że mamy gości. Zawołaj Kondrada. - powiedział i wskazał palcem na trójkę, będącą coraz bliżej bramy. - Będzie miło.
   Po kilku minutach cała trójka stała już przed Jerrym i obserwowała go uważnie.
   - Witamy w Dorationie. Co was do nas sprowadza? - zapytał, udając miłego, choć był zły, że nie może udać się już na przerwę.
   - Witaj Jerry. - syknęła młoda dziewczyna po środku.
   Zaskoczony zmierzył dziewczynę wzrokiem i zmrużył oczy. 
   - Przybyliśmy do Eve, musimy z nią porozmawiać. Zaprowadź nas do niej. - starsza kobieta zrobił krok w przód i stanęła naprzeciw Jerrego. - Dalej. - syknęła.
   Strażnik patrzył jej uważnie w oczy, uśmiechnął się kpiąco i podszedł do bramy, zapukał i znów spojrzał na kobietę. Tym razem otworzyły się drzwi i wyszedł nimi wysoki mężczyzna.
   - Jak mogłam myśleć, że cię tu nie zastanę. - powiedziała wrogo kobieta i lekko poruszyła się tak, aby zasłonić sobą pozostałą dwójkę.
   - Mnie też miło cię znów widzieć, Alice. - szepnął Kondrad. - Tędy. Eve czekała już kilka dni, więc nie zwlekajmy.
   Kobieta wymieniła spojrzenia ze swoimi towarzyszami i skinęła im głową.
   - Oczywiście, Eve. Zapomniałam, że dla ciebie ona zawsze była i będzie najważniejsza. - powiedziała z uśmiechem na twarzy i wskazała gestem drzwi. - Do środka dzieciaki, nie dajmy Eve na nas czekać! - syknęła i ruszyła za nimi.
   Po chwili usłyszeli za sobą ciche uderzenie i dźwięk zamykanych drzwi.

środa, 8 stycznia 2014

Rozdział trzydziesty dziewiąty.

   - Dlaczego przełożyłaś egzekucję, Eve? - zapytał.
   - Mam swoje powody. Nie muszę się przed tobą tłumaczyć. - prychnęła i zaczęła chodzić po swojej sali.
   - Nie rozumiem cię. Chcesz jak najszybciej go zabić, mimo to, że go kochasz. To po pierwsze.
   Eve zaśmiała się. Mężczyzna spojrzał na nią i zmrużył oczy.
   - Po drugie. - syknął i usłyszał kolejne prychnięcie.
   - Zrobisz mi teraz jakieś rozliczenie? - przystanęła i spojrzała na niego gniewnie.
   - Po drugie. - kontynuował nie zważając na Eve. - Gloria wpada tu, jakby była strażakiem mającym uratować małe dziecko z płonącego budynku, mówi do ciebie czego chce i w jaki sposób chce. Oznajmia ci coś, a ty na wszystko się zgadzasz. Nagle przywołujesz mnie i informujesz mnie o nagłej zmianie planów.
   Eve stała naprzeciw niego z przekrzywioną głową i założonymi rękami.
   - Niezłe porównanie. - oceniła. - Czego ty ode mnie chcesz, co? - syknęła.
   - Chcę wiedzieć o co w tym wszystkim chodzi. Dziewczyno! Albo dajesz jej sobą manipulować, bo wiesz, że jest silniejsza, albo zawarłyście tą umowę, o której tak dużo mówiłaś. Ale, Eve, zapewniałaś mnie, że jej nie podpiszesz. Nagle z dnia na dzień w naszych szeregach znajduje się Gloria i nie wiem zupełnie co ona tam robi. - zaśmiał się nerwowo i podszedł do Eve. - Teraz wiesz, że mam solidne podstawy, aby twierdzić, że podpisałaś tą umowę.
   Kolejny prychnięcie. Eve zbyła go machnięciem ręki i ruszyła w stronę drzwi. Błyskawicznie zjawił się przy niej i spojrzał jej w oczy.
   - Powiedz, że tego nie podpisałaś. Eve, proszę. - powiedział niemal błagalnym tonem. - Podpisałaś tą umowę?
   - Nie twój zasrany interes. - syknęła i wyszła z sali.




. . .




   - Alex! Udało się! - krzyknął i od razu przyłożył sobie palec do ust, przypominając sobie o wszystkich istotach magicznych w pobliżu. 
   - Co? Co się stało? - zapytał zdezorientowany. 
   - Eve przełożyła egzekucję na jutro! Uda nam się, wyciągniemy cię stąd!
   Wampir wstał i uścisnął Petera. 
   - Jakim cudem? Synek mamusi? - zapytał, mrugając okiem. 
   - Nie, po prostu jestem przystojny i kuszę. - powiedział i zaczęli się śmiać. 
   - Haha, dobry jesteś, a na poważnie?
   - Na poważnie. Zbajerowałem laskę, która ma wpływy u matki i jakoś to poszło. - powiedział i jeszcze raz uścisnął Aleksa. - Teraz muszę iść to skończyć. Skontaktuj się z Kate. 
   Wyszedł. Ruszył korytarzem w stronę drzwi wyjściowych. Zatrzymał się w miejscu gdzie poprzednio spotkał się z Glorią. Uśmiechnął się i ruszył do jej mieszkania na obrzeżach miasta. 




. . .




   Gloria usłyszała ciche pukanie do drzwi. Rozejrzała się po swoim mieszkaniu. W każdym możliwym miejscu stały zapalone świeczki i lampiony. Nie uważała się nigdy za romantyczkę, ale to ten chłopak tak na nią wpłynął. Już nie mogła doczekać się chwili, kiedy znów poczuje jego usta na swoich.
   Podeszła do lustra i poprawiła włosy. Wyglądała świetnie, jak zwykle, z resztą.
   Otworzyła je powoli i spojrzała wyzywająco na Petera. Chłopak stał oparty jedną ręką o futrynę jej drzwi, głowę miał spuszczoną na dół. Miał na sobie ciemne, przetarte jeansy, szarą koszulkę i skórzaną kurtkę. Jego ciemne, już naprawdę za długie włosy, były oblepione lekką mgiełką. Gloria nawet nie zauważyła, że lekko mży.
   Peter uniósł lekko głowę i spojrzał na nią spod przymkniętych powiek. Jego kilkudniowy zarost tak bardzo jej się podobał. Uwielbiała spoglądać na mężczyzn, którzy rankiem, w jakichś dziwnych okolicznościach, zapomnieli się ogolić. Oczywiście, żyła w miejscu, które przypominało jej czasy średniowiecza. Szczerze znienawidziła tą epokę. Należała do grupy, która sprzeciwiała się powszechnym wierzeniom i przekonaniom społeczności z tamtych czasów.
   - Nie wejdziesz? - zamruczała cicho.
   Peter spojrzał na prawo, później na lewo. Udał, że coś go zainteresowało i prychnął. Znów zmierzył wzrokiem Glorię. Dziewczyna stała przed nim w czarnym, jedwabnym i długim do ziemi szlafroku. Trochę przypominała zakonnicę, ponieważ była owinięta materiałem praktycznie od stóp do głów, ale ją znał i od razu wybił sobie to porównanie z głowy.
   - Szczególnie mnie nie zachęciłaś... - szepnął i zaśmiał się szyderczo.
   Gloria prychnęła. Zrobiła krok w jego stronę, omiotła wzrokiem całą okolicę i upewniając się, że nikt ich nie obserwuje, złapała go za koszulkę.
   - Dziwne, więc wybieraj. Wchodzisz, albo nie. - mruknęła smutno. - Twój wybór, przystojniaku.
   Pozwoliła, żeby część materiału ześlizgnęła się, odsłaniając nagie ramię. Spojrzała na nie, a następnie na Petera. Chłopak spojrzał jej w oczy i uśmiechnął się szeroko.
   - Jakże mógłbym odejść, Glorio? - zapytał.
   Wpadli do przedpokoju. Gloria zatrzasnęła drzwi i je zakluczyła. Stała przy nich i patrzyła na Petera. Chłopak mrużył oczy.
   - Coś nie tak? - zapytała lekko zaniepokojona.
   - Poważnie? Świeczki? - zaśmiał się i złapał za brzuch. - Nie pomyślałaś, że to może skończyć się pożarem?
   Zjawił się obok niej błyskawicznie i pocałował w szyję.
   - Goń mnie... - wymruczała mu do ucha. i zniknęła.
   Chłopak zacisnął pięści i rozejrzał się po pokoju. Powoli przemierzył korytarz zaglądając do wszystkich pokoi. Wiedział gdzie znajdowała się jej sypialnia. Nie wcale nie był jakimś zwykłym zboczeńcem. On po prostu znał Daniela. Daniel to jego kolega. Także żołnierz. Często się spotykali. Peter lubił z nim rozmawiać. Był bardzo mądrym, ale także rozrywkowym facetem. Większość żołnierzy była wtajemniczona w jego rozterki miłosne, czyli wielką miłość do Glorii. Opowiadał o wszystkim czego się dowiedział. Jeśli koś chciał pozyskać jakieś informacje na jej temat, kierował się do Daniela. Znał także cały rozkład jej domu, Peter nie chciał wiedzieć skąd, to było dziwne, ale teraz przydatne.
   Maszerując powoli w kierunku sypialni, znów pomyślał o Danielu. Czy to, że całował się z nią i umówił na schadzkę nie było zdradą wobec kolegi? Może nie do końca zdradą, ale dziwnym zbiegiem okoliczności. Zawsze naśmiewał się z niego, gdy mówił, że Peter podoba się Glorii i, że mu tego zazdrości. Oczywiście przyznawał, że jest bardzo piękną kobietą, ale upierał się, że nie szuka takiego typu kobiety. Co teraz robił? Chodził po jej domu, czuł się jak u siebie i zmierzał do jej sypialni. Zupełnie niewinne czynności...
   Przystanął na chwilę i pokręcił głową. Stał w odległości kilku metrów od drzwi do sypialni. Przed nimi znajdowały się jeszcze jedne, lekko uchylone. Coś przykuło jego uwagę. Rozejrzał się dookoła i podszedł do drzwi.
   W pokoju było ciemno, ale Peter widział wystarczająco dobrze, aby zauważyć, że było tu pełno zdjęć. Była na nich Eve, Kondrad - bliski przyjaciel Eve, na kilku był nawet on sam. Wszędzie było pełno papierów, leżały nawet na podłodze. W kącie pokoju stało biurko z małym, bardzo nowoczesnym laptopem. Krzesło były wywrócone i porzucone po drugiej stronie pomieszczenia.
   Peter zmrużył oczy. Wyjrzał za drzwi. Glorii tam nie było. Miał jeszcze trochę czasu. Podszedł do biurka i zaczął przeglądać papiery. Wiele z nich nie zrozumiał, ale dowiedziała się, że Gloria bardzo dawno temu podpisała jakąś umowę z Eve, która niekoniecznie działała na korzyść jego matki. Rzuciły mu się w oczy słowa: 'poczęcie Petera'. Zainteresowało go to i przestraszyło, ale usłyszał ciche wołanie Glorii i ruch w sąsiednim pokoju. Wybiegł z pomieszczenia i oparł się o ścianę.
   - Już myślałam, że się zgubiłeś. - szepnęła Gloria, kiedy wyszła z sypialni.
   Chłopak prychnął i złapał ją w ramiona. Całował ją wszędzie. Czuł się jakby pocałunkami mógł wyładować swój gniew.
   Zrzucił swoją skórzaną kurtkę i zaczął dobierać się do jedwabnego paska Glorii, którym była przewiązana w pasie. Dziewczyna zdarła z niego szary T-shirt. Odrzuciła głowę do tyłu. Powoli szlafrok zaczął zsuwać się w dół. Peter spojrzał na bieliznę dziewczyny ze zdziwieniem.
   - A to co? - zapytał.
   - Myślałeś, że będę naga? - mruknęła podekscytowana.
   - Nie wierzę, więcej roboty. - mruknął i wzruszył ramionami.
   Uniósł ją do góry, a ona owinęła go nogami. Wpadł do pokoju i lekko położył Glorię na łóżku. Całował ją długo i po całym ciele, w między czasie sprawdzając czy posrebrzane kajdanki i nóż nie wypadły mu przypadkiem z kieszeni. Widząc, że Gloria całkowicie mu się już poddała, błyskawicznie wyjął kajdanki i przymocował je do jej lewej ręki oraz ramy łóżka. Kolejna przydatna informacja od Daniela: Gloria uwielbia meble z kutego żelaza. Różne wzory, rurki, zawijasy pomogły mu do czegoś ją przymocować. Tak samo postąpił z druga parą.
   Najpierw usłyszał przerażający krzyk Glorii. Doskonale wiedział jak srebro działało na ciała istot magicznych. Dziwnym zrządzeniem losu, tylko czarownice nie czuły niczego niezwykłego. Skubane.
   Potem zobaczył przerażone i zdezorientowane oczy Glorii. Chłopak ciągle się uśmiechał i spoglądał na dziewczynę.
   - Co to ma być?! - wykrzyknęła i zaczęła się szarpać, co spotęgowało ból i jej krzyk.
   - Spokojnie, kochanie. Musiałem cię na chwilę ujarzmić. - powiedział słodko, przekrzywiając głowę.
   - To boli, Peter! - powiedziała dziwnym tonem. 
   Chłopak spojrzał na jej nogi. Ciągle nimi wierzgała. Wyciągnął kolejną parę kajdanek i wyciągnął przed siebie w jej kierunku.
   - Jeśli nie przestaniesz... - wskazał gestem na jej nogi, które nagle się uspokoiły. -  Te kajdanki je uspokoją. Dla pewności... - rzucił niedbale i podszedł do łóżka. Złapał jej nogę w kostce i przytknął lekko jedno z kółek kajdanek do jej łydki. Dziewczyna krzyknęła. - ...to także jest srebro, kochana.
   Upuścił jej nogę i rozejrzał się po pokoju. Podszedł w kierunku okna, spojrzał na zewnątrz przez lekko uchyloną firankę. Miał zamiar spojrzeć na rynek. Poczuł lekko obawę, iż Eve mogłaby nie dotrzymać obietnicy danej Glorii. Sąsiedni budynek zasłonił cały widok. Westchnął i spojrzał na Glorię. Patrzyła na niego zdumiona, lekko kręciła głową.
   - Coś się stało, Glorio? - zapytał słodko i błyskawicznie znalazł się przy niej.
   - Zacznę krzyczeć, usłyszą mnie. Pamiętaj, że jesteśmy w Dorationie - mieście istot magicznych, Peter.
   Chłopak patrzył na nią z uśmiechem i nagle wpakował jej do ust, nasączoną jakimś płynem od znajomej wiedźmy, szmatkę. Dziewczyna wybałuszyła oczy, a po chwili poleciały z nich łzy.
   - Pomyślałem o wszystkim, kochanie. - szepnął. - Nie jestem idiotą. - mrugnął do niej i złapał jakieś krzesło. Usiadł na nie okrakiem i spojrzał na Glorię. - Pewnie nie wiesz, dlaczego to robię? Chcę się dowiedzieć paru rzeczy. Oraz opowiedzieć ci pewną historię, którą prawie odkryłaś, ale wolałaś całować mnie, rozbierać i miałaś zamiar się ze mną kochać... - wskazał palcem na jej bieliznę. - Ale ja na szczęście zachowałem jasność umysłu. I teraz powiesz mi wszystko, Glorio.
   Dziewczyna pokręciła przecząco głową i wygięła się nagle, prawie tak mocno jak łuk. Chyba ją to zabolało, pomyślał. Jej nadgarstki już dawno zaczęły robić się nienaturalnie czerwone i spuchnięte.
   - Nie? - zapytał zdziwiony.
   Kolejne zaprzeczenie.
   - Hmm... Więc porozmawiamy inaczej, kochana. - syknął.
   Wstał i wyjął z kieszeni nóż. Gloria przyglądała mu się ze strachem w oczach. Położył go na stoliku nocnym, tak aby go widziała.
   - Chyba nie muszę ci udowadniać, że jest ze srebra?
   Przecząco pokręciła głową, a z jej oczu popłynęły łzy.