O PÓŁNOCY

O PÓŁNOCY

wtorek, 26 listopada 2013

Rozdział trzydziesty trzeci.

   Leżał na środku celi z szeroko rozwartymi oczami. Czerwień już zniknęła. Kły także. W głowie roiło mu się od różnych myśli. Leżał tak już od kilku godzin, wszystko go bolało. Niby ciągle myślał o czymś innym, ale cały czas coś w nim krzyczało: Obudź się! Przez te kilka godzin ciągle miał nadzieje, że człowiek leżący obok niego obudzi się, wstanie i zacznie krzyczeć, aby wampir go nie zabijał. Nadzieja matką głupich. Pomyślał.
   Z małego okienka nad jego głową do środka celi wlewał się strumień białego światła Księżyca. Alex nawet nie zauważył kiedy zaszło Słońce. Spojrzał w stronę małego okienka. Zmrużył mocno oczy i zakrył je dłonią. Przeturlał się powoli na brzuch. Policzkiem dotknął zimnej ziemi. Zamknął oczy.
   Nagle przypomniał sobie Petera. Nie wiedząc dlaczego, wyobraził sobie tego chłopaka, stojącego przed nim. Mówił coś. Aleksowi wydawało się, że to może być coś ważnego, bo chłopak był bardzo skupiony i chyba trochę... smutny?
   Wampir usiadł po turecku i ukrył twarz w dłoniach. Nie chciał patrzeć na ciało mężczyzny. Obrzydzało go to, co zrobił. Winił się za to, że nie znalazł w sobie jakiegoś zakazu, znaku stop, który by go powstrzymał.
   Przestań! Skarcił się w myślach. Pomyśl o tym, co powiedział ci Peter. Przez kilka chwil siedział tylko i zdawało mu się, że myśli o niczym. Tak naprawdę, nie zdając sobie z tego sprawy, nasłuchiwał czy aby na pewno serce człowieka przestało bić.
   Ni stąd, ni zowąd szybkim ruchem uderzył się w policzek. Pokręcił lekko głową i pomyślał o zmiennokształtnym. Chłopak zanim wyszedł z celi, zanim rzucił mu, tego nieżyjącego już człowieka, powiedział coś, co bardzo głęboko wstrząsnęło Aleksem.
   Na próżno myślał nad tym przez kilka godzin. Olśnienia doznał dopiero, gdy kolejny raz zobaczył przed sobą twarz Petera. Czarne oczy miał lekko podkrążone i zaczerwienione. Spoglądał na Aleksa z ukosa z niechęcią. Co chwilę potrząsał głową, w celu odgarnięcia włosów z czoła. Wampir stał teraz na przeciwko niego i patrzył na niego z wyrazem współczucia w oczach. Chłopak obrzucił go dziwnym spojrzeniem, a następnie spojrzał na zwłoki mężczyzny. Prychnął.
   - Wiedziałem, że ci się nie uda. - powiedział, cięgle patrząc na ciało.
   Alex wiedział, że jeśli chciałby dokonać przemiany, musiał by zrobić to teraz, lecz i tak nie miałby pewności, że przemiana się uda.
   - To twoja wina. Po co go tu wpuściłeś?! - krzyknął Alex z oburzeniem.
   Chłopak zaśmiał się gorzko. Wampir rzucił się na Petera. Złapał go za ramiona i rzucił nim o przeciwną ścianę. Zmiennokształtny był zaskoczony. Upadł pod ścianą i jęczał cicho. Rozmasował obolały kark. Powoli otworzył oczy. Alex stał nad nim, wyciągając do niego rękę. Peter złapał ją szybko i usiadł zwinnie.
   - Przepraszam, to był rozkaz. - powiedział, ciągle masując kark. - Jeszcze przez jakiś czas muszę je wykonywać...
   - Czyli... zgadzasz się? - zapytał wampir, niepewnie spoglądając na zmiennokształtnego.
   - Tak.
   W celi zapadła cisza.
   - Cieszę się, że będziemy współpracować, ale byłem prawie pewien, że się nie zgodzisz i mnie wydasz. - powiedział lekko skruszony, przerywając denerwującą go ciszę.
   - Decyzję podjąłem przed chwilą. Ściśle mówiąc w momencie, kiedy rzuciłeś mną o ścianę. - odpowiedział i zaśmiał się. - Idąc do ciebie, byłem przekonany, że się z tobą nie zgodzę i opowiem o wszystkim mojej matce, ale to co ty zrobiłeś... Rzuciłeś się na mnie, bo przeze mnie zabiłeś człowieka! - prychnął. - Dla kogoś innego wydawałoby się to dziwne i nienormalne. Ty po prostu brzydzisz się zabijaniem... Ale paradoksalnie jesteś wampirem, jesteś maszyną do zabijania. Według mnie to, że zabiłeś tego człowieka to nic złego. To... powiedziałbym, że to... przyroda. Taki jesteś, takiego cię stworzono. - chłopak wzruszył ramionami i powoli wstał.
   - Mimo wszystko, jestem na siebie za to zły. Powinienem był się pohamować. - szepnął Alex i po raz pierwszy spojrzał na ciało człowieka.
   - Zdałem sobie także sprawę, że moja matka nie była by zdolna do takiego czegoś. - kontynuował Peter. -  Nie byłaby w stanie smucić się śmiercią jakiejś osoby. Eve za każdym razem, gdy kogoś zabije, uważa to za coś wspaniałego, za wygraną. Tak naprawdę, ona jest już na dnie, bo czerpie przyjemność z... z zabijania. - powiedział to zawstydzony. Alex pomyślał, że on także wstydził by się, gdyby miał taką matkę. - Postanowiłem, że ci pomogę i skończymy z tym wszystkim co ona robi. Skończymy z nią. - Jego głos się zmienił. Teraz było w nim słychać pogardę dla tej kobiety. Mądry chłopak, pochwalił go wampir w myślach.
   Siedzieli w celi i rozmawiali, jakim sposobem wydostać Aleksa z celi i dostać się do domu Jacka. Po chwili zaczęli żartować, rozmawiać o różnych nieważnych sprawach. Alex opowiedział Peterowi całą jego historię, a później zaczął opowiadać o Jacku, Alice i Claire.
   - Są dla ciebie jak rodzina? - zapytał Peter.
   Wampir przytaknął i zaczął opowiadać o wszystkim co zrobiła dla niego Alice, o dniu kiedy poznał Claire i Jacka. O tym, że na początku ich znajomości strasznie dużo gadał, a to denerwowało wilkołaka. Tyle, że Alex miał wtedy ubaw. Dopiero kiedy poznał Kate...
   Wspomniał o Kate i wpadł w trans. Zupełnie zapomniał o jej przemianie. Czy to już się stało? A może Kate ciągle czeka na ten moment. Opowiedział Peterowi o swojej, jakże dziwnej przemianie, a następnie chłopak opowiedział mu o swojej.
   Przez chwilę siedzieli w ciszy, i właśnie wtedy Alex coś usłyszał.
   Czarownica! Wreszcie!
   Chłopak wstał energicznie i złapał się za głowę.
   - Alex? Coś nie tak? - zapytał Peter. W jego głosie słychać było zdenerwowanie.
   Alex! Co z Alexem! Gdzie on jest? Czy coś mu się stało?
   Słyszał Głos w swojej głowie, na dodatek mówił on o nim.
   Kim, albo czym jesteś?! pomyślał, z nadzieją, ze Głos go usłyszy i zniknie. Odejdź zostaw mnie w spokoju!
   Cisza. Jakby Głos go usłyszał i posłuchał.
   - Alex?! Co się dzieje? - krzyczał Peter.
   Chłopak stał na przeciwko wampira, trzymał go za jego ramiona i energicznie nim potrząsał.
   Alex?
   - Chyba wariuje... - szepnął i rozszerzył oczy do maksimum. - Cicho, przez chwilę bądź cicho. Proszę.
   Peter puścił Aleksa, cofnął się o krok i patrzył na niego podejrzliwie.
   Kim jesteś, do jasnej cholery?!
   Alex! Alex! Ty żyjesz, tak bardzo się cieszę!
   Też się ciesz, ale powiedz mi kim TY jesteś?!
   Słabo kojarzysz fakty, Alex.
   Cisza. Zaczął myśleć intensywnie. Kto mógłby go znać, a ponad to martwić się o niego, i cieszyć się z tego, że został wreszcie czarownicą?!
   Zdał sobie sprawę, że jego mózg pracuje wolno i nie dość sprawnie. Coś było nie tak. Stał wpatrzony w jakiś punkt i myślał. Myślał bardzo intensywnie. Poczuł, że zaraz eksploduje.
   - Alex? - Peter patrzył na niego jak na wariata. - Co ty robisz?
   Halo, jesteś tam? Zapytał Głos.
   Nagle go olśniło.
   Kate! Jak to możliwe, że cię słyszę?

piątek, 22 listopada 2013

Rozdział trzydziesty drugi.

   - Co?! - krzyknął Alex. - Zagroziła twojej matce, że jeśli ktoś ją zabije to ona także umrze? Nie, nie wierze.
   Chłopak wstał energicznie i zaczął chodzić w kółko po celi. Cały czas masując skronie, popatrzył na chłopaka siedzącego na ziemi. Chciał coś powiedzieć, ale wampir mu przeszkodził.
   - Nie mów tylko, ze powiedziała tak każdemu z żołnierzy... Powiedz, ze to nie prawda! - wykrzyknął.
   Po chwili przypomniał sobie, że jest w miejscu pełnym istot magicznych. Ściszył głos i zapytał:
   - Odpowiesz mi?
   - To nie prawda. - szepnął i spojrzał na Alexa. - Ty nie rozumiesz! Tylko moja matka zginie!
   - To pomóż mi zrozumieć, chłopcze! - powiedział i usiadł obok Petera. - No, o co chodzi?
   Chłopak spojrzał na wampira, a ten zauważył łzy w jego oczach. Zdziwił się i na jego czole pojawiło się kilka głębokich bruzd.
   - Peter, o co chodzi? Powiedz! - poprosił i chwycił chłopaka za rękę.
   Zmiennokształtny spojrzał na jego rękę i rzucił mu gniewne spojrzenie. Otarł łzy i szybko wstał. Podszedł do drzwi. Alex błyskawicznie znalazł się przed nim zagradzając mu drogę do nich.
   - Powiedz mi. - powiedział, patrząc mu w oczy.
   - Muszę już iść, bo zaczną coś podejrzewać. Jutro dam ci odpowiedź. Zaraz mój kolega otworzy drzwi, a ty choć trochę poudawaj obolałego, choć przez chwilę, ok? - rzucił mu od niechcenia jakieś szybkie spojrzenie i skierował wzrok na drzwi.
   - Co? Twój kolega stoi za drzwiami? - powiedział. Zbladł i obejrzał się za siebie, oczekując widoku kolejnego żołnierza Eve za sobą. Jednak go tam nie było. Uff... - Przecież wszystko słyszał!
   - Nie słyszał, bo to śmiertelnik. - spojrzał na niego drwiąco.
   Chłopak obszedł wampira i już prawie zapukał, ale ręka Aleksa zacisnęła się na jego nadgarstku. Spojrzał na wampira gniewnie.
   - Powiedz mi tylko co twoja matka ma do Eve?! - powiedział niecierpliwym tonem.
   - Moja matka to właśnie... - westchnął i powiedział: - ...Eve. 
   Aleksa zamurowało. Spojrzał na Petera, ale jego już nie było. Zamiast zmiennokształtnego na środku celi stał jakiś, średniego wieku, mężczyzna. Patrzył na Alexa błagalnie, a w ręce przed sobą trzymał małą zwiniętą kartkę.
   Nagle Alex poczuł zapach krwi, usłyszał bijące serce i krew przepływającą przez żyły. Błyskawicznie znalazł się przy mężczyźnie i wyrwał mu kartkę z dłoni. Szybko ją rozwinął. Było na niej tylko jedno słowo. Smacznego. Prychnął. Poczuł, że jego oczy zaczynają robić się czerwone. Spojrzał na człowieka przed nim.
   - Błagam, nie. Bardzo cię, proszę, nie rób tego. - mężczyzna szeptał, nie patrząc mu w oczy.
   Wampir chciał się pohamować, ale nie mógł. Rzucił się na niego. Przekrzywił jego głowę, a jago oczom ukazała się, niczym nie osłoniona, szyja.
   - Nie zabijaj mnie, proszę. - wyszeptał jeszcze mężczyzna.
   Alex uśmiechnął się szeroko i spojrzał w jego zielone oczy.
   - Postaram się.
   I zatopił w nim swoje długie kły zapominając o tym co powiedział mu Peter.





   Kate znalazła Jacka przed domem Alice. Siedział na huśtawce. Narzuciła na siebie szybko jakiś sweter i wyszła do niego. Chłopak spojrzał na nią i zrobił zbolałą minę. Pokręcił głową, wyciągnął do niej rękę. Dziewczyna usiadła obok niego i podciągnęła nogi pod brodę. Cała okryła się, o wiele za dużym na nią, swetrem i spojrzała na Jacka. Patrzył na ulicę i przyglądał się ludziom i samochodom.
   - Co się stało? - zapytała cicho.
   Chłopak spojrzał na nią. Uśmiechnął się słabo i odgarnął jej włosy z oczu.
   - Nic. - szepnął.
   - Jak to nic? Przecież widzę. - westchnęła i spojrzała mu w oczy. - Znam cię za długo, aby ci uwierzyć.
   Chłopak zaśmiał się.
   - Rzeczywiście... Co ja sobie myślałem. - oboje się zaśmiali.
   - Więc...? - zapytała po chwili.
   - Więc byłem u mamy. - spojrzał na nią znacząco.
   Dziewczyna nie odpowiedziała. Patrzyła na chłopaka ze smutkiem. Zapadła cisza. Znów przez kilka minut nikt się nie odzywał.
   - Co u niej? - zapytała Kate, spoglądając ukradkiem na twarz chłopaka. Widziała, że był przygnębiony.
   - Dobrze, ma teraz kilka dni wolnego, więc zajmuje się domem. Nie wiedziałem się z Claire, bo była w szkole, ani z Charliem. - zrobiła dziwną minę i spojrzał na dziewczynę. - Jestem idiotą.
   - Co ty znowu mówisz? - zapytała zdziwiona.
   - Znów musiałem kłamać. - powiedział i pokręcił głową.
   - Nie powiedziałeś jej o tym... czym się stałeś tak? - zapytała spokojnie.
   - Tak.
   - To przecież dobrze, Jack. Gdyby wiedziała, Cienie zaczęłyby ją krzywdzić.
   - Tak, wiem, ale prawie się wygadałem. To nie było najgorsze. Musiałem skłamać dlaczego mieszkam u cioci, co działo się za mną przez te wszystkie dni, dlaczego ich nie odwiedzałem, a ona mi zaufała. Rozumiesz? - zapytał, podnosząc ton głosu. - Uwierzyła mi, a ja bezczelnie, kolejny raz ją okłamałem.
   Kate pogładziła go po plecach i przytuliła się do niego.
   - To nie twoja wina, że musisz kłamać. - szepnęła pocieszająco.
   - Masz rację, nie moja, ale wiem czyja jest na pewno. - powiedział wściekle.
   - Eve. - Kate powiedziała i usiadła wyprostowana.
   - Tak. To przez nią zostałem wilkołakiem, to przez nią ty jesteś zmuszona zostać czarownicą, i to przez nią Alex teraz cierpi! - wstał i błyskawicznie znalazł się na trawniku przed domem jego ciotki.
   Huśtawka energicznie się zakołysała i dziewczyna prawie spadła. Złapał się szybko za oparcie i ostrożnie zeszła z niej na ziemię. Pobiegła szybko do chłopaka i złapała go za ręce.
   - Nie przejmuj się teraz nią. - powiedziała, patrząc mu w oczy. - Wygramy z nią.
   Powiedziała to z pewnością, która bardzo spodobała się Jackowi. Przytulił dziewczynę i pocałował. Kate odwzajemniła uścisk. Stali tam jeszcze przez kilka minut, rozmawiając. Nagle zaczął padać deszcz. Jack objął dziewczynę mocno w pasie i natychmiast znaleźli się pod dachem, na werandzie. Zaczęli się śmiać. Zaczęli się droczyć, o to czy Kate po przemianie także będzie mogła się tak szybko poruszać.
   Po kilku minutach na podjazd wjechało czarne BMW. Wycieraczki pracowały nienagannie. Okna były przyciemniane i nic nie można było przez nie zobaczyć.
   Po minucie szyba, od strony kierowcy, powędrowała w dół.
   - Dobrze trafiliśmy, to dom Alice Brown? - zapytał dość przystojny, bardzo umięśniony mężczyzna.
   Kate schowała się za Jacka i przypatrywała się mężczyźnie zza jego ramienia.
   - Tak, a o co chodzi? - zapytał chłopak.
   Usłyszał ciche mruknięcie mężczyzny z samochodu. Nie zrozumiał co powiedział. Wyłączył silnik samochodu. Wysiadł z niego a za nim dwóch mężczyzn i jedna kobieta. Kiedy wszyscy zamknęli za sobą drzwi, nacisnął guzik na małym pilociku.
   Dwaj mężczyźni, w tym kierowca, mieli na sobie czarne, rozpięte płaszcze długie do kolan. Byli bardzo barczyści. Włosy, obaj czarne, ścięte mieli bardzo krótko. Oczy zakrywały im czarne okulary. Byli do siebie podobni, jakby byli bliźniakami. Zupełnie jak Maggie i Margaret. Ruszyli zdecydowanym krokiem w stronę Jacka i Kate.
   Za nimi podążała kobieta i kolejny mężczyzna. Kobieta, a raczej dziewczyna, była bardzo młoda i ładna. Czarne włosy, także krótko przycięte, okalały jej pociągłą twarz, a szare oczy były tak bardzo piękne. Była bardzo szczupła. W jej ubiorze dominowała czerń. Czarne jeansy, szpilki i kurtka ze skóry. Jedynie koszulka była koloru bordowego. Wyglądała, jakby zeszła właśnie z okładki jakiegoś magazynu o modzie.
   Chłopak ubrany był identycznie, z wyjątkiem butów, zaśmiał się w myślach Jack. Także czarne, krótkie loki sterczały mu w różne strony. Różnił się od pozostałej trójki kolorem skóry. Był Mulatem. Pomiędzy nim, a jego towarzyszką uderzał zauważalny kontrast. Blada skóra kontra ciemna.
   Kierowca podszedł do Jacka i wyciągnął do niego dłoń.
   - Mam na imię Alhari, przybyliśmy, aby wam pomóc. - powiedział z dziwnym akcentem i uśmiechnął się.
   Jack uścisnął jego dłoń i odwzajemnił uśmiech.
   - Jack, jestem bratankiem...
   - Tak wiem, wiem. Twoja ciotka wszystko nam opowiedziała. - spojrzał na dom i gestem wskazał na drzwi. - Alice w środku?
   - Tak, chyba. Kate? - zapytał dziewczyny.
   - Yyy... Tak jest w domu. - powiedziała wychodząc zza Jacka.
   - Kate! Witaj, jestem Alhari. - Do dziewczny także wyciągnął rękę. Ona ją uściskała i spojrzała na mężczyznę. - Poznajcie resztę! To Bedori. - wskazał na swoją kopię.
   - Witaj Jack, Kate. - przywitał się z każdym i ciepło uśmiechnął. Bedori zdjął okulary i ich oczom ukazały się nieziemsko zielone oczy. 
   - A to James i Victoria. - powiedział Alhari i odsunął się, aby zrobić parze miejsce.
   - Witajcie. - powiedziała Victoria i szeroko uśmiechnęła się do Jacka i Kate. - Miło mi was poznać. Mam nadzieję,  że wam pomożemy.
   - Siemka, jestem James. - wtrącił się chłopak. Podał parze rękę i wymienił spojrzenia z Alharim. - Nie miało tu być ludzi, same istoty magiczne. - warknął. Ton jego głosu trochę przestraszył Kate. Z powrotem schowała się za Jacka.
   - James, ona już dziś stanie się czarownicą. - powiedział szorstko. - Przepraszam za niego, został wampirem niedawno, ciągle trochę trudno mu powstrzymać się przed... No wiecie, pragnieniem... - powiedział lekko zawstydzony, choć Jack nie wiedział dlaczego to on się wstydził.
   - Może wejdziemy do środka? - zapytał Jack.
   - Dobry pomysł. - szepnęła Kate i szybko pomaszerował do drzwi.
   Otworzyła je i zawołała.
   - Alice! Gdzie jesteś? Mamy nowych yyy... gości...
   Z drzwi do salony wyszła Alice. Popatrzyła na uśmiechniętą Kate, a następnie na Jacka.
   - Gdzie oni są? Ci goście? - zapytała zdziwiona.
   Nagle do pokoju wpadła cała czwórka.
   - Niespodzianka! - krzyknął Alhari.
   Oczy Alice się zaświeciły, szepnęła:
   - Alhari...
   I rzuciła się mu na szyję.

niedziela, 17 listopada 2013

Rozdział trzydziesty pierwszy.

   Jack siedział w salonie ciotki i obserwował rozmawiające ze sobą kobiety. Wszystkie razem tworzyły mały tłum. Siedziały tu Alice i Kate, trzy stare znajome Alice i ich dwie koleżanki hybrydy, a przed chwilą dołączyła do nich także Chelsea. Ciągle rozmawiały o dzisiejszej przemianie Kate i nie dawały mu dojść do głosu. Po kilku nieudanych próbach, poddał się i usiadł przy oknie. Nagle wpadło mu coś do głowy. Jakże mógł o tym zapomnieć! Rozejrzał się po pokoju i postanowił, że musi to załatwić jeszcze przed przemianą Kate. Na pewno zdąży.
   Wstał i już chciał wyjść z domu, ale przypomniało mu się jeszcze o Bruno. Wspiął się szybko na górę po schodach i skierował się w stronę pokoju chłopaka. Zapukał cicho i otworzył drzwi. Bruno siedział na łóżku, odwrócony do drzwi plecami. W palcach obracał jakiś przedmiot, połyskujący w promieniach porannego Słońca. Jack odchrząknął i podszedł powoli do chłopaka. Kiedy tylko usłyszał, że ktoś jest w pokoju schował przedmiot pod poduszkę i obejrzał się przez ramię.
   - A to ty, Jack... - powiedział lekko zakłopotany.
   Wstał i rozejrzał się po pokoju. Popatrzył na wilkołaka i uśmiechnął się.
   - Przyszedłem, bo... Na dole odbywa się mały sabat. - zaśmiał się. - Jedna z nich dopiero stanie się czarownicą, a dwie kolejne są hybrydami, ale czarownic i tak jest więcej! Aż pięć.
   Gdy Jack wspomniał o jakichś hybrydach chłopak potrząsnął głową i spuścił wzrok.
   - Bruno... - zaczął Jack i podszedł do niego. Położył swoją dłoń na jego ramieniu. - Wiem, że istoty magiczne wyrządziły wiele zła w twoim życiu, i zgadzam się z tobą, że jest to nie wybaczalne, ale... nie możesz uważać całej reszty za równie złych. Poznałeś Alice i Chelsee, Alexa, a także mnie. - powiedział do chłopaka. - Chcemy pomóc Aleksowi i ty także... Ale ty chcesz także pozbyć się tych, którzy cię skrzywdzili. Myślisz, że tylko ty tego chcesz? - zapytał go. Chłopak popatrzył na niego i pokiwał lekko głową z niedowierzaniem wypisanym na twarzy. - Mylisz się. Posłuchaj, na początku było świetnie. Eve była moim najlepszym sprzymierzeńcem. Pomagała mi, ale o wielu rzeczach mi nie mówiła. Kiedy spotkałem Aleksa dużo się zmieniło. Dużo się o niej dowiedziałem, a teraz ona chce go zabić. Taka ona jest. I nie popuszczę dopóki nie wygram z nią i z jej armią. Ale aby wygrać potrzebuję też swojej armii. Dlatego chcę cię prosić o pomoc. Pomożesz mi, Bruno? Pomożesz mi zakończyć ten terror, który ona prowadzi?
   Chłopak popatrzył Jackowi w oczy. Przez chwilę patrzył na wilkołaka jak na idiotę i Jack pomyślał, że Bruno chyba źle zrozumiał jego słowa, ale po chwili chłopak odezwał się:
   - Jack, czy ty oszalałeś? Pytasz czy ci pomogę? - prychnął i spojrzał mu znów w oczy, uśmiechając się. - Zadałeś najgłupsze pytanie świata! No jasne, że ci pomogę! - krzyknął i przybił piątkę z Jackiem.
   Bruno i Jack rozmawiali jeszcze przez chwilę. Jacka strasznie ciekawił tajemniczy przedmiot, schowany przez chłopaka pod poduszką. Nie chciał się narzucać, więc nie pytał. Stwierdził, że jeśli byłoby to bardzo ważne Bruno powiedziałby mu o tym.
   Opowiedział mu o tym co dzieje się w salonie i ostrzegł przed kobietami żartobliwie.
   - Słuchaj Bruno, ja muszę wyjść. Mam pewną sprawę do załatwienia. Gdy zejdziesz na dół powiedz im tylko, że wyszedłem... pobiegać i się rozejrzeć po okolicy, ok?
   Chłopak pokiwał głową z uśmiechem i spojrzał na Jacka.
   - To niebezpieczne? - zapytał.
   - Nie, raczej nie. Ale strasznie się tego boję.
   Jack wyskoczył z okna i pobiegł szybko, nie oglądając się za siebie. Kazał Brunowi zamknąć za nim okno i czekać na jego przybycie z przemianą Kate. Ta sprawa na prawdę nie cierpiała zwłoki.




   Caroline siedział przy stole w jej małej kuchni. W ręku trzymała kubek z gorącą kawą. W pomieszczeniu było strasznie ciemno, mimo, że była dopiero jedenasta rano. To wszystko za sprawą zachmurzonego nieba i deszczu. Nienawidziła takiej pogody, ale w miejscu gdzie mieszkała, w Seattle, taka pogoda to prawie codzienność. Słońce wychodziło tu zza chmur bardzo rzadko i na bardzo krótko. Kobieta zdołowana wzięła łyk gorzkiej kawy. Poparzyła sobie lekko język i skrzywiła się. Odstawiła kubek na stół i zaczęła wyglądać za okno.
   Ciągle czekała, aż wróci Jack. Pokłóciła się z nim, ale nie wiedziała, że zrozumie to na tyle poważnie, że wyprowadzi się do Alice. Jak mogła do tego dopuścić. Ten chłopak stracił ojca, kiedy był dzieckiem, a teraz powoli oddala się od matki. Postanowiła, że jeśli nie wróci do jutra - pojedzie do domu Alice i z nim porozmawia. Podczas ich kłótni powiedział,  że wpakował się w jakieś kłopoty, ale nie może jej o nich powiedzieć. Była bardzo ciekawa o co chodzi. Tak bardzo chciała mu pomóc.
   Popatrzyła na zegarek. Czas płynął bardzo wolno. Dopiero za trzy godziny będzie musiała pojechać po Claire do szkoły. Tymczasem będzie musiała zająć się sobą. Westchnęła i wstała od stołu, i jak na zawołanie, ktoś zadzwonił do drzwi. Wyjrzała przez okno. Na podjeździe nie było żadnego samochodu. Zdziwiła się. Ruszyła w stronę drzwi. Znów usłyszała dźwięk dzwonka.
   - Idę, już idę! - krzyknęła.
   Powoli przekręciła klucz w zamku i uchyliła lekko drzwi. Jej ciemnobrązowe oczy rozbłysły. Otworzyła drzwi do końca i próbowała coś powiedzieć. Za drzwiami ukazała jej się twarz jej syna. Chłopak stał wyprostowany, z głową zwieszoną w dół. Jedną ręką opierał się o framugę drzwi. Z jego krótko przystrzyżonych, czarnych włosów kapały kropelki deszczu. Caroline nie zauważyła, żeby miał ze sobą parasol, albo coś innego co mogłoby go ochronić przed deszczem.Był cały przemoczony, ale nic nie mówił.
   Po krótkiej chwili spojrzał na matkę. Jego twarz wyrażała ból i wstyd. Nie chciał jej spojrzeć w oczy i co chwilę uciekał gdzieś wzrokiem. W końcu zdobył się na krótkie spojrzenie.
   - Przepraszam. - wyszeptał.
   Caroline wybiegła z korytarza i przytuliła syna. Chłopak odwzajemnił uścisk. Kobieta poczuła kilka kropel deszczu spadających na jej ubranie i włosy. Zacisnęła mocno powieki, aby nie zacząć płakać. Tak bardzo się o niego bała. Otworzyła oczy i stali już w korytarzu. Zmrużyła lekko oczy i uświadomiła sobie, że Jack unosi ją w powietrzu. Położył ją bezpiecznie na ziemi i zamknął drzwi. W jego oczach lśniły łzy. Z resztą w jej także. Popatrzyła na syna i pogładziła go dłonią po policzku.
   - Tak bardzo się o ciebie martwiłam, Jack. - łzy popłynęły jej po policzkach.
   - Przepraszam. - powtórzył Jack i zacisnął powieki.
   - Nie przepraszaj, Jack. Już wszystko w porządku. Najważniejsze jest to, że jesteś cały i zdrowy. - uśmiechnęła się do niego i dotknęła jego bluzy. Zmarszczyła brwi. - Całą drogę przeszedłeś tylko w tej bluzie? Przecież jest cała przemoknięta! Biegnij na górę się przebrać, a ja zrobię ci szybko gorącej herbaty! No szybko, szybko! - powiedziała i ruszyła do kuchni, ocierając łzy.
   Odwróciła się, ale Jacka już nie było. Pomyślała, że musi być bardzo szybki i sprawny, skoro już go tu nie ma. Wzruszyła ramionami i weszła do kuchni. Nalała wody do czajnika i postawiła go na starej, wysłużonej kuchence. Poszykowała ulubiony kubek Jacka i czekała, aż woda się zagotuje. Podeszła do małego lusterka i poprawiła niesforne, ciemnobrązowe loki. Przypomniało jej się o ciastkach, które kupiła wczoraj. Wyjęła je na talerzyk i postawiła na stole. Usiadła na chwilę przy stole i uśmiechała się sama do siebie. Czajnik zagwizdał tak głośno i niespodziewanie, że Caroline podskoczyła na krześle. Zalała szybko herbatę i postawiła ją obok talerza z ciastkami. Popatrzyła na schody. Jack jeszcze nie schodził. Ponownie usiadła i czekała w ciszy. Obserwowała kropelki deszczu spływające po szybkie.
   Nagle usłyszała bardzo ciche kroki syna na schodach.
   - Zrobiłam ci herbatę i przypomniało mi się o ciasteczkach, które kupiłam wczoraj. To ulubione ciastka Claire. - powiedziała z uśmiechem.
   Kiedy spojrzała w jego stronę chłopak rzucał właśnie niewielką torbę na dywan w korytarzu. Rzucił ją specjalnie, tak aby matka nie zauważyła. Nie udało mu się. Kobieta wstała. Stała się blada jak ściana i patrzyła na torbę.
   - Mamo, nie denerwuj się. Nigdzie nie wyjeżdżam. Ja tylko na kilka dni zamieszkam u cioci, ale nie na długo. Obiecuję. - powiedział lekko zakłopotany.
   Chłopak podszedł do matki i złapał ją za rękę. Caroline uśmiechnęła się i popatrzyła mu w oczy.
   - No dobrze, ale teraz mi wytłumacz wszystko. Wiem, że nie było cie w szkole, więc powiedz gdzie byłeś?
   Usiedli przy stole i Jack zaczął mówić:
   - Posłuchaj, to ciągnie się już kilka dni, ale muszę ci o tym powiedzieć dopiero teraz. Wcześniej nie mogłem. Więc... - urwał nagle. Cienie! Przypomniał sobie o Cieniach. Nie mógł powiedzieć matce prawdy bez późniejszej przemiany w istotę magiczną... Musiał coś wymyślić.
   - Więc...? - popędzała Caroline, widząc, że chłopak mocno się zamyślił.
   - Więc... Yyy... Po prostu... Nie chodziłem do szkoły, bo... Bo ktoś chciał mnie wrobić w dragi. - powiedział zakłopotany, nie patrząc w oczy matki.
   - Co?! - krzyknęła Caroline.
   Zasłoniła usta dłonią i energicznie wstała. Zaczęła chodzić w kółko po kuchni i rozglądać się. Chłopak podparł się ręką o stół, a dłonie zaciskał w pięści.
   - Kto cię chciał wrobić? - zapytała groźnie.
   - Nie wiem, mamo. Właśnie ciocia pomaga mi to odgadnąć. - ciągle nie patrzył na matkę, aby nie napotkać jej wzroku.
   - Mogłeś przyjść do mnie. - kobieta usiadła obok niego i złapała jego rękę. - Przecież wiesz, że ja też bym ci pomogła.
   - Ale... ciocia ma znajomego w policji... Powiedział, że najlepiej będzie jeśli będę mieszkał gdzieś indziej, przez krótki czas. Nie gniewasz się? - zapytał i spojrzał na nią.
   - Nie, nie gniewam się. Pamiętaj, że zawsze możesz na mnie liczyć. - kobieta przytuliła się do syna i pocałowała go w czoło.
   Zamknęła oczy i przypomniały jej się czasy, gdy był jeszcze dzieckiem. Jego zabawy z kuzynami, z ojcem. Później śmierć Cartera i wypadek Jacka. I dzień, w którym po raz ostatni usłyszała jego przeraźliwe krzyki... Po jej policzku płynęły łzy. Otarła je i popatrzyła na syna. Miał zbolały wyraz twarzy, ale nie chciała juz dalej ciągnąć tego tematu.
   Rozmawiali przez godzinę. O wszystkim. Nagle Jack odwrócił się błyskawicznie i spojrzał na zegar.
   - Niestety muszę się już zbierać, mamo. - powiedział.
   Wstał i ubrał kurtkę. Posprzeczał się jeszcze z mamą czy ma założyć czapkę. Jack nienawidził czapek i powiedział, że założy kaptur. Przekazał pozdrowienia dla Charliego i Claire i uściskał mamę.
   - Niedługo wrócę, mamo. - pocałował ją w czoło i wyszedł z domu.
   Kobieta stała w drzwiach i patrzyła na niego. Nie mógł szybko pobiec, więc szedł normalnym, ludzkim tempem. Gdy tylko zniknął za zakrętem, puścił się biegiem. Po minucie był już przed domem ciotki Alice. Zatrzymał się na werandzie. Usiadł na huśtawce powieszonej przy drzwiach wejściowych i lekko się kołysał. A w głębi duszy przeklinał się ostro za to, że kolejny raz musiał okłamać mamę.

czwartek, 14 listopada 2013

Rozdział trzydziesty.

   Zmiennokształtny nie miał litości. Kopał Alexa już od ponad godziny, czekając na wyjaśnienia ze strony wampira. Ale co on miał mu powiedzieć? Nie było już sensu tłumaczyć. Czekała go śmierć, albo walka. Z pomocą Jacka. Miał wielką nadzieję, że Brunowi jednak udało się do niego dotrzeć.
   - Gadaj! - krzyknął do Alexa i plunął mu w twarz. - Gadaj idioto!
   Wampir nie odpowiadał. Nie wiedział czy mógł jeszcze mówić. Bolało go dosłownie wszystko. Przyjmował ciosy z pokorą, nie krzycząc, nie rzucając się na wszystkie strony. Czekał tylko na kolejny ciosy i na moment, w którym się to skończy. Ten zmiennokształtny przychodził do niego co jakiś czas. Za każdym razem bił go i kopał. Gdy mu się nudziło - wychodził. Alex spojrzał z ukosa na jego prześladowcę.
   Nigdy wcześniej mu się nie przyglądał, więc zdziwiło go to, że był jeszcze dzieciakiem. Ciemne włosy opadały mu na oczy, a niektóre pasma poprzylepiały mu się do czoła. Oczy miał czarne i pewne... niepewności. Jego usta były zaciśnięte. Alex wywnioskował, że chłopak jest zmuszony do robienia mu krzywdy. On nie chce tego robić, pomyślał.
   - Powiesz coś czy mam cię w końcu zabić, kretynie?! - zapytał groźnie chłopak.
   Ciężko oddychał. Odwrócił się na moment od Alexa i zakaszlał. Wampir szybko usiadł pod ścianą i spojrzał na zmiennokształtnego.
   - Wiem, że... nie chcesz tego... robić. - powiedział ciężko Alex. Nie miał siły na mówienie i naprawdę nie wiedział skąd zebrał siły na zmienienie pozycji.
   Chłopak szybko się odwrócił. Chciał wyjąć swój miecz, ale się powstrzymał.
   - O czym ty mówisz? Chyba naprawdę chcesz, abym cię zabił! - powiedział dziwnym tonem, jakby zaniepokojonym.
   - Człowieku... - Alex zakaszlał. Wypluł trochę krwi i znów spojrzał na chłopaka. - Ja też kiedyś tu mieszkałem. I cały czas bym tu był, gdybym nie został wyznaczony do nauki Wybranego... - rzucił mu wymowne spojrzenie i kontynuował, obserwując go. - Widziałem i słyszałem rzeczy, o których normalny rycerz Eve nie miał pojęcia. Mówiła mi wszystko... Zwierzała mi się. I to wszystko, dlatego, że mnie... kocha. - parsknął śmiechem i znów zakaszlał.
   Chłopak spojrzał na niego z niedowierzaniem, jakby dowiedział się, że jego wierna i kochająca żona zdradza go od początku ich małżeństwa. 
   - Kłamiesz. - powiedział przez zaciśnięte zęby. - Gdyby cię kochała nie kazałaby cię zabić.
   - Nie kłamię. Kocha mnie, ale zabiłem jej ulubionego rycerza, Matta, i dlatego skazała mnie na śmierć...
   Z ust rycerza wyrwał się cichy jęk.
   - To ty zabiłeś Matta? - zapytał po chwili.
   - Niestety. Nie chciałem tego zrobić. To on mnie zaatakował, więc ja się broniłem. Nic więcej...
   - Nikt nam o tym nie mówił. Nie chcieli mówić. A ona strasznie cierpiała. - potrząsnął głową. - Po co ja z tobą w ogóle rozmawiam?
   Podszedł do niego i już chciał go kopnąć, ale Alex szepnął:
   - Bo chcę ci powiedzieć prawdę...
   - Jaką prawdę? - zapytał lekko zdenerwowany.
   Alex zauważył, że zaczęły mu się trząść ręce.
   - Każą ci mnie bić, bo chcą się dowiedzieć czy to naprawdę ja zabiłem Matta czy Jack, mam rację? - chłopak skinął głową. - Eve ciągle szuka sposobu, aby mogła mnie uniewinnić i zabić Wybranego. - zamilkł. Spojrzał na chłopaka. Wyglądał jakby miał zaraz umrzeć. - A jeśli chodzi o was, rycerzyki, to za kilka lat i tak każe was zabić. Zawsze tak robiła. Kiedy jej armia wydawała się już nie tak silna jak na początku wydawała rozkaz: zabić całą dotychczasową armię i stworzyć nową... Nigdy nie udało mi się jej przekonać, że robi źle. Skutkiem tego jest nienawiść. Wszyscy ludzie mieszkający w jej mieście i na zamku - nienawidzą jej. Zabiła ich rodziny. A oni nie mogą nawet uciec. Jeśli wyprowadzą się - ona ich znajdzie i zabije. Taka jest prawda. Eve to czyste zło, to morderca. - wypowiadając ostatnie słowo zamyślił się. Mówił o Eve, ale automatycznie podporządkował siebie do tego opisu. On także był mordercą. Doskonałym mordercą.
   Rycerz patrzył na niego szklanymi oczami i potrząsał głową.
   - To nie prawda. Eve nie jest zła. Jest dobra, pomaga nam i... Nie ty na pewno kłamiesz... - powiedział ocierając oczy.
   - Jeśli to kłamstwo, to dlaczego płaczesz? Tylko nie mów, że coś wpadło ci do oczu. Na pewno coś kiedyś widziałeś i to cię zaniepokoiło, pomyśl...- zamilkł. Przyglądał się chłopakowi i wiedział, że jeszcze chwila i będzie po jego stronie. - Ja na twoim miejscu, chciałbym jak najszybciej uwolnić się od tej... świruski... - prychnął.
   Chłopak na niego spojrzał.
   - Nie kłamiesz, prawda?
   - Prawda. 
   Chłopak usiadł na ziemi i oparł się plecami o ścianę. Schował twarz w dłoniach i co chwilę kręcił głową. Alex usłyszał jakieś krzyki dobiegające zza okienka nad jego głową. Wstał powoli i spojrzał przez nie. Promienie Słońca na chwilę go oślepiły. Gdy już wyraźnie widział zauważył, że dwóch mężczyzn rzuca się co chwilę na siebie na ziemi. Dookoła nich zaczął tworzyć się mały tłumek. Wampir obserwował sytuację za oknem i nagle dopadła go woń krwi. Ludzkiej krwi. Jego oczy zciemniały, aż w końcu stały się całkiem czarne. Potarł je szybko i odwrócił się. Przeszedł chwiejnie przez cele i usiadł w najbardziej oddalonym od okienka miejscu. Spojrzał na zmiennokształtnego. Ten ciągle siedział z głową spuszczoną w dół.
   - Jak masz na imię? - zapytał po krótkim namyśle.
   - Peter. - odszepnął.
   - Ja mam na imię Alex. - powiedział.
   Peter pokiwał wolno głową i spojrzał na wampira. Zmierzył go wzrokiem i z powrotem spuścił głowę. Minęło kilka długich chwil. Milczeli. Alex ciągle nasłuchiwał co dzieje się za okienkiem i powstrzymywał się przed wychwytywaniem zapachu krwi. Był tak bardzo głodny. Musiał przestać o tym myśleć, więc zapytał Petera wprost:
   - Więc, pomożesz mi?
   Chłopak znów na niego spojrzał. Znów płakał. Jego oczy były czerwone i podpuchnięte. Patrzył na niego wrogo, ale ze strachem.
   - Jeśli się zgodzę, ona zginie? - zapytał bardzo cicho, zdając sobie sprawę z krążących wszędzie istot magicznych.
   Alex spojrzał mu w oczy i przytaknął. Peter głęboko westchnął.
   - Nie wiem czy ci pomóc. - powiedział.
   - Dlaczego? - zapytał z ciekawością Alex.
   - Bo jeśli Eve zginie - umrze moja matka...

środa, 13 listopada 2013

Rozdział dwudziesty dziewiąty.

   Alice otworzyła drzwi. Jej oczom ukazały się twarze trzech dawnych koleżanek oraz dwie nieznajome. Spojrzała na wszystkie dziewczyny uważnie i uśmiechnęła się.
   - Witajcie! - przywitała je i gestem zaprosiła do środka. - Dziękuję wam za to, ze przybyłyście! Mam u was wszystkich wielki dług wdzięczności.
   Podeszła do pierwszej z przybyszek i przywitała się.
   - Alyssa. - szepnęła. - Tak dawno cię nie widziałam. Tęskniłam, kochana. - kobiety przytuliły się.
   - Ja także tęskniłam, Alice. Wcale nie musisz tak bardzo dziękować. Przecież wiesz, że walka przeciwko Najwyższym jest dla mnie przyjemnością. - Alyssa puściła do niej oczko i jeszcze raz objęła ją ramieniem.
   Alice podeszła do kolejnej ze znajomych.
   - Marie, witaj. - kolejna seria czułych uścisków. - Tobie także serdecznie dziękuję.
   Kobieta dopiero po chwili odpowiedziała:
   - Witaj. - przytuliła Alice i szepnęła jej coś do ucha.
   Jack nie chciał podsłuchiwać, więc skupił się na Kate, która jadła śniadanie w salonie. Tak bardzo chciał teraz z nią być. Przytulać ją i całować.
   - Katherina! - kolejna z kobiet od razu rzuciła się na szyję jego ciotki. - Ojoj, kochana. Ja też tęskniłam. - Alice zaśmiała się głośno i szybko odwzajemniła uścisk.
   - Tak dawno cię nie widziałam. Nie lubię takiego czegoś. No wiesz, że tak długo cie nie widzę. Naprawdę tęskniłam!
   Kobieta prawie unosiła Alice w powietrzu. Po krótkiej chwili odsunęła się od niej z szerokim uśmiechem. Rozejrzała się po pokoju, a następnie odwróciła się do dwóch pozostałych kobiet przybyłych razem z nimi. Alice podeszła do niech i wyciągnęła dłoń w ich kierunku, aby się przywitać.
   - My się jeszcze nie znamy... - zakomunikowała jakby nie był o to oczywiste. - Ja nazywam się Alice.
   Pierwsza z nich zrobiła krok w stronę ciotki Jacka i uścisnęła jej dłoń.
   - Mam na imię Meggie, a to moja młodsza siostra Margaret. - wskazała na dziewczynę, stojącą za nią i uśmiechnęła się. - Jesteśmy hybrydami. Cieszymy się, że możemy wam pomóc.
   Druga z nich, Margaret, bardzo powoli i nieufnie podeszła do Alice i podała jej rękę. Na jej twarzy zagościł lekki uśmiech, ale szybko zniknął i zastąpił go wyraz niepewności.
   - Jeszcze raz dziękuję wam za przybycie! A teraz zapraszam na herbatę. Ojej! Ale ze mnie gapa! Nie przedstawiłam wam Jacka, mojego bratanka.
   Jack wyszedł zza pleców ciotki i skierował się w stronę pierwszej z kobiet. Była nią Alyssa. Kobieta nie była już młoda, ale nie wyglądał też na starą. Jej krótkie, blond włosy okalały okrągłą twarz. Niebieskie i bardzo duże oczy lśniły. Chłopak zauważył, że po jej policzku spływała samotna łza. Jest bardzo wrażliwa, pomyślał Jack. Miała na sobie długi do kolan czerwony płaszcz. Jej czarne kozaki, stukały o panele położone w przedpokoju z każdym jej krokiem. Na szyi zawieszona miała kilka bardzo kolorowych naszyjników, które można było zauważyć wraz z pierwszym spojrzeniem na tę kobietę.
   - Mam na imię Alyssa. - zaczęła i podała mu rękę. - Alice powiedziała nam o wszystkim. Nie musisz niczego przed nami ukrywać, wilczku. - zaśmiała się. - Dawno nie miałam do czynienia z wilkołakiem. Mam nadzieję, że będziemy razem długo współpracować, Jack.
   Chłopak nie wiedział co powiedzieć. Uśmiechnął się szeroko i szybko mruknął:
   - Ja też.
   Kolejna z pań była bardzo wysoka, a na domiar tego miała na sobie bardzo wysokie szpilki. Kiedy stanęła naprzeciw Jacka, okazało się, ze jest wyższa. Była szczupła i bardzo ładna. Miała kruczoczarne, długie do pasa włosy związane czerwoną wstążką w gruby warkocz. Szare oczy miała rozbiegane, jakby chciała wyłapać jak najwięcej szczegółów z otoczenia. Miała na sobie czarną, skórzaną kurtkę z różnymi świecącymi ozdobami. Czarne, przylegające jeansy dodawały jej wdzięku, a trochę za długa i za duża koszulka - luzu. Jack zauważył, że kobieta ma na sobie bardzo dużo biżuterii. Od kilku par kolczyków i dwóch naszyjników, po grube, zrobione z metalu i różnych rzemyków branzolety na obu dłoniach. Jego uwagę przykuł mały tatuaż na wewnętrznej stronie nadgarstka lewej ręki.
   Podała mu rękę i spojrzała w jego oczy na chwilę zatrzymując wzrok w jednym punkcie.
   - Ja na imię mam Marie. Miło mi cię poznać, Jack.
   Jack skłonił się lekko.
   - Mnie także jest bardzo miło. - powiedział kokieteryjnie i wykręcił jej lekko rękę. Kobieta zaskoczona spojrzała na ich złączone dłonie, a następnie po raz kolejny w jego oczy. - Bardzo ładny tatuaż. - pochwalił z szerokim uśmiechem.
   Pomieszczenie wypełnił głośny i bardzo charakterystyczny śmiech. Marie spojrzała na swój tatuaż, przedstawiający odwróconą ósemkę, pokręciła lekko głową i popatrzyła na powrót na chłopaka.
   - Jesteś bardzo spostrzegawczy! - pochwaliła go, a on skłonił lekko głowę w geście podziękowania. - To nieskończoność. Moja przyszłość. - wzruszyła ramionami i szybkim ruchem wyplątała swoją dłoń z jego i cofnęła się o krok.
   Jej miejsce zajęła trzecia z przybyszek. Była najmłodsza z tej trójki, nie licząc pozostałych dwóch dziewczyn. Katherina miała oczy podobne kolorem do jego oczu. Spoglądały na niego z ukosa z ciekawością. Usta, pełne i tak bardzo czerwone miała lekko rozchylone, ukazując rządek idealnie białych zębów. Policzki miała lekko zaróżowione i gdzieniegdzie usłane małymi, brązowymi piegami. Nie mógł określić koloru jej włosów, wyglądała jakby była szatynką z ciemnymi, rudymi pasemkami. Sięgały jej tylko do ramion, ale wyraźnie falowały. Już trochę za długa grzywka opadała na oczy, przez co, co kilka minut poprawiała ją. Miała na sobie ciemnoniebieskie jeansy, czarne, eleganckie baleriny i beżowy trencz ze skórzanymi kieszeniami oraz rękawami.
   - Witaj. - powiedziała i podała mu rękę. - Mam na imię Katherina. Mam nadzieję, że będzie nam się dobrze współpracowało, wilczku. - prychnęła. Jack zauważył, że cała trójka była bardzo miła i pewna siebie.
   - Ja także mam taką nadzieję, Katherine. - uśmiechnął się i spojrzał ponad ramieniem kobiety.
   Czaiły tam się jeszcze dwie dziewczyny. Były ciche i chyba trochę przestraszone. Pomyślał, ze podejdzie do nich pierwszy.
   - Witajcie, mam na imię Jack. Cieszę się, że przybyłyście.
   Przez krótką chwilę Jack myślał, że dziewczyny wybiegną z domu z krzykiem, ale tego nie zrobiły. Były przestraszone i chłopak to widział. Dlatego ostrożnie cofnął się o krok i spojrzał jeszcze raz na dziewczyny. Były prawie identyczne. Nie dość, że obie miały na sobie takie same szare kurtki i takie same czarne spodnie, były do siebie tak podobne, że Jack z trudnością rozpoznał, która z nich jest starsza. Nawet ich włosy wyglądały na takie same. Obie były szatynkami i obie miały je takiej samej długości. Jedna z nich wyróżniała się tylko tym, że miała grzywkę. Może są bliźniaczkami, pomyślał po chwili.
   - Mam na imię Maggie. - powiedziała dziewczyna z grzywką i zrobiła mały krok w stronę Jacka. Popatrzyła na niego ostrożnie i wskazała na dziewczynę za nią. - A to Margaret. Moja siostra. Młodsza. - po chwili namysłu dodała szybko: - Jesteśmy hybrydami.
   - Fajnie, naprawdę możecie nam pomóc. Jeszcze raz dziękuję wam za wsparcie. - uśmiechnął się czarująco i spojrzał każdej z dziewczyn w oczy.
   Szare oczy Maggie nie zmieniły się, tylko jej policzki trochę bardziej się zaróżowiły. Za to oczy Margaret od razu rozbłysły i zaczęły się do niego uśmiechać. Na jej całej twarzy pojawił się wreszcie uśmiech.
   - Właśnie na to czekałem. - szepnął do niej Jack.
   Dziewczyna zakryła usta dłonią i zaśmiała się. Po chwili, pierwszy raz tego wieczoru, odezwała się:
   - Ja też. - zaśmiała się.
   Jack nie ukrywał, że go bardzo rozśmieszyła. Zaśmiał się głośno. Wszystkie kobiety obecne w korytarzu spojrzały na niego, a następnie przeniosły wzrok na wpatrującą się w podłogę, nie mogącą powstrzymać się od śmiechu Margaret. Alice uśmiechnęła się jeszcze bardziej i powiedziała:
   - Wszyscy już się znamy, więc zapraszam na herbatę i ciastka! Proszę, proszę tędy. - wskazała drogę gościom i weszła za nimi do salonu.
   Jack i Margaret zostali i śmiali się dalej.
   - Nigdy bym nie pomyślał, że coś takiego mnie rozśmieszy. - powiedział, ciągle nie mogąc się powstrzymać od  śmiechu.
   - A ja nigdy nie myślałam, że kogoś rozśmieszę. - powiedziała dziewczyna.
   - Ojej, to było dziwne. - powiedział ze śmiechem. - Dobra chodźmy do salonu, bo ciocia zaraz będzie zła.
   Oboje weszli do środka i podeszli do reszty.
   - Poznajcie Kate. Ta dziewczyna dziś zostanie czarownicą! - mówiła właśnie Alice.
   Wszystkie dziewczyny stanęły przy niej i gratulowały, mówiły coś do niej, ale ona ciągle wypatrywała Jacka. Kiedy w końcu nawiązała z nim kontakt wzrokowy, gestem poprosiła, aby do niej podszedł. Chłopak uśmiechnął się i schylił głowę na bok. Zaczął coś mówić. Kate wypatrzyła obok niego niską dziewczynę, bardzo podobną do poznanej przed chwilą Maggie. Jej oczy lśniły i wpatrywały się w Jacka. Usta ułożyły jej się w  szeroki uśmiech. Gdy Jack coś do niej szepnął, pokiwała lekko głową i jej uśmiech lekko przygasł.
   Jack podszedł do Kate. Dziewczyna złapała go za rękę i mocno ją ścisnęła.
   - Musisz jeszcze poznać... - Kate przerwała Jackowi pocałunkiem. Kiedy przestała go całować popatrzyła mu w oczy i uśmiechnęła się. - ... Margaret. Musisz jeszcze poznać Margaret.
   Kate odwróciła się w stronę dziewczyny. Teraz już się nie uśmiechała. Spoglądała to na Jacka, to na Kate, to na ich splecione ręce.
   - Witaj! - powiedziała z wyższością Kate i wyciągnęła do niej rękę. - Mam na imię Kate.
   - Margaret. - dziewczyna podała jej rękę.
   Spojrzała na Jacka, a ten wzruszył tylko ramionami i zwrócił się do Alice:
   - To jak z tymi ciastkami? 

piątek, 8 listopada 2013

Rozdział dwudziesty ósmy.

   Alexa obudził tępy ból pleców. Pamiętał tylko to, że w plecy wbiły mu się dwie strzały. Srebrne. Leżał teraz na zimnej posadzce w ciemnej celi. W innej celi niż poprzednio. W środku prawie wcale nie było światła. Tylko cienka strużka światła pochodząca z malutkiego okienka. Skrzywił się i spróbował się podnieść. Oczywiście nie mógł. Wiedźmy Eve coś mu zrobiły, albo dodały coś do srebra, z których zrobione były groty strzał. Bolało go. Wszystko. Chociaż nie czuł swoich kończyn po prostu go bolały.
   Zmrużył oczy i spróbował rozejrzeć się dookoła. Nie wiadomo jak, ale udało mu się. Nie zauważył niczego i nikogo. Na szczęście. To znaczyło, że Bruno uciekł i był już w drodze do Jacka i Alice. Albo zamknęli go w osobnej celi. Oby nie.
   Spojrzał na masywne drzwi. Wyglądały na naprawdę masywne. Położył głowę na ziemi. Poczuł chłód ziemi na policzku i zamknął oczy. Zalała go fala zmęczenia.
   Już prawie zasnął, ale usłyszał jakieś dźwięki tuż za drzwiami. Ktoś mocował się z zamkami. Co chwilę na ziemię spadało coś ciężkiego. Pewnie kłódki. Alex policzył, że spadło ich aż sześć. Po chwili drzwi zaczęły się powoli otwierać.
   - Witaj znowu, wampirku! - powiedział gniewny głos.



 
    Jack nie mógł zasnąć. Na zewnątrz wszystko zaczynało się budzić do życia po długiej nocy. Zobaczył już kilku przechodniów, niosących zakupy, zrobione w małej piekarni niedaleko domu Alice. Przyglądał się ludziom i zastanawiał się przez chwilę, czy on też biegałby teraz od sklepu do sklepu, czy spałby jeszcze w swoim ciepłym łóżku, gdyby nie został wilkołakiem. Zacisnął powieki i pokręcił głową. Widocznie tak miało być...
   Ciągle słyszał wolne, ale miarowe bicie serc Alice i Chelsei i trochę przyspieszone Bruna. Jacka zastanawiał ten chłopak. Był odważny i bardzo ufny, ale trochę zapatrzony w jeden cel. Robił to wszystko tylko po to, aby zabić wampiry, które zrobiły krzywdę jego rodzinie. Nie przejmował się losem innych rodzin. Był trochę samolubny, ale nie dziwił mu się. On stracił tylko ojca - to był dla niego wielki cios - a czym była dla tego młodego chłopaka strata całej rodziny na raz? To musiało być straszne i musiało zostawić po sobie jakiś ślad w jego psychice. Trochę się o niego martwił, ale wiedział, że dadzą sobie radę i pomogą Alexowi.
   Usłyszał jakiś cichy dźwięk za plecami i odwrócił się. Jego oczom ukazała się Kate. Dziewczyna stała na przeciwko niego i rozglądała się po pokoju. Miała na sobie stare, znoszone jeansy i szarą, szeroką koszulkę z jakimś nadrukiem. Na ramiona zarzuciła kurtkę w kolorze khaki, kaptur z futerkiem okalał jej twarz. Włosów nie związała w kucyk, ani warkocz. Zostawiła rozpuszczone, tylko niektóre kosmyki spięła wsuwkami. Była zmęczona, było to widać po jej oczach. Były bardzo małe i sprawiały wrażenie, jakby zaraz miały się zamknąć i już nie otworzyć. Choć zmęczone, jej oczy były bystre i rozbiegane. Kiedy w końcu spojrzała na Jacka, uśmiechnęła sie i podeszła do niego.
   - Jack... - szepnęła.
   - Cii... - uciszył ją i pocałował.
   Dziewczyna objęła go i zacisnęła powieki. Jack odwzajemnił uścisk i pocałował ją jeszcze kilkakrotnie w czoło. Stali tak przytuleni w pierwszych promieniach dnia. Chłopak usłyszał, że dziewczyna cichutko pociąga nosem i popłakuje.
   - Kate... Dlaczego płaczesz? - zapytał. Wziął jej twarz w dłonie i zmusił ją do spojrzenia mu w oczy. - Nie przejmuj się, pomożemy Alexowi.
   - Tak wiem, Jack, ale... Ale mi nie o to chodzi. - szepnęła. Do oczu napłynęły jej kolejne łzy. - Boję się Jack. Ja się po prostu boję. Jestem idiotką, ale to prawda.
   - Nie jesteś idiotką. To normalne. To coś nowego, nowe doświadczenie. Nie wiesz co się wydarzy, ale musisz to zrobić...Ja też się bałem i nie chciałem tego, ale później to...
   - Ty to co innego! - przerwała mu. - Ty nie mogłeś podjąć takiego wyboru jak ja. Choć brak przemiany spowodowałby przeistocznie się w Cień, miałabym wybór. Albo to, albo to. A ty tak po prostu zostałeś pchnięty w stronę Eve i było po wszystkim. Dla ciebie to było dużo, dużo łatwiejsze.
   - Wiem, ale...
   - Nie ma żadnego ale i  wcale nic nie wiesz. Nie wiesz jak to jest stać przed takim wyborem.
   Dziewczyna odsunęła się od niego i poszła do kuchni. Jack potrząsnął głową i ruszył za nią. Oparł się o ścianę i patrzył jak Kate myszkuje w lodówce, szukając czegoś do zjedzenia. Szybko zrobiła sobie płatki, usiadła przy stole i zaczęła jeść. Chłopak podszedł do niej i objął ją, a następnie szepnął jej do ucha:
   - Wiem, że to dla ciebie trudne, bo to widzę. I wiem, że się nie poddasz, a jeśli to zrobisz, to masz mnie. A ja nie pozwolę, abyś stała się Cieniem. Nie dopóki ja żyję i dopóki jesteś tak ważną osobą w moim życiu.
   Kate przestała jeść, wstała i przytuliła się do niego. Objęli się wzajemnie.
   - Dziękuję. - wyszeptała dziewczyna.
   Pocałowała go bardzo namiętnie, a on złapał ją energicznie w pasie i z powrotem posadził ją na krześle. Przycisnął ją mocniej do siebie, zasypując jej twarz i szyję tysiącem pocałunków. Lekko zdyszany oparł się o jej czoło i spojrzał jej w oczy. Już chciała znów go pocałować, ale on położył jej na ustach palec i pokiwał przecząco głową.
   - Nieee... - powiedział ze  śmiechem. - Teraz dokończysz śniadanie, a później pójdziesz jeszcze spać. Musisz mieć dużo energii, kochana.
   Kate zrobiła urażoną minę, a on uśmiechnął się z wyższością. Spoglądała jeszcze na niego, ciągle go obejmując. Nagle wyprostowała się i powiedziała:
   - Uważasz się za jakiegoś boga całowania? Wyglądasz jakbyś miał mi sprawić przykrość tym, że mnie nie całujesz... Pff... - prychnęła i z szerokim uśmiechem odwróciła się i chwyciła za łyżkę, z zamiarem dokończenia śniadania.
   Jack odciągnął jej krzesło od stołu i błyskawicznie stanął przed nią.
   - Tak, tak właśnie uważam. - odpowiedział, ciągle się uśmiechając.
   - To się mylisz, kolego! - zaśmiała się.
   - Udowodnić ci, że to ty się mylisz, koleżanko? - zapytał, patrząc jej w oczy.
   Dziewczyna roześmiała się głośno i chciała wstać, ale Jack jej przeszkodził. Natychmiast zatrzymał ją namiętnym pocałunkiem. Kate miała do niego słabość, a już szczególnie kiedy ją całował, ale nie chciała mu tego pokazać, więc z wielką przykrością odepchnęła go od siebie i pokiwała przecząco głową.Stanęła przed nim wyprostowana i powiedziała:
   - Bardzo cię przepraszam, ale teraz muszę zjeść śniadanie, tak jak mówiłeś, aby następnie udać się odpocząć, bo czeka mnie naprawdę ciężki dzień. - zaśmiała się i usiadła przy stole.
   - Dobrze, księżniczko. - odpowiedział i pocałował dziewczynę w policzek. - I tak wiem, że jestem najlepszy! - krzyknął i zaśmiał się gardłowo.
   Kate z szerokim uśmiechem na twarzy rzuciła w niego paczką chusteczek, leżącą na stole. Chłopak uchylił się i wybiegł z pokoju. Wyjrzał zza ściany, ale dziewczyna już w niego nie celował. Zajęła się płatkami. Jack pomyślał, że wygląda bardzo pięknie, choć jest nieuczesana i ie sprawiała sobie kłopotu, aby jakoś ładnie się ubrać. Kochał ją za to nad życie.
   Poczuł na ramieniu czyjąś dłoń. Odwrócił się i ujrzał Alice. Kobieta uśmiechnęła się i wskazała gestem na drzwi po ich lewej stronie.
   - Już są. - powiedziała.
   Jack spojrzał na drzwi z ulgą, ale i uprzedzeniem. Życie wielokrotnie nauczyło go nie być łatwowiernym. Miał nadzieję przestrzegać tej nauki do końca życia.