O PÓŁNOCY

O PÓŁNOCY

środa, 23 października 2013

Rozdział dwudziesty siódmy.

   Alice weszła do swojego domu i zamknęła drzwi. Usłyszała ciche chrapanie Jacka i się uśmiechnęła. Przejrzała się w lustrze i powiesiła kurtkę na jej miejsce. Zdjęła buty i założyła różowe papcie. Pomaszerowała do kuchni. Jack smacznie spał na kanapie. Podeszła do lodówki i wzięła jakiś owocowy jogurt. Szybko go zjadła. Była strasznie głodna. I zmęczona!
   Przykryła chłopaka grubym kocem i wyszła z salony. Ruszyła do schodów. Kiedy była już w połowie, chwyciła się mocno poręczy i zachwiała się lekko. Złapała się za głowę. Przez chwilę myślała, że to przez zmęczenie, ale później poczuła coś dziwnego. Tak jakby nagle na zewnątrz, tu za drzwiami do jej domu, skumulowała się wielka chmura magii. Popatrzyła na drzwi i powoli zeszła na dół. Stanęła przed drzwiami i zamknęła oczy. Za drzwiami stały dwie osoby. Nie miały złych zamiarów, ale czarownica przygotowała sie na najgorsze.
   Podeszłą do drzwi i je lekko uchyliła. Zamrugała. Na przeciw niej stały rzeczywiście dwie osoby. Kobieta na pewno była istotą magiczną. Miała piękne kasztanowe włosy, a jej brązowe oczy uśmiechały się do Alice. Czarownica pamiętała ją, ale nie wiedziała skąd i zapomniała jak się nazywała. Ubrana była w czarną, długą do ziemi pelerynę z czerwonym kapturem, który miała założony na głowę. Uśmiechała się do niej ciepło. Nie wyglądała na groźną, ale ostrożność ponad wszystko.
   Chłopak, stojący obok pięknej dziewczyny, wyglądał na przestraszonego. Zielone oczy miał rozbiegane, a włosy, stanowczo już za długie, opadały mu na nie. Nie wyczuła u niego żadnej magii, ale poczuła coś innego. Tak jakby chłopak zaraz miał stać się częścią magicznego świata. Popatrzył na nią i od razu spojrzał na starszą koleżankę przestraszony.
   - Kim wy jesteście? - zapytała.
   Do przed pokoju wszedł zaspany Jack. Przeciągnął się i przetarł oczy. Popatrzył na Alice, a następnie na gości. Zamrugał i wskazał palem na dziewczynę.
   - Ja cię znam. Pamiętam cię z wtedy... - powiedział i pomasował ręką bliznę na szyi.
   - Wiem, że mnie znasz, Jack. To ja Chelsea. - uśmiechnęła się i wyciągnęła do niego rękę.
   Chłopak popatrzył na nią i ją uścisnął.
   - Wyjaśnicie mi to wszystko? W środku? Przy herbacie? - Alice zaproponowała i ruszyła w stronę kuchni, ale Jack złapał ją za rękę.
   - Zostań. Nie wiem czy możemy jej zaufać. Ostatnim razem kiedy się widzieliśmy skazała mnie na ugryzienie przez Eve. - powiedział Jack i prychnął.
   - Jack... - powiedziała i potarła czoło. Popatrzyła w jego oczy i powiedziała - Musiałam to zrobić. Ona wybrała ciebie, a mnie chciała zabić więc powiedziała, że jej pomogę. Teraz jestem w jej niewoli i nic mnie nie pomoże jak wbicie srebrnego miecza w jej plecy! - powiedziała i zacisnęła oczy.
   - Okey, możemy jej zaufać. - powiedział Jack i wpuścił ja i popatrzył na chłopaka. - A on? Kto to? Nie pamiętam go.
   - Nie możesz go pamiętać, bo nie było go ze mną. Poznałam go dziś. Wyjaśnię ci to wszystko na spokojnie za chwilę. Czy on tez może wejść? - zapytała patrząc na chłopaka.
   - Może.
   Jack zamknął drzwi i puścił gości przodem. Usiedli na kanapie, a on na fotelu obok nich.
   - Zrobię herbaty! - krzyknęła już z kuchni Alice.
   Jack uśmiechnął się do siebie i spojrzał na dziewczynę. Była bardzo ładna. Chłopak ciągle na nią patrzył, albo rozglądał się po pokoju.
   - Więc, co was do nas sprowadziło, Chelseo? - zapytał ciekawy.
   - Alex. - odpowiedziała wyszczerzając zęby w uśmiechu.
   Alice odwróciła się, a z jej twarzy zniknął uśmiech. Zmartwiona patrzyła na Chelseę.
   - Coś się stało? - zapytał, gdy odzyskał głos Jack.
   - Chciał po tobie posprzątać... Zabiłeś Aleca i Matt strasznie się wkurzył. Walczyli. Alex przegrał.
   - Co?! Przecież on żyje, nie mógł umrzeć! - krzyknęła Alice, wbiegając do salonu.
   - Spokojnie! Alex żyje. Ale jest zamknięty w celi na zamku Eve.
   Jack spuścił głowę,a Alice zaklęła pod nosem i zamknęła oczy. Przez chwilę Jack myślał, że się modli.
   - Bruno, chciał mu pomóc, ale gdy już się wydostali z podziemi i uciekali, rycerze Eve złapali go. Na szczęście Bruno był już za murami i przybyliśmy tutaj. Po pomoc, ale musimy się spieszyć! Eve chce... chce zabić Alexa.
   Dziewczyna spuściła wzrok na swoje dłonie. W pokoju zapadła cisza. Jack wstał i chodził po pokoju. Alice ani nie drgnęła gdy czajnik z zagotowana wodą zaczął gwizdać. Kobieta podeszłą do stolika, na którym leżał telefon i podniosła słuchawkę. Jack popatrzył na nią i zapytał:
   - Gdzie dzwonisz?
   - Do Kate. Szybko musimy ja przemienić. Będzie miała dużo energii i pomoże nam. Później zadzwonię do kilku znajomych czarownic i... Uda nam się.
   - To dobry pomysł. - powiedział chłopak. - Dobra! Musimy coś robić! Kate nie będzie mogła przyjść już teraz, więc idź spać, ciociu. Gdzieś przenocujemy Bruna i Chelseę. musimy mieć dużo energii, więc... Więc idziemy spać. Miejmy nadzieję, że Aleksowi nic się nie stanie przez jedną noc. - powiedział zmartwionym tonem.
   - Mam sojuszników w mieście. - powiedziała Chelsea. - Pomogą nam.
   Wstała i poprawiła swoją idealnie gładką pelerynę. Jackowi przypomniała się biała, długa sukienka, którą czarownica miała w dzień jego przemiany. Wtedy też wyglądała pięknie. I pokazał mu różę, która wyrosła na jej dłoni. To było wspaniałe, pomyślał.
   - Kate już wie. Jack zaprowadź Chelseę i Bruna na górę i wskaż im pokoje a ja jeszcze zadzwonię w kilka miejsc. - powiedziała, kiedy wybierała kolejny numer na tarczy telefonu.
   Zostawili kobietę w salonie przy telefonie i ruszyli na górę. Jack wskazał Chelsii jej pokój i poszedł z Brunem dalej. Otworzył drzwi i wpuścił chłopaka do środka.
   - Zaraz wrócę. - rzucił i pognał na dół.
   Zauważył, ze Bruno nic jeszcze nie powiedział. Ciekawe.
   - Alice! - krzyknął.
   - Tak? - zapytała wychylając się zza drzwi lodówki.
   Z szerokim uśmiechem zapytał cioci:
   - Co z moją mamą, Claire i Charliem? Pewnie nie wiedzą gdzie jestem...
   - Zadzwoniłam, do twojej mamy, od razu gdy wyszedł Alex. Powiedziała, że dziś zostajesz u mnie.
   - Dzięki! - ucałował ciotkę i pobiegł na górę.
   Drzwi do pokoju Chelsii były zamknięte więc poszedł do pokoju Bruna. Chłopak siedział na łóżku i rozglądał się po pokoju. Gdy zauważył Jacka w drzwiach spłoszył się i odwrócił się do niego plecami.
   - Ile masz lat? - zapytał zaciekawiony.
   - 18. - chłopak odpowiedział i popatrzył na drzewa za oknem.
   - Też mam 18 lat. Wyglądasz na przestraszonego. O co chodzi?
   - Boję się. - chłopak odwrócił się do Jacka i spojrzał mu w oczy.- Naprawdę się boję.
   - Czego?
   - Boję się, że oni coś mu zrobią. - powiedział. Zniżył głos do szeptu - Boję się, że go zabiją tak jak zabili całą moją rodzinę...
   Jack nie wiedział co powiedzieć. Odwrócił wzrok i patrzył w kąt. Nie wiedział co powiedzieć w takiej sytuacji. Chłopak westchnął i odwrócił się do okna.
   - Teraz tylko on jest moją rodziną. Jest kimś kto dał mi szansę życia z dala od tych kreatur chodzących po całym zamku i chcących od ciebie krwi... A teraz siedział tam sam, nie wiadomo w jakiej celi. Jeśli jeszcze żył.
   Jack błyskawicznie stanął obok niego i złapał za rękę.
   - Nie masz prawa mówić, że on nie żyje! Znam go od kilku dni, ale poznałem go dobrze i wiem, że to przeżyje. A my mu pomożemy. I zabijemy każdego kto skrzywdził nie tylko jego, ale tez ciebie. I całą resztę ludzi, którzy nic złego nie zrobili. Zrozumiałeś?
   - Tak. Rozumiem.
   Przybili sobie piątki i Jack ruszył do drzwi.
   - Do jutra! Wypocznij, musimy odbić naszego przyjaciela! - powiedział i już chciał wyjść, ale Bruno go zatrzymał.
   - Jack! - krzyknął.
   - Tak?
   - Dzięki. - powiedział z uśmiechem.
   Wilkołak odwzajemnił uśmiech i wyszedł. Zamknął za sobą drzwi i pomaszerował do pokoju, w którym zawsze nocował, gdy zostawał u ciotki. Trzeba się wyspać. Jutro wielki dzień.

wtorek, 22 października 2013

Rozdział dwudziesty szósty.

   Kiedy Alex zobaczył otwierające się okienko w drzwiach jego celi, pomyślał o dwóch sytuacjach, które mogły nastąpić. Albo chłopak jakimś cudem przedostał się do podziemi i przyszedł po niego, albo rycerze Eve złapali go i przyszli przepytać Alexa, bo chłopak puścił parę z ust. Zdenerwowany nastawił uszu i usłyszał ciche, trochę nie miarowe bicie serca. Udało mu się! Podbiegł do drzwi i spojrzał na chłopaka z uśmiechem.
   - Brawo! Udało ci się, Bruno! - krzyknął do niego.
   Gdy chłopak pokazał mu swoją zdobycz - trzy długie i pewnie ciężkie klucze zawieszone za wielkim kółku - omal nie podskoczył w miejscu i nie zaczął skakać. Chłopak zaczął wkładać klucze w dolną kłódkę. Za pierwszym razem klucz nie pasował. Dopiero drugi zadziałał. Druga kłódka tuż nad mosiężną klamką ustąpił od razu, tak jak i trzecia najwyżej przymocowana z nich. Kiedy wszystkie kłódki leżały już na ziemi, Bruno pociągnął mocno klamkę, ale ta nie ustąpiła. Spojrzał na Alexa wzrokiem, który mówił jak bardzo jest zły na siebie, że zawiódł.
   - Bruno, posłuchaj. Idź teraz tam, na koniec korytarza. - gestem wskazał mu miejsce. - Powiedz mi czy nikogo tam nie widzisz i nie słyszysz. Jeśli będzie pusto powiesz mi i szybko schowasz się na ścianą, tak aby drzwi cię nie uderzyły kiedy polecą w twoją stronę, dobrze? - spojrzał na chłopaka.
   Był trochę przestraszony i widocznie ciągle przetwarzał to co powiedział Alex.
   - Dobra, już idę. - powoli zwrócił się w stronę końca korytarza. Gdy był już na jego środku odwrócił się do Alexa i zapytał - Alex, a jaki cudem te drzwi mają wylecieć tym korytarzem?
   - Zaraz zobaczysz, uważaj! Idź ostrożnie!
   Chłopak podbiegł do skraju ściany i zawołał do Alexa, że jest korytarz jest czysty. Pokazał mu uniesiony kciuk i szybko schował się za ścianę.
   - Tylko się nie wychylaj! - krzyknął.
   Wampir oparł się o ścianę naprzeciw drzwi. Odetchnął głęboko i ruszył biegiem w stronę drzwi. Kopnął je z taką siłą, że ze ściany zaczęła wyrywać się też futryna. Błyskawicznie znalazł się obok Bruno. Chłopak stał z szeroko otwartymi oczami i wpatrywał się w złamane na pół drzwi, leżące przed nim.
   - Nic ci nie jest? - zapytał wampir, kładąc rękę na ramieniu chłopaka.
   Bruno spojrzał w jego oczy. Miał nadzieję, że nie zaczęły robić się czarne. To mogłoby go wystraszyć, ale przecież żyje w mieście pełnym wampirów i innych nadnaturalnych stworzeń. Nie ma się czego bać. Jest do tego widoku przyzwyczajony.
   - Czym jesteś? - zapytał rozdrażniony.
   Alex westchnął.
   - Wampirem... - odpowiedział i spuścił głowę.
   Bruno wyrwał swoje ramię z jego uścisku i spojrzał na niego gniewnie.
   - Dlaczego mnie wykorzystujesz?! - krzyknął.
   Wampir chciał powiedzieć, żeby nie krzyknął, bo  może to zaalarmować rycerzy Eve, jeśli już nie biegli do nich, słysząc huk wyrywanych drzwi.
   - Nie robię tego! - oburzył się. - Nie mógłbym cie skrzywdzić, bo mi zaufałeś! A ja przyjaciół nie zdradzam. - powiedział patrząc chłopakowi w głębokie zielone oczy.
   Bruno potrząsnął głową i szepnął:
   - Tamci tez tak mówili...
   - Kto? - zainteresował się wampir.
   - Wampiry Eve. Niby byli przyjaciółmi, a gdy mój ojciec odmówił im dalszej pracy dla nich zabili go. - w jego oczach pojawiły się łzy. - Potrzebowałem ojca! I nadal go potrzebuję. A oni mi go bezkarnie odebrali!
   - Mam nadzieję, że o mnie masz inne zdanie. - usłyszał coś nad głową. No pięknie. Rycerze już ruszyli do podziemi... - Słuchaj, Bruno. rycerze Eve już tu idą, musimy uciekać. Więc... ufasz mi czy już nie?
   - Chyba jeszcze ufam. Wiem, ze jesteś inny niż oni. Szybko poznaję się na ludziach. Yyy... wampirach. - poprawił się z uśmiechem. - Chodźmy im skopać tyłki, Alex! - powiedział i ruszył ostrożnie przed siebie.
   - Pozwolisz, że pójdę pierwszy. - z uśmiechem wyprzedził go i dorzucił: Umiem lepiej obronić się przed banda wampirów i wilkołaków...
   - Ja tez mam czym się bronić. - chłopak zatrzymał się i wyjął zza paska spodni długi i ostry srebrny nóż.
   Alex skrzywił się na jego widok. Ohyda, pomyślał. Chłopak jest naprawdę dobrze przygotowany. Nagle zauważył na ostrzu noża jakieś zaschnięte plamy. Krew. No pięknie. Młody morderca.
   - Kogo tym dziabnąłeś? - zapytał przyglądając się broni chłopaka.
   - Yyy... Kiedy do szedłem napadł na mnie jakiś wampir, ale wcześniej schowałem się za starą zbroją rycerską i tam go znalazłem. - uśmiechnął się patrząc na swój nowy nabytek. - Piękny, prawda? - zapytał oczarowany.
   Pewnie nie był świadomy klątwy, jaka nad nim teraz wisi przez zabicie istoty magicznej. Przykro mi, powiedział do niego w myślach. Chłopak na własne życzenie stał się częścią magicznego świata.
   - Więc potrafisz się obronić, dobrze. Ale nie próbuj go na mnie, dobra? - zapytał z uśmiechem.
   Po chwili wyszli już z podziemi. Przy drzwiach na zewnątrz stało dwóch strażników. Najwyraźniej nie zauważyli, że ich kolega zginął. Kiedy przechodzili obok jego ciała, było już prawie całkiem czarne. Przypomniał mu się widok ciała Aleca. Odepchnął od siebie te wspomnienie. To przez niego i jego głupie pomysły musiał tu być.
   Szybkim ruchem uderzył obu strażników w tył głowy i obu wciągnęli do korytarza. Ubrali ich zbroje i wyszli na zewnątrz. Bruno był za chody do tej zbroi i szybko męczył się pod ciężarem. Weszli do małego baru na przeciw drzwi do podziemi. Cały czas Alex je obserwował. W barze poprosił o kartkę i długopis. Napisał na niej klika zdań i podał ją Brunowi. Chłopak przeczytał wszystko, choć sprawiło mu to mały problem. Tutaj pewnie nie przywiązują wielkiej wagi do szkolnictwa.
   - Co to? - zapytał z wielkim zainteresowaniem.
   - To są potrzebne dane na wypadek, gdyby mnie schwytano. Pamiętaj, stare przysłowie mówi, że jeden za wszystkich, wszyscy za jednego. Jeśli ciebie złapią podczas ucieczki - wrócę po ciebie z moimi przyjaciółmi. Jeśli to mnie złapią - udasz się do tego miasta, znajdziesz ta kobietę i ona będzie wiedział co dalej robić.
   - Alice. Ładne imię. Moja siostra miała tak na imię. - powiedział i odwrócił wzrok, patrząc przez okno w kierunku wejścia do podziemi.
   Alex od razu wychwycił słowo 'miała'. Istoty magiczne z tego miasta wyrządziły mu dużo krzywd. Był tego pewien. Kiedy patrzył na chłopaka, prawie czuł jego nienawiść do wampirów i reszty.
   Chłopak chwycił wampira za ramię i wskazał na wejście po drugiej stronie rynku. Alex zmarszczył czoło i szepnął:
   - Zaczęło się...
   Kilku, ubranych podobnie do Alexa i Bruno mężczyzn wybiegł z baru, słysząc głośny ryk syreny i krzyki:
   - Skazaniec uciekł! Na miejsca!
   Ludzie zaczęli chować się do swoich domów. Na rynku zrobiło się naprawdę tłoczno. Alex złapał Bruna za rękę i szepnął:
   - Udawaj, że jesteś rycerzem. Zaczynają na nas dziwnie patrzeć. - rozejrzał się i krzyknął - Biegnij! Trzeba złapać, tego głupca!
   Wybiegli ramię w ramię z baru z poczuciem kilku par oczu na ich plecach. Biegli za tłumem. Gdy rycerze zaczęli wchodzić kolejno do podziemi wszystkimi możliwymi wejściami, oni zboczyli w jakąś boczną uliczkę. Przez chwilę Alex zapomniał, że Bruno nie potrafi biegać tak szybko jak on więc zwolnił i obejrzał się na przyjaciela. Wyrównał z nim krok i biegli dalej razem.
   - Gdzie teraz? - wydyszał chłopak, gdy znaleźli się na skrzyżowaniu trzech wąskich uliczek.
   - Ta, powinna zaprowadzić nas pod sam mur.
   Gdy byli już pod murem, wampir podszedł do chłopaka i ścisnął jego ramię, mówiąc:
   - Teraz cię podrzucę do góry. Musisz uważać, żeby nie stracić równowagi. Po drugiej stronie jest drabina i po prostu zejdziesz na dół. Jeśli długo mnie nie będzie po prostu idź tam gdzie ci kazałem! Masz kartke?
   - Tak, mam. Obiecuję, że wrócę. - coś w jego tonie i spojrzeniu kazało mu uwierzyć. To dobry chłopak, pomyślał sobie.
   Przytulił chłopaka i powiedział:
   - Trzymaj sie! Dasz radę!
   - Mówisz jakbyś wiedział, że cię zaraz złapią - zauważył zmartwiony chłopak.
   - Tak ci się tylko zdaje. Koniec gadania, bo zaraz nas złapią naprawdę! - zaśmiał się.
   Złapał chłopaka w pasie i szepnął, ze ma uważać. Wyrzucił chłopak, ten lekko zachwiał się, ale nie spadł. Pokazał wampirowi uniesiony kciuk i zszedł na dół. Kiedy Alex szykował się do skoku  w jego plecy wbiły się dwie strzały. Srebrne.Krzyknął i upadł. Ostatkiem sił krzyknął tylko jedno słowo:
   - Biegnij!
   Po drugiej stronie muru Bruno zszedł juz na dół. Spojrzał w górę i wtedy usłyszał głos Alexa. Krzyknął, że ma biec. Pomyślał o najgorszym. Złapali go, ale nie mógł nic zrobić. Po prostu zaczął biec.
   Do najbliższej wioski było około dwa kilometry. Dobiegnie tam i stamtąd trafi już szybko. Biegł przez gesty las, nie oglądając się za siebie, choć miał nadzieję, że gdzieś za nim biegnie też Alex. Nagle chłopak się przewrócił. Zauważył postać w ciemnej pelerynie. Złapał za nóż i szybko wstał z ziemi. Kobieta uśmiechnęła się do niego. Zrzuciła z głowy pelerynę i jego oczom ukazała się piękna czuprynka brązowych włosów. Jej brązowe oczy uśmiechały się do niego. Jednak ciągle stał z nożem wyciągniętym przed siebie.
   - Nie musisz się mnie bać. - powiedział i uśmiechnęła się do niego. Wytłumaczyła mu, że też chce pomóc Aleksowi i dlaczego.
   Chłopak schował powoli nóż, ciągle nie pewnie patrząc na piękną kobietę.
   - Kim jesteś?
   - Jestem czarownicą, starą przyjaciółką Aleksa i Jacka. Mam na imię Chelsea.

poniedziałek, 21 października 2013

Rozdział dwudziesty piąty.

   Chłopak, idąc bardzo blisko zimnej, kamiennej ściany, rozglądała się co chwilę. Ostrożnie wyjrzał za zakręt i gdy już upewnił się, że w korytarzu nikogo nie było, ruszył przez niego biegiem. Usłyszał jakiś głos. Serce omal mu nie stanęło z przerażenia. Odwrócił się w poszukiwaniu jakiegoś miejsca schronienia. Zauważył małą i ciasną wnękę na przeciwko niego. Przed wnęką stała stara, trochę zardzewiała zbroja rycerska. Wślizgnął się za nią ostrożnie, dziękując Bogu za to, że był tak szczupły. Jak najbardziej mógł wsunął się w kąt wnęki i czekał.
   Ciągle czekając, na nadchodzące osoby, zauważył, że do zbroi przyczepiony jest srebrny, trochę zardzewiały nóż. Chłopak dotknął jego końca i przekonał się, że jest bardzo ostry. Pomasował palec i skrzywił się. Dobrze, że nie pociekła mu krew, pomyślał. Chwycił nóż za jego trzonek i włożył sobie go za pasek spodni. Uśmiechnął się chytrze. Miał wielkie szczęście. Znalazł nóż, zrobiony ze srebra, choć Eve kazała usunąć wszystkie srebrne narzędzia i broń. Głupcy, zaśmiał się w duszy.
   Po chwili korytarzem przemknęła postać w ciemnej zbroi. Chłopak odetchnął głęboko i wychylił się trochę z wnęki. Cofnął się szybko i zacisnął powieki. Postać się zatrzymała i patrzyła na wnękę, w której stał z trzęsącymi się teraz nogami. Szybkim i silnym kopnięciem ustawiona przed nim zbroją stała się kupką porozrzucanych części. Rycerz stanął na przeciwko chłopaka, ciągle patrząc na popsutą zbroję.
   - Ups. - powiedział i spojrzał na chłopaka.
   To było przerażające. Jego oczy były całkiem czarne. Nie było w nich nawet białek.
   To wampir. Gdy są głodne ich oczy stają się czarne jak węgiel. W dzieciństwie on i jego młodszy kuzyn, gdy mieli wolny czas bawili się w wampiry i przykładali sobie do oczy małe węgielki, krzycząc jeden na drugiego.
   Wampir prześlizgnął się po nim wzrokiem i uśmiechnął się.
   - Co tu robisz, dziecko? - zapytał tonem, który do złudzenia przypominał miłego, starszego dziadka.
   Chłopak skrzywił się, gdy usłyszał jego słowa i popatrzył na niego z ukosa. Podrapał się po głowie, myśląc intensywnie.
   - Yyy... Ja... Chyba zabłądziłem, bo wracałem do domu i mój pies tu wbiegł. Więc... Yyy... Pobiegłem szybko za nim. I teraz się wystraszyłem, bo nie powinno mnie tu być, więc...
   Wampir zbliżył się do niego i krzyknął patrząc mu prosto w oczy:
   - Gówno prawda, chłopcze!
   Chłopak zacisnął powieki. Musiał do niego mówić. Powoli zaczął podnosić rękę, aby wyjąć swój nowy nabytek. Musiał być bardzo ostrożny.
   - Ja nie kłamię, po prostu się zgubiłem. - mruknął.
   Wampir uśmiechnął się, przytaknął i uderzył chłopaka w policzek.
   - Ał! - wyrwało się z jego ust.
   Chłopak potarł bolące miejsce wolną ręką. Usłyszał śmiech wampira i popatrzył na niego spod swoich, i tak już za długich, włosów. Wampir stał oparty o ścianę i spoglądał na niego czarnymi oczami.
   - Dla kogo pracujesz? - zapytał spokojnym tonem.
   - Dla nikogo... - szepnął zasłaniając ręką policzek.
   - Nie kłam. W każdej chwili mogę ci zabić! A ty i tak kłamiesz. - prychnął. - Jeśli przyznasz się teraz... - szepnął, zbliżając się do niego. - nie będę cię musiał torturować, tylko zabiję cię od razu. Rozumiesz?
   - Tak. Rozumiem. - przytaknął. - Ale ja nie kłamię. - powiedział i rzucił się do ucieczki.
   Z ust wampira wydobył się głośny krzyk. Błyskawicznie znalazł się przed nim i chwycił go za kołnierz jego koszuli. Jako, że był wyższy, chłopak wisiał w powietrzu.
   - Ostrzegałem cię! Mów! - krzyczał do niego.
   Chłopak już chciał powiedzieć prawdę, ale pod palcami poczuł chłód trzonka jego noża. Złapał go mocno i postanowił, że poczeka na dogodny moment. Wampir znów zaczął na niego krzyczeć. W pewnym momencie, zdenerwowany brakiem odpowiedzi ze strony chłopaka, rzucił nim. Ten upadł na zimną posadzkę. Poczuł ból w barku. Chciał go pomasować, ale zauważył, że wampir się do niego zbliża. I chce go zabić. Teraz albo nigdy, powiedział sobie w duszy. Wstał powoli i przyjął pozycję obronną. Usłyszał śmiech wydobywający się z gardła przeciwnika. Wszystko się w nim zagotowało. Wampir rzucił się na niego. Był w odległości metra od chłopaka, kiedy ten wyciągnął nóż.
   - Miło było cie poznać, draniu. - powiedział z uśmiechem.
   Widział tylko zdziwione i mocno otwarte oczy wampira, kiedy podcinał mu gardło srebrnym nożem. Ciało jego przeciwnika leżało pod jego nogami, a on stał z okrwawionym nożem nad nim. Pierwsza ofiara w jego życiu. Miał nadzieję, ze ostatnia.
   Ocknął się szybko z zamyślenia i zaczął przeszukiwać kieszenie zmarłego. Zauważył, że jego ciało zaczęło się zmieniać. Nie obchodziło go to. Przeszukał całą jego zbroję i nic. Nigdzie nie było kluczy do celi Alexa. Nagle coś mu się przypomniało. W starych filmach, które lubił oglądać, niektórzy bohaterowie nosili ważne dla nich rzeczy na sznurku, na szyi. Oczy mu się zaświeciły. Szybko zaczął szukać. Bingo! Na szyi wampira wisiało kółko z trzeba kluczami. Uśmiechnął się sam do siebie i przywiesił sobie je na szyję.
   Ostrożnie ruszył dalej. Powoli i cicho chodził po ciemnych korytarzach. Nagle, po kilku nieudanych próbach, zauważył wielkie drzwi na końcu oświetlonego małymi lampkami korytarza. Drzwi były zamknięte na trzy wielkie, stalowe kłódki. Przypomniał sobie, że klucze były trzy. Ale ze mnie szczęściarz, pomyślał.
   Dopadł szybko do drzwi i otworzył małe okienko. Rozejrzał się po wnętrzu. I gdy już myślał, że to nie ta cela, w okienku pojawiła się uśmiechnięta twarz Alexa. Chłopak uśmiechnął się do niego i pokazał mu klucze z dumą wymalowaną na twarzy.
   - Brawo! Udało ci się, Bruno! - powiedział Alex.

niedziela, 20 października 2013

Rozdział dwudziesty czwarty.

   Kate siedziała na ziemi przy kanapie, na której leżał Jack. Trzymała go za rękę i ciągle powstrzymywała się przed płaczem. Alice krzątała się po domu zbierając potrzebne rzeczy do przemiany Kate w czarownice. Czasami przyglądała jej się. Była ładną kobietą, choć na twarzy można było zauważyć kilka zmarszczek wokół oczu i ust. Nie odbierały jej urody. Raczej dodawały wdzięku, gdy się uśmiechała. Jej oczy, także zawsze uśmiechnięte, lśniły od łez. Dziewczyna wiedziała, że Alice płakała. Była bardzo mocno przywiązana do syna swojego zmarłego brata. Kochała go najbardziej na świecie. I dziś patrząc na rany, jakie zadała mu ta tajemnicza postać, nie mogła powstrzymać łez goryczy i smutku.
   No właśnie. Kate przypomniała sobie o postaci, która zaatakowała Jacka. Bardzo ciekawiło ją kto to mógł być. Alex wychodząc, powiedział, ze idzie posprzątać po nim. Czyżby chłopak zabił napastnika? Dziewczyna potrząsnęła głową i pomyślała, że to nie ważne. Ważne jest to, że Jack żyje. Miała tylko nadzieję, że nic mu się nie stanie.
   Chciała przestać myśleć o tym co się dziś stało, ale nie mogła. Zaczęła myśleć o tym co robi i gdzie jest Alex. Dlaczego tak długo go nie ma? Minęło już pięć godzin od kiedy wyszedł z domu Alice. Poruszyła się nerwowo na swoim miejscu i wyjęła delikatnie swoją dłoń z uścisku Jacka. Pochyliła się nad chłopakiem i pocałowała go w policzek. Po jej policzku prześlizgnęła się zimna łza i skapnęła na koc, którym był okryty. Odwróciła się i podeszła do Alice. Złapała ją za ramię i uśmiechnęła się do niej.Kobieta odwzajemniła uśmiech i przytuliła dziewczynę do siebie.
   - Coś się stało? - zapytała.
   - Nie, nic. Jack ciągle śpi. Ale... Tak sobie myślała...
   - Nie myśl za dużo, bo dojdziesz do błędnych wniosków i będziesz się niepotrzebnie martwić. Wszystko będzie dobrze, kochana. - przerwała jej kobieta i pomasowała ją po policzku.
   - Ale mi chodzi o Aleksa.
   Alice uniosła zaintrygowana brew i mimowolnie spojrzał na zegar. Dochodziła czwarta w nocy. Mimo to nie czuły się zmęczone. Nagle Kate uświadomiła sobie, że jest środek nocy, a ona powiedziała mamie popołudniu, że wybiera się do Jacka. Będzie musiała zaraz pójść do domu, ale teraz porozmawia z Alice.
   - Myślisz o tym, dlaczego tak długo nie wraca? - zapytała pewnym siebie głosem Alice.
   - Tak, trochę się zdenerwowałam, Alice.
   - Nic mu się nie stało, Kate. Ten chłopak umiał sobie poradzić  w najgorszych sytuacjach. Na przykład kiedy go poznałam, też wpadł w niezłe tarapaty. - kobieta gestem wskazała na dwa fotele stojące w kacie pokoju. Podeszły do wskazanego miejsca i usiadły na nich. Alice zamknęła oczy i uśmiechnęła się.
   - To było jakieś dwadzieścia lat temu. Zaczynałam przygodę z magią. Moja babcia uczyła mnie różnych zaklęć... Wyszłam wieczorem na spotkanie z przyjaciółmi. Siedzieliśmy w domu Angeli i śmialiśmy się, tańczyliśmy, trochę piliśmy... - puściła oczko do Kate i zaśmiała się krótko. - W pewnym momencie Woody, kiedy  miał już trochę za dużo wypite, wymyślił, że możemy iść do lasu za jego domem zrobić ognisko. Wszyscy poszli. Fajnie było. Pod koniec imprezy wszyscy byli już upici, ale ja w najmniejszym stopniu, bo bałam się trochę moich rodziców... - przewróciła oczami. - Leżeli przytuleni do siebie i spali, a ja siedziałam przy ognisku i patrzyłam w nie. Do dziś pamiętam jak płomienie ogrzewały mi twarz.
   Kobieta zamknęła znów oczy i wygodnie oparła się o fotel. Kate patrzyła na nią chwilę i pomyślała, że Alice wspomina stare, dobre czasy. Po kilku minutach otworzyła oczy i przyjrzała się twarzy dziewczyny.
   - Była bardzo przystojny i jest do dziś, ale wtedy był taki... pociągający. Na co dzień nie widywano takich przystojniaków. - znów do niej mrugnęła. - Powiedział, że potrzebuje pomocy i szuka jakiejś czarownicy, a ja powiedziałam mu o tym, ze się uczę i obiecałam mu pomoc. Oczywiście oczekiwałam od niego prawdy, w takim samym stopniu jak on otrzymał ode mnie. Opowiedział mi wszystko. O tym, że jest wampirem, o Charlotte, o przygodzie z Francessco i o Eve. Powiedział jakie problemy już napotkał na swojej drodze i jak je rozwiązywał. Na końcu opowiedział mi o tym, że ugania się za nim mała grupka hybryd. Dostał zlecenie zabicia ich przyjaciela i jako zawodowiec uczynił to, ale popełnił mały błąd, który ujawnił hybrydom jego tożsamość. Miał nad nimi przewagę jednego dnia więc musiał w końcu się zatrzymać i jakoś temu zaradzić.
   - I poprosił cię o pomoc? - wtrąciła ciekawa Kate.
   - Tak, ale nie tylko mnie. Potrzebował mocy także mojej babci. Dałyśmy mu tyle mocy ile tylko mogłyśmy. Następnej nocy stał sam w środku lasu i czekał na hybrydy. To było świetne widowisko. Walczył dzielnie i przekonałyśmy się, ze naprawdę jest profesjonalistą. Ale nie zabijał ich. Gdy każdy z nich był już nieprzytomny zahipnotyzował ich, używając naszej mocy, żeby o nim zapomnieli i wrócili do domu. I tak się stało. Oni odeszli, a my wróciliśmy do naszego domu świętować.
   Kate uśmiechnęła się i powiedziała:
   - Wiedziałam, od pierwszego razu, gdy go spotkałam, ze jest nadzwyczajnie uzdolniony. - zaśmiały się obie.
   Nastąpiła chwila ciszy. Obie spojrzały na Jacka. I jakby na zawołanie chłopak zaczął kaszleć i otworzył oczy. Ekspresowo znalazły się przy nim.
   - Jack? - Kate cały czas powtarzał jego imię.
   Chłopak patrzył na nie i nagle się uśmiechnął.
   - No cześć, co tam u was? - zapytał wesoło.
   Alice i Kate odetchnęły głęboko i pomogły mu usiąść.
   - Boli cię coś, gdy się poruszasz? - zapytała Kate.
   - Nie, tylko troszkę... swędzi? - zaśmiał się.
   - Nie musisz zgrywać bohatera Jack. - powiedziała całkiem poważnie.
   - Nie zgrywam. - powiedział i pocałował Kate. - Gdzie Alex? Muszę z nim porozmawiać. Zdaję się, że nieźle narozrabiałem.
   - No co ty nie powiesz! - krzyknęła uśmiechnięta Alice. - Wyszedł. Powiedział, że idzie po tobie posprzątać. Cokolwiek to znaczy.
   Chłopak spuścił głowę i pomasował skronie.
   - Zabiłem go, tak? - zapytał skruszony i zły.
   - Tego nie wiemy Jack. Poczekajmy na Aleksa.
   Jej słowa dodawały mu otuchy. Cieszył się, że jest tu, obok niego. Cieszył się także, z tego, że dobrze dogaduje się z Alice. Bardzo je kochał.
   - Co teraz robimy, Alice? - zapytała Kate.
   - Teraz, ty wracasz do domu, bo twoja matka pewnie ciągle czeka na ciebie i nie śpi. I my także pójdziemy spać. Ja cię zawiozę do domu i rzucę zaklęcie na twój dom, uniemożliwiające wtargnięcie do niego Cieni.
   - Zgoda.
   Dziewczyna pożegnała się ze swoim chłopakiem i razem z Alice wyszły z domu. Na zewnątrz przywitało je zimne i wilgotne powietrze. Kate ostrożnie trzymała się blisko Alice i ruszała za nią szybko do jej auta.

sobota, 19 października 2013

Rozdział dwudziesty trzeci.

   Od razu gdy oprzytomniał, otworzył oczy. W pomieszczeniu, gdzie się znajdował było ciemno. Nie wiedział skąd, ale znał to wnętrze. Zastanawiał się przez moment. W końcu odpuścił. Przez chwilę oswajał swój wzrok do ciemności. Dobrze, że miał nienaturalne zdolności i mógł widzieć lepiej niż normalny człowiek. Gdyby był człowiekiem poczuł by się teraz osaczony przez ciemność i przerażony. Rozejrzał się. W pomieszczeniu nie było żadnych przedmiotów oprócz kilku srebrnych i grubych łańcuchów przymocowanych do ściany i kilku pysznie pachnących torebek z krwią leżących pod drzwiami.
   Uśmiechnął się na ich widok. Chciał jak najszybciej trzymać je we własnych dłoniach i smakować pokrzepiającego napoju, ale coś go powstrzymywało. Popatrzył na lewą rękę. Nic. spojrzał na prawą. Od nadgarstka aż do łokcia ciągnęła się owinięta wokół jego ręki lina. Była niewyczuwalna, ale gdy pociągnął rękę, aby zerwać więzy dopadł go ostry ból. Srebro.
   - Cholerne wiedźmy. - zaklął pod nosem i oparł się plecami o zimną ścianę.
   Starał się nie oddychać nosem, aby nie czuł zapachu krwi tak intensywnie. Poczuł się strasznie zmęczony. Zaczął sobie przypominać wszystko co nastąpiło przed straceniem przytomności. Powrót na polane. Rozmowa z Mattem. Walka z Mattem. Poczucie, że Matt przyciska go stopą do ziemi. Jak mógł byc taki nieostrożny?! pomyślał. Ten wilkołak mógł go zabić...
   Zamknął oczy i uderzył pięścią w ziemię. Nagle przypomniało mu się skąd zna to wnętrze. Znów rozejrzał się i prychnął. Znajdował się w celi w podziemiu małego zamku Eve. Ten głupiec, Matt, zamiast zaprowadzić go do bardziej odludnej i znanej mu celi przyprowadził go do tej samej, z której uciekł po jednym dniu przebywania w niej. Zamknięto go tutaj, dzień po tym jak Eve uratował go przed Francessco. Obraził ją czymś i dlatego tu wylądował, lecz po kilku godzinach biegł już błyskawicznie w stronę domu Alice, modląc się, aby ją zastał i pomogła mu się schronić.
   Koniec końców i tak wrócił na ten zamek, ponieważ Eve przyrzekła, że jeśli nie wróci to wyda go Francessco.
   Postanowił, że ucieknie tak jak wtedy, dwieście lat temu. Wyjdzie przez małe okienko, przy pomocy jakiegoś człowieka z zewnątrz i ucieknie. Na zamku Eve mieszkało wielu ludzi, którzy pomagali jej w różnych sprawach. Łatwo było ich zahipnotyzować, na szczęście.
   Pozostawał jeszcze tylko problem z liną wokół jego ręki. Popatrzył na nią. Wolną ręką przeszukał swoje kieszenie i znalazł małą zapisaną karteczkę, długopis i scyzoryk. Na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech. Tego właśnie potrzebował. Zaraz zabrał się za przecinanie więzów tuż nad nadgarstkiem. Choć szło mu to bardzo wolno, nie marnował czasu. Po dłuższej chwili przeciął pierwszy z nich i zaczął rozplątywać całą line. Parzyły go palce, bo lina była pokryta srebrem. Okazało się, że ostatni z więzów jest jakoś dziwnie zaplatany i musiał znów użyć scyzoryka.
   Po kilku minutach masował lekko rękę i powoli wstawał. Nagle poczuł ból promieniujący od prawego barku. Zaklął ostro i dotknął miejsca, w którym utknął toporek Matta. Rana zaczynała się już goić, ale srebro z broni jeszcze w niej było i to spowolniało gojenie. Jęknął z bólu, gdy dotknął wrażliwy punkt.
   Przypomniał sobie o torebkach z krwią i szybko do niech dopadł. Wypił jedną z nich szybko i już chciał wziąć do ust drugą, ale usłyszał ciche, miarowe kroki, zbliżające się do niego. Pustą torebkę wyrzucił przez małe okienko, a resztę zostawił na miejscu, mając nadzieję, że osoba, która właśnie zbliża się do jego celi, nie zauważy braku jednej z czterech. Usiadł w to samo miejsce, gdzie się obudził i schował prawą rękę za plecy, aby nie zauważono braku liny. Przymknął oczy i zaczął udawać nieprzytomnego.
   Drzwi otworzyły się z hukiem. Wiedział, że do celi weszły dwie osoby. Jedna z nich prychnęła.
   - Jeszcze jest nieprzytomny. Słaby jest. - powiedział Matt i znów prychnął.
   Druga osoba zbliżyła się do niego i przykucnęła obok niego. Chciał otworzyć oczy, ale wyczuł, ze była to Eve. Po chwili poczuł jej zimną dłoń na swoim policzku. Pomasowała go chwilę po twarzy, po czym wymierzyła mu siarczysty cios w policzek. Otworzył oczy i spojrzał na Eve zdezorientowany. Matt nie mógł powstrzymać się od śmiechu. Kobieta rzuciła mu znaczące spojrzenie i ucichł.
   - Alex... - powiedziała. - Witaj. Dawno cię nie widziałam.
   - Rzeczywiście, dawno. - powiedział spuszczając wzrok.
   Kobieta wyglądała inaczej niż zwykle. Miała na sobie czarne rurki i czarną koszulkę z krótkim rękawem. Oczywiście nie odpuściła sobie peleryny z czerwonym kapturem, który cięgle miała na głowie. Ogniste włosy związała w warkocz, z którego wystawały niesforne kosmyki. Usta musnęła ostrą czerwoną pomadką a oczy zaakcentowała ciemnym cieniem i tuszem do rzęs. Wyglądała pięknie. Alex zawsze uważał ją za piękną. Popatrzył w jej oczy i trochę tego pożałował. Wyrażały one złość i nienawiść. Naprawdę mocno się wkurzyła, pomyślał.
   - Zdajesz sobie sprawę z tego co zrobiłeś, Alex? - zapytała ostro.
   - Zabiłem twojego kolegę. O niczym innym nie wiem. - odpowiedział.
   - Myślisz, że możesz z tego żartować? To się mylisz. Teraz jesteś tu, w moim zamku i niedługo cię zabiję. Odpłacę ci tym samym co ty zrobiłeś, głupcze. - spojrzała w jego oczy. Odwrócił wzrok. - I pomyśleć, że zaczynałam cię lubić, wampirku.
   Alex prychnął i spojrzał na nią spode łba.
   - Myślisz, że ci uwierzę? Uratowałaś mnie przed Francessco tylko i wyłącznie dla własnych spaw, aby mnie wykorzystać, bo wiedziałaś, że jestem doskonale wytrenowany i zawsze zwyciężałem!
   - Jak śmiesz oskarżać mnie o coś takiego?! - zakrzyczała.
   Wstała i podeszła do Matta. Spojrzała mu głęboko w oczy, a gdy znów obróciła się do Aleksa, on szybko wyszedł z celi.
   - Myślisz, że jestem zła. Że chciałam cię wykorzystać, a potem zabić. Ale się mylisz. Kiedy spotkałam cie po raz pierwszy byłeś jeszcze związany z Charlotte. Nie zwracałeś uwagi na nikogo. - Prychnęła. - Liczyła się tylko ona. Cięgle o niej mówiłeś. Gdy ktoś powiedział o niej coś złego, byłeś gotowy do walki. - Popatrzyła na niego znacząco. - A ja jak jakaś głupia nastolatka oszalałam na twoim punkcie. Obserwowałam cię zawsze, gdy byłeś w pobliżu. Studiowałam każdy twój ruch i rozmyślałam nad tym co mówiłeś. - Zaśmiała się gorzko. Ciągle chodziła tam i z powrotem po celi. - Zakocham się. Alex, zakocham się w tobie.
   Przystanęła i popatrzyła mu w oczy. Wampir powoli pokręcił głową i powiedział:
   - Ale... Ja ciebie nie pamiętam. To nie może być prawda Eve.
   W oczach kobiety zakręciły się łzy. Znów zaczęła chodzić po celi.
   - Widzisz, nie pamiętasz mnie bo tak bardzo byłeś nią oczarowany. A ja ciągle czekałam na ten dzień, kiedy spojrzysz na mnie i choćby odezwiesz się jednym słowem. - przerwała. Ukryła twarz w dłoniach i odwróciła się do niego plecami. - Gdy dowiedziałam się, że wpakowałeś się w wojnę z Francessco przybyłam ci na pomoc. Zapłaciłam mu za ciebie ogromną ilością ludzi.
   Alex poczuł się winny. Przez to, że go uratowała musiało zginąć kilkadziesiąt osób, a może i kilkaset. Zakrył dłonią usta i w jego oczach pojawiły się łzy. Tylu ludzi zginęło, aby jeden głupi wampir morderca-zawodowiec mógł żyć.
   - Uratowałam cię, ale nigdy, aż do dziś, nie byłam w stanie wyznać ci miłości. Byłam głupia. Teraz, gdy już to zrobiłam okazało się, że muszę cię zabić, ukochany.
   Uklęknęła przy nim i pocałowała go w policzek. Alex chciał odskoczyć w inne miejsce, ale wtedy Eve zorientowałaby się, że uwolnił się od liny i jego plan ległby w gruzach. Zamknął oczy i zacisnął dłonie w pięści. Kobieta pocałowała go w czoło i pogładziła go dłonią po policzku.
   - Kocham cię. - wyszeptała mu do ucha i pocałowała do w usta. Był to bardzo ciepły i długi pocałunek. Aleksowi zrobiło się przyjemnie, ale zaraz zaklął się w duchu i czekał, aż kobieta się od niego odsunie. Po dłuższej chwili wstała i podeszła do drzwi. Popatrzyła na leżące na ziemi torebki z krwią i rzuciła mu jedną. Uśmiechnęła się do niego i powiedziała:
   - Smacznego, Alex.
   Wychodząc odwróciła się jeszcze i patrząc na niego spochmurniała.
   - Naprawdę mi przykro, że muszę cię zabić, kochanie.
   Odwróciła się na pięcie i wyszła. Drzwi zatrzasnęła i zaczęła zamykać drzwi na kilka kłódek. Był pewnie, że z tak małą ilością krwi nie byłby w stanie wyważyć tych drzwi. Wydawały się bardzo mocne. Gdy był już pewnie, że odeszła odetchnął głęboko i dopadł się do torebki z krwią. Błyskawicznie opróżnił wszystkie jakie mu zostały i podszedł do okienka.
   Na zewnątrz dużo się działo. Zauważył, ze na rynku odbywa się, jak codziennie, mały targ z warzywami, owocami i innymi wyrobami domowej roboty. Był organizowany szczególnie dla tutejszych ludzi. Ludzie głośno wykrzykiwali o tym, że jego warzywa są najlepsze. Jeszcze inni o tym, że mają najsłodsze owoce. A niektórzy po prostu chcieli sprzedać swoją krew. Wielu ludzi tłoczyło się wokół małego placu, gdzie rycerze Eve chwalili się swoimi umiejętnościami. Niedaleko jego okienka stał młody chłopak. Miał około osiemnastu lat. Kłócił się ze starszym od siebie mężczyzną. Alex nie dosłyszał dokładnie, ale chodziło o coś co należało do obowiązków młodzieńca, ale chłopak przeciwstawiał się i nie chciał tego zrobić. Alex postanowił to wykorzystać. Usłyszał ostatnie zdanie wypowiedziane przez starszego mężczyznę i spojrzał na niego podejrzliwie.
   - Jeśli nie zrobisz tego co ci każę, zabiję cię Bruno. Zapamiętaj to sobie.
   Chłopak wyrwał swoją rękę z jego uścisku i zaczął biec w stronę okienka Aleksa. Starszy rzucił za nim wiązankę przekleństw, odwrócił się i wszedł do jednego z domów.
   - Bruno! - zawołał Alex.
   Chłopak rozejrzał się zdezorientowany. W końcu natrafił wzrokiem na wampira. Ten gestem nakazał mu podejść. Bruno uczynił to i uklęknął przy okienku.
   - Dziękuję, że zechciałeś poświęcić mi chwilę.
   - Skąd znasz moje imię? - zapytał podejrzliwie.
   - Podsłuchałem waszą rozmowę, przepraszam. - powiedział wskazując na miejsce, w którym odbyła się rozmowa.
   - Czego chcesz?
   - Chcę abyś mi pomógł się stąd wydostać. - powiedział to  tak,  jakby było to oczywiste.
   - Ale... ty jesteś więźniem, więc nie mogę tego zrobić. - odpowiedział i chciał już odejść kiedy Alex złapał go za rękę.
   Spojrzał mu w oczy i powiedział:
   - Dział w imię sprawiedliwości! To, że tu jestem jest niesprawiedliwe. To nie ja popełniłem przestępstwo, za które tu siedzę i chcę się wydostać. Wnioskując z tego o czym rozmawiałeś z tym facetem też dążysz do sprawiedliwości, więc możemy połączyć siły. Ty pomożesz mnie a ja tobie, dając ci wolność, po za murami tego zamku. Co ty na to?
   Chłopak rozejrzał się dookoła. Zatrzymał wzrok na drzwiach, w których zniknął facet, który chce go zabić. Pomyślał chwilę. Skłonił się bliżej do Aleksa i powiedział:
   - Zgoda.

piątek, 18 października 2013

Rozdział dwudziesty drugi.

   Wampir zahamował ostro kilka metrów przed skrajem polany. Wyostrzył swoje zmysły i napiął wszystkie mięśnie, gotowy do obrony. Nasłuchiwał. Nic. Cisza. Przerywało ją tylko, co jakiś czas postukiwanie dzięcioła. Wziął głęboki wdech. W powietrzu unosił się zapach tętniącego życiem lasu i rozkładającego się ciała. Alex skrzywił się i powoli zbliżył się do polany. Na pierwszy rzut oka nic się na niej nie zmieniło. Ciało Aleca ciągle leżało na środku nieruchome. Chłopak zbliżył się do niego i przez chwilę mu się przypatrywał.
   W całym swoim życiu widział wiele przemocy, lecz zawsze był do niej uprzedzony. Nienawidził momentów kiedy musiał kogoś zabić lub kogoś zranić. W pewnym okresie życia był zmuszany do zabijania. Bezwzględna Charlotte mieszała mu w głowie swoim urokiem, a on, młody i bezwarunkowo w niej zakochany, wykonywał wszystkie jej rozkazy. Zabijał dla niej różne osoby. Od zwykłych niemiłych i nachalnych facetów spotkanych na ulicy, do niektórych królów, którzy po kilku spędzonych z nią nocach nie byli skłonni podzielić się z nią swoją władzą. Dzięki tej kobiecie stał się zabójcą doskonałym. Wiedział jak zaatakować, jak walczyć i jak przeżyć. Choć nie zawsze przychodziło mu to z łatwością, każdą ofiarę zabijał w ten sam sposób.
   Na początku męczył ofiary substancjami wypalającymi ich ciała, następnie torturował je, wypominając wszystkie krzywdy i grzechy wyrządzone przez nie w życiu. Za każdym razem, tuż przed zabiciem ich wyszukiwał o nich różnorodnych informacji, by miał usprawiedliwienia, dlaczego ich zabija. Na koniec każdej ofierze wyrywał serce z klatki piersiowej. Szybko. Nie lubił, gdy ofiary krzyczały, czy błagały o litość. Do dziś tego nienawidził. I nienawidzić będzie.
   Spojrzał na twarz wilkołaka. Od jego odejścia skóra znów zmieniła kolor. Robiła się coraz bardziej czarna. Powieki opadły w dołki, w których kiedyś znajdowały się oczy Aleca. Teraz już zasuszyły się i zniknęły. Średniej wielkości dziura, w której zatrzymał się toporek, niosąc śmiercionośny cios, nie zasklepiła się. Gdyby Alec żył, już dawno nie było by po niej śladu.
   Już chciał wziąć jego ciało na ręce i przenieść do własnoręcznie zbudowanej, prowizorycznej trumny, i zakopać gdzieś w środku lasu, gdy usłyszał jakieś szmery za plecami. Odwrócił się błyskawicznie i gdzieś daleko w lesie, zamajaczyła mu przed oczami postać w długim czarnym płaszczu. Pokręcił głową i ostrożnie rozejrzał się po polanie w poszukiwaniu broni. Niestety w pobliżu nie było niczego, co mogłoby mu pomóc.
   Wampir skupił się na postaci. Zauważył, że zbliża się do niego bardzo w bardzo wolnym tempie. Z niecierpliwością wypisaną na twarzy, czekał na moment kiedy zobaczy twarz tej postaci i może ją pozna.
   I rzeczywiście poznał. Matt zrzucił kaptur z głowy i stanął na skraju lasu, patrząc Aleksowi w oczy. Obrzucił go spojrzeniem pełnym pogardy i rozejrzał się po polanie. Uniósł lekko brwi, gdy zauważył ciało leżące za jego plecami. Po chwili rozmyśleń, chyba sobie coś uświadomił, bo poderwał się z miejsca i błyskawicznie znalazł się przy ciele swojego przyjaciela. Spojrzał na jego twarz i padł na kolana. Z jego ust wydobył się przeciągły jęk. Zasłonił twarz rękoma i klęczał w ciszy przez chwilę.
   Wpadł w kłopoty. Wiedział jak bardzo Alec był związany ze swoim kuzynem Mattem. Obaj w tym samym czasie zostali przemienieni i razem służyli u boku Eve. Alex poznał ich kilka dni po tym, jak Eve uratowała go od śmierci z rąk Francesso. Wiedział, że Matt nie odpuści im. Zemści się.
   Przez chwilę, pierwszy raz w życiu, miał ochotę kogoś zabić. Jeden problem z głowy, pomyślał. Lecz później nasunęły mu się na myśl problemy, które nastąpiły by po jego śmierci. Eve straciłaby dwóch, najwierniejszych ochroniarzy. Zabiłaby nie tylko jego, ale także Jacka, Kate a może i nawet Alice i Claire. Rozmyślił się i szybko zaczął się oddalać, jednak Matt wstał i powiedział:
   - Stój!
   Ostry ton jego głosu sparaliżował jego kończyny. Wampir nie ruszał się i wiedział, ze skończy się to dla niego źle. Miał uciec kiedy jeszcze miał szanse. Wilkołak odwrócił się do niego, a w jego oczach Alex zauważył żywy ogień. Lecz nie tylko. Widział też rozpacz. Głęboką rozpacz.
   - Czy ty wiesz co ten twój młody wilczek narobił?! - krzyknął. - Wiesz?
   Alex stał wyprostowany z założonymi na piersi rękoma. Popatrzył na wilkołaka i prychnął mu w twarz.
   - Skąd wiesz, że to on? - zapytał z uśmiechem na twarzy.
   Pochwalił się w duszy za to, że w dziewiętnastym wieku uczęszczał na spotkania teatru. Nauczył się tam ukrywać prawdziwe uczucia i grać jak nikt inny. Często był chwalony przez nauczycielki jak i widzów, którzy czasami oglądali wystawiane przez nich sławne sztuki.
   - Ja wiem dużo, chłoptasiu. nie bądź taki mądry, bo zaraz możesz skończyć na dnie jednego z wielu jezior w okolicy. - powiedział i zrobił krok w kierunku Aleksa.
   - Zabawny jesteś. Oskarżasz niewinne osoby, a teraz mi grozisz. Niezłe z ciebie ziółko, Matt. - powiedział z wyraźną pogardą w głosie.
   Matt zmierzył wampira ostrym spojrzeniem i roześmiał się.
   - Dobry z ciebie aktor, Alex. Nigdy się nie chwaliłeś, dlaczego? - zapytał z udawanym zawodem.
   - O co ci chodzi, Matt? Powiedz co chcesz i spadaj stąd. - odszczeknął mu się chłopak.
   - Twój przyjaciel zabił mojego kuzyna a ty pytasz o co mi chodzi?! - zakrzyczał zdenerwowany. - Widocznie zapomniałeś już jak używa się mózgu. Szkoda. Może podpowiedziałby ci, ze masz się stąd zwijać, bo zaraz naprawdę cię zabiję. A później zabiję też Jacka i tą jego dziewczynę. Śliczna jest, dlatego z nią jeszcze bym się zabawił. - zaśmiał się patrząc wampirowi w oczy.
   Gdy Matt powiedział ostatnie zdanie w Aleksie się zagotowało. Zacisnął dłonie w pięści i napiął wszystkie mięśnie gotowy do skoku na tego głupca. Nie wiedział, pewnie, że ma przed sobą wyśmienitego zabójcę. Choć nie czuł się dziś na siłach, gdyby zaszła tak potrzeba zaczął by walczyć, aż do ostatniej kropli krwi.
   - Coś ty powiedział, idioto? - zapytał rozzłoszczony.
   - Że zabiję wszystkich i ciebie też za to co zrobił ten głupiec, Jack. I pomyśleć, że Eve uważała go za idealnego! - prychnął.
   - Jeżeli zabijesz Jacka, nie zabijesz zabójcy twojego kuzyna. - odpowiedział. W jednej chwili podjął decyzję, już nie mógł jej zmienić.
   - Co chcesz przez to powiedzieć?! - zagrzmiał wilkołak.
   - Chcę ci przekazać... - Alex wziął głęboki oddech i spojrzał Mattowi w oczy ze śmiertelną powagą. - ...że to ja zabiłem twojego kuzyna, Aleca.
   Zdezorientowany wilkołak pokręcił głową i uśmiechnął się złowrogo. Odwrócił się i popatrzył na ciało kuzyna. Nie tracąc chwili nieuwagi Matta wampir rzucił się po leżący nieopodal drewniany miecz, który pokryty był srebrem. Stanął w pozycji gotowej do ataku na lekko ugiętych nogach z mieczem wyciągniętym przed siebie. Matt odskoczył do tyłu i spod płaszcza wyjął mały, także posrebrzany, toporek i uniósł go na wysokość jego głowy.
   - A więc tak chcesz się bawić? - zapytał z uśmiechem na swojej brzydkiej twarzy. - Zabójco... - dodał po chwili.
   Na twarzy Aleksa pojawił się szeroki uśmiech. Musiał grać. Musiał udawać pewność siebie.
   - Z takim przeciwnikiem pewnie nie będzie żadnej zabawy! - odkrzyknął wampir, marszcząc brwi i zaciskając rękę na trzonku miecza.
   To rozpaliło Matta do czerwoności. Rzucił się w jego stronę i, gdy był już bardzo blisko wampira, rzucił w niego toporkiem. Alex uchylił się i broń przeleciała mu kilka centymetrów nad głową. Błyskawicznie znalazł się przy Mattcie i wymierzył mu cios stopą prosto w szczękę. Cios odrzucił wilkołaka do tyłu. Matt upadł, podniósł się na rękach i wytarł strużkę krwi wypływającej mu z ust. Obrzucił chłopaka lodowatym spojrzeniem i szybko zjawił się przy nim zadając mu kilka ciosów w twarz i brzuch. Kolejny cios Matt wymierzał w głowę, ale tym razem Aleksowi udało się uciec w bok. Matt rzucił się za nim. Chłopak zadał mu kilka ran mieczem. Z jego ust wydarł się przerażający krzyk. Srebro zadało mu niewyobrażalny ból. Rozejrzał się po polanie i złapał swój toporek, leżący prawie pod jego nogami. Alex za późno zareagował. Odwrócił się i rzucił do ucieczki. Matt zamachnął się i rzucił toporek w jego kierunku. Wampir zamiast się uchylić, nie zrobił tego, wierząc w swoją wampirzą szybkość, i toporek wbił się w jego bark, powalając go.
   Poczuł piekący ból w miejscu uderzenia. Zaklął pod nosem i krzyknął z bólu. Klęknął i przewrócił się. Przez chwilę unosząc się dumą popsuł wszystko. Chciał jeszcze się szybko podnieść i uciec, ale nie zdążył. Poczuł ciężar nogi Matta na jego plecach.
   - Miałeś racje, nie było z tobą żadnej zabawy. - powiedział i wybuchnął donośnym śmiechem, a Alex z poczuciem upokorzenia zasnął. Odpłynął w ciemność.

niedziela, 13 października 2013

Rozdział dwudziesty pierwszy.

   Alex wybiegł szybko z domu Alice pędząc w stronę lasu. Tą drogą najszybciej dostanie się na polane gdzie ćwiczył Jack. Biegł, nie zważając na gałęzie i krzaki smagające go po twarzy i całym ciele. Największy  ból czuł na policzkach i rękach, ale nie zatrzymywał się. Gdy był już niedaleko skupił się i wytężył słuch. Usłyszał tylko cichy niemiarowy oddech i nic poza tym.
   Wbiegł na polanę i rozejrzał się. Wydawała się inna niż przed jego odejściem. Jakby ktoś wszystkie liście z drzew i niektóre mniejsze gałązki drzew porozrzucał na środku polany. Jedno z drzew leżało tuż przy jej skraju, a inne, też złamane, utrzymywały się jeszcze w powietrzu. Wielka, naruszona wcześniej tylko grotami strzał i toporków, tarcza leżała teraz złamana w pół. Alex pomyślał, że musiałby przejść tu mały huragan. Lub mogłaby tu z nadludzką szybkością biegać jakaś istota magiczna niszcząc schludny wygląd polany.
   - Co tu się stało?! - powiedział sam do siebie.
   Nagle przypomniał mu się powód, dla którego tutaj wrócił.
   Jack.
   Alex zaczął chodzić po polanie, szukając przyjaciela. Kiedy go zauważył natychmiast ruszył w jego stronę i przyklęknął przy nim. Chłopak leżał na boku i miał zamknięte oczy. Był cały poturbowany i gdzieniegdzie widać było ślady krwi.
   Wampir ostrożnie położył go na plecy i zaczął lekko uderzać dłonią o jego policzek. Jack nie reagował, nie budził się.
   - Co ja narobiłem... Jestem głupi i nieodpowiedzialny... - mamrotał ciągle pod nosem. - Jack obudź się, Jack!
   Ciągle do niego mówił i klepał po policzku. Przypomniał sobie, że w samochodzie miał dwie butelki wody. Postanowił, że pobiegnie po nie, chociaż to dużo nie pomoże. Gdy stał już przy samochodzie poczuł się jakby był obserwowany. Rozejrzał się uważnie, a gdy nikogo nie zauważył ruszył z powrotem do Jacka. Usiadł obok niego i oblał mu twarz wodą. Chłopak nie zareagował. Po chwili jednak, gdy Alex wlał mu wodę do ust, Jack zaczął kaszleć i otworzył oczy. Wsparł się na łokciu i spojrzał wampirowi w oczy.
   - Trafiłem... Trafiłem go... On mnie atakował. Zobacz kto to... Szybko. - powiedział po czym legł na ziemię i zamknął oczy.
   - Co? - zapytał, ale chłopak już mu nie odpowiedział, stracił przytomność.   
   Alex nie wiedział o kogo mu chodzi i dopiero po chwili zrozumiał, że chłopak z kimś walczył i najwyraźniej go zranił. Rozejrzał się po polanie i zdał sobie sprawę, że kilkanaście metrów dalej, twarzą zwrócona w dół,  leży jakaś postać. Był tak zaaferowany Jackiem, że nie zważał na niebezpieczeństwo jakie groziło mu ze strony innych, możliwe, że obecnych na polanie.
   Postać leżała nieruchomo. Alex nie słyszał jej oddechu. Wstał powoli i ruszył w jej kierunku. Po posturze ciała mógł stwierdzić, że był to mężczyzna, dosyć rosły. Kiedy Alex upewnił się, że jest martwy odwrócił jego ciało, aby zobaczyć twarz. Na początku go nie poznał. Był martwy już od ponad dwóch godzin więc jego skóra stwardniała i zmieniła kolor na ziemisty. Z jego piersi wystawał trzonek wbitego w serce drewnianego toporka. Twarz wykrzywiał grymas bólu i zaskoczenia. Gdy Alex przykucnął aby wyjąć z jego piersi toporek, rozpoznał go. Wstał szybko i cofając się o krok prawie nie wywrócił się potykając o wystający z ziemi korzeń. Przestraszony złapał się za głowę i popatrzył na nieprzytomnego Jacka.
   Na ziemi tuż przed nim leżał ciało zabitego przez Jacka - Aleca - jednego z przybocznych Eve.
   Alex ekspresowo znalazł się przy Jacku, złapał go w pasie i przerzucił sobie go przez ramię. Ruszył w stronę skraju lasu. Gdy już był na skraju obrócił się i spojrzał na ciało, a następnie rozejrzał się po polanie. Upewniwszy się, że nikt ich nie śledzi puścił się biegiem przez gęsty las w stronę domu Alice trzymając moco Jacka przy sobie, aby nie narazić go na następne obrażenia.
   Po chwili stał już pod drzwiami Alice i mocno zaczął w nie walić pięścią. Usłyszał jak niepewnie Kate i Alice weszły do korytarza, ale nie otworzyły drzwi.
   - Pomocy, pomóżcie! Alice, Kate! - krzyknął.
   Od razu rzuciły się do drzwi. Gdy tylko te się otworzyły z szybkością wampira wpadł do salonu i położył Jacka na pustej kanapie. Alice i Kate po chwil weszły do pokoju i zatrzymały sie w drzwiach lustrując widok jaki zobaczły. Alex widział przerażenie malujące się na ich twarzach. Stał przy kanapie brudny i zmęczony, ale, co ważniejsze, na kanapie leżał Jack, który ciągle był nieprzytomny.
   Wampir spojrzał na Alice, a następnie na Kate. Gdy zwrócił wzrok na nią omal się nie uśmiechnął. Ucieszył się, że jest jej już lepiej i, że tak dobrze wygląda. Gdzieś głęboko w jego podświadomości miał ochotę przytulić ją. Nie wiedział skąd brały mu się takie myśli o tej dziewczynie. Potrząsnął niezauważalnie głową i krzyknął zdezorientowany:
   - Pomóżcie mu!
   Dopiero, gdy usłyszały jego słowa rzuciły się ku niemu. Alice szybciej uklękła przy kanapie. Kate była tuż za nią. starając się wyminąć Alexa spojrzała mu w oczy. Wampir odwrócił szybko wzrok i ruszył do drzwi. Dziewczyna odwróciła się za nim i zapytała:
   - Gdzie idziesz?
   Alex chciałby otrzymać od niej inne pytanie, niestety.
   - Idę posprzątać po Jacku. - odpowiedział poważnie i odwrócił się by wyjść.
   Zerknął jeszcze przez ramię i widział jak Kate upada przy Jacku, całuje go w czoło i pyta Alice co może zrobić, aby mu pomóc. Szybko wyszedł z domu i zaczął biec.
   - Czas na małe sprzątanie, idioto...

sobota, 12 października 2013

Rozdział dwudziesty.

   Po wyjściu Alexa, Kate dziwnie się poczuła. Wiedziała, że źle postąpiła, gdy opuszczała dziś popołudniu ten dom. Ciągle leżała na kanapie i miała zamknięte oczy. Cały czas czuła, że Alice ciągle przy niej jest i czeka, aż się obudzi i będą mogły porozmawiać. Dziewczyna się tego bała. Nie wiedziała czy pod nieobecność Alexa i Jacka będzie dalej tak miła i wyrozumiała, czy będzie na nią zła i będzie robić jej wyrzuty.
   Kiedy zdobyła się na otwarcie oczu Alice krzątała się w kuchni. Chyba zmywała naczynia.Stała do niej obrócona bokiem, więc mogła zauważyć, że Kate się nieznacznie poruszyła. Na szczęście uszło to jej uwadze. Kate zacisnęła mocno powieki, a gdy ponownie je otworzyła czarownica już nad nią stała.
   - Odpoczęłaś już? Potrzebujesz jeszcze czegoś? - zapytała z uśmiechem na twarzy.
   Kate udając lekko zaspaną, oparła się na łokciu i spróbowała usiąść. Alice szybko wyciągnęła do niej rękę i pomogła. Kiedy dziewczyna siedziała już wyprostowana, odwzajemniła, nieznikający z twarzy kobiety, uśmiech.
   - Już chyba czuję się dobrze i... przepraszam. - powiedziała skruszonym głosem.
   Alice nic nie powiedziała. Usiadła obok niej i przytuliła ją do siebie. Kate nie widziała jej twarzy, ale wyczuwała, że kobieta ciągle się uśmiecha. Zaczęła się zastanawiać, czy czasem nie zaczynają jej boleć policzki od ciągłego uśmiechu.
   Poczuła się jak u siebie. Jakby osobą, która ją przytula, był pocieszająca mama, a dom, w którym są, był ich własnym.
   - Wiedziałam, że tak zareagujesz, dziecko. Każda z nas musi przejść przez ten dziwny etap niedowierzania i zaprzeczenia. - powiedziała w końcu Alice.
   - Więc nie gniewasz się za to, że wcześniej się tak uniosłam?
   - Wcale. Bardziej jestem zła na siebie. Pozwoliłam ci wyjść z tego domu, gdzie byłaś bezpieczna, tuż po tym jak dowiedziałaś się o Istotach Cieni. Na zewnątrz nie byłaś już bezpieczna. Gdy tylko oddaliłaś się od mojego domu, od zasięgu mojej magii, one zaczęły cię dręczyć. To one wyprowadziły cię w to nieznane miejsce. Ah... Popełniłam straszny błąd.
   Kate nie odezwała się. Chciała zaprzeczyć i powiedzieć, że to jej wina, ale Alice także by zaprzeczyła i mogły by tak, aż ktoś nie przyszedłby i im  nie przeszkodził.
   Siedziały w ciszy, obejmując się wzajemnie. Nagle z małego drewnianego zegara w kuchni wyfrunęła kukułka, robiąc drobny hałas. Kate przerażona, podskoczyła i złapała się za serce.
   - O jej... - powiedziała śmiejąc się sama z siebie. - Przestraszyłam się kukułki. - dodała, jakby było to niezrozumiałe dla Alice.
   Kobieta wstała i wolnym krokiem ruszyła do kuchni. Spojrzała na zegar, wskazała na niego i powiedziała:
   - Mnie też czasem straszy. - zaśmiała się.
   Odwróciła się od dziewczyny i sięgnęła po coś do wysokiej szafki. Wyjęła z niej wielki słoik z ciastkami. Kate myślała, że wysypie je na talerz, lecz nie zrobiła tego. Wzięła słoik pod pachę i usiadła obok dziewczyny. Szybko otworzyła go i złapała jedno z ciastek. Gestem pokazała Kate, że ma się poczęstować.
   - Nie, dziękuję. Chyba nie mam ochoty na słodycze. - powiedziała i wstała.
   Rozprostowała się i spojrzała na Alice, która zafascynowana zajadała już drugie ciastko. Dopiero wtedy uświadomiła sobie jak bardzo jest głodna. Włożyła na siebie swoją bluzę, którą miała pod kurtką i spodnie. Były trochę brudne, ale nie miała niczego innego. Alice spojrzała na nią i prychnęła, wstała i wyszła na chwilę z pokoju. Po chwili wróciła  ze świeżą parą spodni dresowych i podkoszulką.
   - Ubierz to, dziecko. Przecież nie możesz chodzić w czymś takim. - zgromiła ją i usiadła z powrotem na kanapie, biorąc słoik do rąk.
   Ubrała się szybko w rzeczy od Alice i dotarło do niej, że musi wziąć prysznic. Włosy miała całe posklejane od błota.
   Jako, że już wcześniej Kate poczuła się jak u siebie, pomaszerowała w kierunku lodówki. Otworzyła ją i dopiero wtedy przypomniało jej się gdzie jest. Wyjrzała zza drzwi lodówki i zapytała:
   - Mogę?
   - Oczywiście, bierz co chcesz! - krzyknęła do niej Alice, jakby urażona tym, że dziewczyna przerywa jej delektowanie się ciastkami.
   Kate rozejrzała się po lodówce. Była pełna, niektóre produkty prawie nie mieściły się na półkach. Pewnie często robi zakupy, pomyślała. Po kilku minutach szukania znalazła plasterki szynki i sera i małego pomidora. Zrobiła sobie szybko kanapki. Popatrzyła na czajnik i pomyślała o herbacie. Coś ciepłego dobrze by jej teraz zrobiło. Zaparzyła herbatę, włożyła kanapki na talerz i i usiadła przy stoliku.
   Ekspresowo pochłonęła cały posiłek i zapytała o łazienkę. Alice wskazała jej drogę.
   - Ręcznik są w dolnej szafce tuż przy drzwiach! - zawołała za nią.
   Szybko wzięła prysznic i wróciła do pokoju, usiadła obok Alice i zapytała:
   - Jak to będzie?
   - Co?
   - Moja przemiana.
   - Ahh... O to pytasz... Tego się nie da wytłumaczyć. Ale mniej więcej będzie to tak.Wymówię kilka zaklęć, przywołam duchy kilku ważnych czarownic i to one cię przemienią. Nie wiem jak one to robią.
   - Znałaś je? Te czarownice-duchy?
   - Osobiście nie, ale z opowiadań - tak. Wiem, że najsilniejsza i najważniejsza ma na imię Cynthia.
   - A czy najsilniejsza czarownica nie powinna należeć do Najwyższych?
   - Oczywiście, powinna. I należy. Pozostali członkowie kontaktują się z nią za pomocą jej córki, Annabel, także czarownicy. Po śmierci Cynthi chciano by to właśnie jej córka miała ją zastąpić w Radzie, ale odkryto sposób na komunikowanie się z nią. I tak już zostało.
   Kate kiwnęła głową i zamyśliła się.
   - Boisz się. - Alice nie zadała pytania, była tego pewna.
   - Tak. Bardzo. Zupełnie nie wiem co mam ze sobą zrobić.
   - Nie myśl o tym.
   Nagle do drzwi zaczął ktoś pukać. To raczej nie było pukanie tylko walenie w drzwi. Alice i Kate rzuciły sobie porozumiewawcze spojrzenia i przeszły do korytarza.
   - Pomocy, pomóżcie! Alice, Kate!
   Usłyszały zdruzgotany głos Alexa i szybko rzuciły się do drzwi. gdy je otwarły nie zobaczyły Alexa. W drzwiach nie było nikogo. Usłyszały zgrzytnięcie sprężyn z kanapy Alice i szybko wróciły do pokoju, zamykając za sobą drzwi. Gdy weszły do niego im oczom ukazał się straszny widok.
   Przy kanapie stał brudny i ciężko oddychający Alex. Patrzył na nich błagalnym wzorkiem. Gorsze było to co ujrzały na kanapie. Leżał na niej Jack. Także cały brudny, ale nie tylko od błota i kurzu z lasu. Jego ubranie było poplamione krwią, a na ciele dało się zauważyć wiele zadrapań. Oczy miał zamknięte. Był nieprzytomny.
   - Pomóżcie mu! - krzyknął Alex.
   Alice i Kate sparaliżowane widokiem, na dźwięk tych słów rzuciły się ku Jackowi by mu pomóc.

piątek, 11 października 2013

Rozdział dziewiętnasty.

   Kate wyszła, a wręcz wybiegła z domu Alice. Nie pamiętała już nawet czy trzasnęła drzwiami, czy wyszła z szacunkiem dla pani domu. Nie obchodziło ją to. Szła przed siebie i ciągle myślała o tym, co Alice jej przekazała. Nie mieściło jej się to wszystko w głowie.
   Istoty Cieni. Czarownice. Magia. I w końcu: przemiana w jedną z czarownic...
   Dziewczyna zmierzała do domu, ale dokładnie nie wiedziała gdzie się znajduje. Szła przed siebie przez długi czas. Nie rozpoznawała tego miejsca. Coś wywiodło ją w nieznajome miejsce. Zatrzymała się, chwyciła pod boki i rozejrzała po okolicy.
   - No pięknie! - wykrzyknęła. - Gdzie ty jesteś, głupia idiotko?! - zapytała samej siebie.
   Zaczęła rozglądać się za jakimiś ludźmi. może oni pomogliby jej dostać się do domu. Ulice były puste. Panował tu spokój i bezwzględna cisza zakłócana czasem szczekaniem jakiegoś psa. Pomyślała, że zapuka do drzwi jednego z domów i ludzie mieszkający w nim, pomogą jej.
   Optymistycznym krokiem ruszyła w stronę najbliższego domu. Nie był zbyt piękny i zadbany, ale nie był też strasznie zapuszczony. Kolor wyblakł już lata temu i teraz z, pewnie, jednego z odcieni ciemnego pomarańczu, został jasny, prawie nie widoczny morelowy odcień. W oknach wisiały zszarzałe już długie firanki, a na parapetach stały rośliny w różnokolorowych doniczkach.Kiedy zaczęła wspinać się po schodkach przed wejściem, każdy z nich głośno zaskrzypiał, jakby miał się zaraz zawalić.
   Do drzwi przymocowana była duża kołatka, na której końcu wyrzeźbiony był ryczący tygrys. Kate popatrzyła na niego i dotknęła jego nos. Zimny, bardzo zimny. Bez chwili wachania złapała kołatkę w ręce i mocno zapukała. Poprawiła szybko ubranie i przybrała szeroki uśmiech. Czekała kilka minut, ale nikt nie otworzył. Wzruszyła ramionami i okręciła się na pięcie.
   Za każdym razem, gdy pukała do jakichś drzwi nikt nie otwierał. Raz wydawało jej się, że ktoś obserwował ją zza firanki powieszonej w oknie przy drzwiach. Nikt nie chciał jej pomóc. Albo nie mógł.
   Zaczynało się robić ciemno. I zimno. Zapięła kurtkę i schowała ręce głęboko do kieszeni. Nagle usłyszała jakieś głosy. Dochodziły ze wszystkich stron. Kate zaczęła kręcić się dookoła i rozglądać się. Ulice były puste, tak jak przed chwilą, ale czuła się jakby stała na środku jakiejś ulicy w Nowym Jorku w godzinie szczytu.
   Głosy stawały się coraz bardziej głośniejsze. Aż w końcu przeszły do krzyku. Dziewczyna nie rozumiała nawet słów wykrzykiwanych przez głosy. Dłoniami zasłoniła uszy i zaczęła biec, aby być jak najdalej od tego hałasu. Biegła, znów nie wiedząc w jakim kierunku. Nagle potknęła się o jakiś twardy, duży przedmiot. Upadła w kałuże błota w środku... lasu. Nie wiedziała co tam robiła, ale ciągle słyszała te straszne głosy. Wstała i zaczęła biec szybciej.
   - Nie! Nie! Zostawcie mnie! - krzyczała, cięgle biegnąc.
   Wtem przypomniały jej się słowa Alice o Istotach Cieni. To one ją gonią. Są niewidzialne, ale ona może je usłyszeć. Cienie chcą mnie zabić, pomyślała w panice Kate.
   Biegła nieprzerywanie, a w duszy przeklinała siebie za obijanie się podczas lekcji wychowania fizycznego. Nie potrafiła biegać szybko. Lecz teraz dawała z siebie wszystko.
   Kolejne przewrócenie się. Gdy Kate wstawała z ziemi, poczuła ból. Ból jakiego nie czuła nigdy wcześniej. Był tak mocny i przenikliwy, że sparaliżował jej ciało. Dziewczyna nie mogła się ruszać. Towarzyszyło temu uczycie odgryzania jej kawałków ciała. Czuła się obezwładniona przez niewidzialne siły. Nie wiedziała co ma teraz robić, przecież nie mogła się poruszyć.
   Poczuła kolejny atak bólu i usłyszała głośny krzyk. Po chwili zdała sobie sprawę, że wydobywa się on z jej gardła. Ból był tak silny, że Kate zamarzyła o tym, by jak najszybciej umrzeć. W jednej chwili głosy ucichły. Po chwili znów je usłyszała, ale tym razem wydawały jej się oddalone i trochę przestraszone. Odeszły. Nie słyszała już ich. Ulga jaka poczuła rozlała sie po całym jej ciele.
   Leżała sparaliżowana strachem i bólem w kałuży błota, w jakimś dużym i ciemnym lesie, nie wiadomo w jakim miejscu na świecie, czekając na pomoc. Po chwili usłyszała czyjś głos tuz przy niej. Nie był to głos jednego z Cieni, lecz kogoś znajomego. Dopiero po upływie kilku minut zaczęła rozpoznawać słowa:
   -... mnie?! Kate obudź się! Kate! Co się stało?!
   Kate otworzyła oczy i ujrzała klęczącego nad nią Alexa. W jego oczach ujrzała strach i panikę, ale wydawał się być opanowany. Uśmiechnęła się do niego i chwyciła go za rękę.
   - Cienie, Alex Cienie. - wyszeptała.
   - Spokojnie Kate, nic nie mów. Oszczędzaj siły. Muszę zawieść cię do Alice. Ona ci pomoże! - wykrzykiwał Alex, zdejmując swoją kurtkę.
   - Nie, nie. Nie chcę być... - nie dokończyła, ponieważ Alex ją uciszył.
   - Cicho.Nie masz innego wyboru Kate. Albo to albo śmierć. Nie pozwolę ci umrzeć, więc nie masz nic do gadania. - założył jej swoją kurtkę i wziął na ręce. - Trzymaj się mnie mocno. Biegniemy do Alice.
   Nic już nie mówiła. Nie chciała umierać, ale nie chciała też zostać czarownicą. Nie miała pewnie wyboru. W ostateczności i tak wybrała by przemianę niż śmierć.
   Po krótkiej chwili zasnęła. Kiedy się obudziła, pochylała się nad nią Alice. Patrzyła na nią życzliwie. Dla Kate było to trochę dziwne, zważając na to  jak się zachowała poprzednio.
   - Mówiłam, że wrócisz. - szepnęła do niej i uśmiechnęła się.
   Zaczęła ją rozbierać. Gdy już to zrobiła okryła ją grubymi kocami i powiedziała:
   - Możesz już wejść, Alex.
   W pokoju pojawił się bardzo szybko i od razu uklęknął przy kanapie, na której leżała Kate.
   - Jak się czujesz? - zapytał troskliwie.
   - Już lepiej, ale nadal jest mi zimno i czuję się trochę sparaliżowana...
   - Wiem co czujesz. Tez mnie kiedyś napadły. Ale to było bardzo dawno... - Alice włączyła się do rozmowy.
   - Co teraz robimy, Alice? - zapytał Alex.
   - Teraz czas na przemianę. Pomożesz mi?
   - Tak, tak. Pomogę.
   Spojrzał na Kate. Dziewczyna leżała zwinięta w kłębek. Spod kilku warstw koców widać był tylko czubek jej głowy. Twarz miała lekko zarumienioną i co chwilę pociągała nosem. Alex odgarnął dłonią włosy z jej twarzy i przez chwilę poczuł się jak ktoś naprawdę jej bliski. Odrzucił od siebie tą myśl. Pomyślał o Jacku. Przecież to ich łączyła miłość. Nie jego i Kate tylko Jacka i Kate. Myślał nad tym jeszcze chwilę, ale starał się odrzucać od siebie taką ewentualność. Nie mógł by się zakochać w kimś, kto jest już zakochane. To absurd! To pierwsza zasada jaką Alex wyznaje w miłości...
   - Jack! - zerwał się na równe nogi i krzyknął. - Zostawiłem Jacka, gdy usłyszałem twój krzyk. Ja muszę tam szybko biec. Coś może mu się stać!
   Alice i Kate spojrzały na niego zaskoczone. Alex spojrzał jeszcze raz na dziewczynę, a później na Alice, jakby czekając na pozwolenie.
   - Biegnij! Poczekamy. - powiedziała i usiadła obok Kate.
   Alex jeszcze raz rzucił okiem na nią i ruszył prosto przed siebie. Nie miał czasu. Nie darowałby sobie gdyby Jackowi coś się stało.

poniedziałek, 7 października 2013

Rozdział osiemnasty.

   - Co? - zapytała Kate, nie dając upustu swoim emocjom. - Ja też będę wiedźmą?
   - Nie, poprawka. Będziesz czarownicą Kate. Nie jakąś tam wiedźmą. Wiedźmy to te czarownice, które praktykują tak zwaną czarną magię - prychnęła. - Ty tego nie będziesz robić, ponieważ to jest zabronione. - dokończyła z uśmiechem.
   Kobieta wstała i wzięła ze stolika pusty talerzyk po ciasteczkach. Kiedy stała przy blacie w kuchni odwrócona do dziewczyny plecami, ta wstała zabrała torebkę i już prawie wyszła z pokoju kiedy Alice krzyknęła:
   - Gdzie idziesz? Do łazienki? To nie tam.
   - Yyy... - przez chwilę Kate chciała skłamać, że zostawiła coś w kurtce, ale rozmyśliła się.- Nie szukam łazienki.
   - Więc gdzie się wybierasz?
   Kobieta patrzyła na nią dziwnym wzrokiem, cały czas trzymając w ręce talerz z ciasteczkami.
   - Idę do domu, proszę pani. - odpowiedziała takim tonem jakby było to oczywiste.
   - Dlaczego?! - zapytała oburzonym tonem.
   - Nie prosiłam pani o przemienienie mnie w czarownicę, więc nie zostanę tutaj ani chwili dłużej, bo nie chcę nią zostać. Chcę pozostać człowiekiem!! - wykrzyknęła i wyszła z pokoju.
   Kiedy ubierała kurtkę i zakładała buty prawie na pewno usłyszała słowa Alice:
   - Niedługo i tak wrócisz.


   Alex zatrzymał samochód na dróżce prowadzącej do ciemnego lasu. Wysiadł z niego i zaczął wyjmować broń z tylnego siedzenia. Po kilku sekundach popatrzył na Jacka i wymamrotał coś pod nosem o pomocy. Jack błyskawicznie zaczął mu pomagać. Wszystko wrzucali do dwóch dużych worków.  Jego podekscytowanie rosło z każdą chwilą, z każdym dotknięciem drewnianych ostrzy i sprzętów.
   Gdy wyjęli już wszystko Alex zamknął samochód i ruszył w las. Jack złapał swoją torbę i ruszył za przyjacielem. Gdy tylko chłopak zrównał się z nim, wampir zaczął biec i już go nie było widać. Jack ruszył szybko za nim omijając wszystkie drzewa.
    Wampir zatrzymał się po minucie intensywnego biegu.
   - Stój! - krzyknął do Jacka.
   Chłopak nie zwracał na niego uwagi, był skupiony na czymś zupełnie innym. Ciągle myślał nad tym co będą robić w środku lasu. Jakby postąpił, co by zrobił? Przez te rozmyślania wilkołak wpadł na Alexa z odgłosem głuchego przyłożenia pięścią ze stali w marmur.
   - Co ty robisz, do...?! - nie dokończył. Popatrzył na chłopaka, powstrzymującego się od wybuchnięcia śmiechem, z taką powagą w oczach jakiej Jack u niego nigdy nie widział.
   - Po prostu się zagapiłem i nie usłyszałem Cię. - wyjaśniał Jack, opanowując się.
   Alex pokręcił głową i odwrócił się od przyjaciela. Rzucił swoją torbę na ziemię. Niektóre drewniane przedmioty wypadły z niego na ziemię. Wampir popatrzył na nie, a następnie nie worek Jacka.
   - Daj go! - warknął.
   Chłopak rzucił mu go i przyglądał mu się. Jego przyjaciel wysypał wszystko na środek polanki, na której się znajdywali. Była nawet trochę podobna do Jego Polanki. Nazywał ją tak od początku. Od ugryzienie przez Eve, gdy był chłopcem, do końcowej fazy przemiany, także wykonanej przez Eve.
   Gdy wszystkie przedmioty leżały już, wysypane, na ziemi, Alex stanął na środku polanki i uniósł wysoko palec. Jack pomyślał, że sprawdza kierunek wiatru, ale po co? Po chwili zaczął się obracać i przypatrywał się drzewom. Gdy był już gotowy, zrobił dziesięć kroków w przeciwną stronę skąd przybyli.
   Jack patrzył ciekawie na przyjaciela i myślał nad tym, co on może teraz robić.
   Po dojściu do swojego celu, Alex obrzucił miejsce niewzruszonym spojrzeniem i jak gdyby nigdy nic wyrwał rosnący przed nim wielki i gęsty krzak.
   Dla Jacka wydało się to dziwne. Później jego oczom ukazała się wielka dwukolorowa tarcza. Widać było, że nie jest nowa, ale już trochę zużyta.
   - Tu będziemy ćwiczyć. Dalej ogarnij się! - powiedziała Alex i wrócił do miejsca gdzie wysypał broń.
   - Alex, mogę o coś zapytać? -  powiedział Jack trochę przestraszony tonem głosu wampira.
   - Lepiej się zabierz za ćwiczenia, a nie zadawaj głupich pytań! Jeśli będziesz tak stał to dużo się nie nauczysz! - odkrzyknął.
   Jack wziął do ręki leżący najbliżej niego łuk i zaczął szukać strzały. Alex podał mu ja szybko, mrucząc coś pod nosem. Chłopak przyjął odpowiednią pozycję i wystrzelił strzałę. Usłyszał krótkotrwały świst a następnie głuche uderzenie. Ku zaskoczeniu Jacka strzała wbiła się w sam środek tarczy. Alex uniósł wysoko brwi i rzucił mu kolejną strzałę. Po kolejnych udanych trafieniach wampir powiedział do chłopaka:
   - Jak na razie dobrze ci idzie, ale to jest tylko łuk. Teraz weź toporek.
   - Alex...
   - Nie, nic nie mów. Gadanie może cię tylko rozproszyć. Po prostu wyobraź sobie, że jesteś na polu walki. Poczuj to. zachowuj się jakbyś tam był. Bądź uważny i czuły na wszystkie niepokojące znaki. Musisz być zawsze gotowy do walki, nawet teraz!
   Na polanie zaległa cisza. Chłopak skupił się tak jak nakazał mu Alex. Zamknął oczy i oczyścił umysł. Gdy je otworzył zaczął poruszać się jakby był w transie. Atakował tarczę z każdego możliwego punktu i wszystkimi możliwymi sposobami.
   Gdy się ocknął zaczęło robić się ciemno. Nie wiedział nawet ile godzin trenował, ale był już trochę zmęczony. Rozejrzał się po  polanie. Była pusta. Ani śladu po Aleksie. Zdenerwowany rzucił na ziemie jakąś dziwną broń tak mocno, że rozpadła się w małe kawałki.
   Nagle usłyszał jakiś szelest. Rozejrzał się uważnie. Miejsce skąd dochodził ten dźwięk było teraz e=równo na przeciw niego. Patrzył w to miejsce i zastanawiał się co się kryje za wielkimi krzakami.
   - Kto tam? - zapytał. - Alex?
   Zaczął powoli zbliżać się do obserwowanego miejsca. Nagle na jego plecy spadł jakiś ciężar. Jack upadł. Chciał się przewrócić na plecy, ale coś wielkiego, leżącego na nim nie pozwalało mu tego zrobić. Zaczął krzyczeć i wiercić się. Jak na zawołanie ciężar z jego pleców zniknął. Jack usiadł błyskawicznie. Zakaszlał i potarł ręką bolące miejsce.
   Zauważył, że coś porusza się w jego kierunku z nadzwyczajną prędkością. To cos po chwili uderzyło go z ogromną siłą w ramiona i znów przewróciło. Jack skulił się z bólu i czekał na kolejną falę bólu. Przypominało mu to conocny ból promieniujący od miejsca jego ugryzienia. Nagle przypomniał mu się Alex. Przypomniały mu sie jego słowa.
   Na polanie panował chaos. Postać, która go uderzyła przemieszczała się po całej polanie, przygotowując się do kolejnego ataku. 
   Ostatkiem sił wstał, lekko się zakołysał i znów upadł. Złapał najbliżej leżącą broń. Był to łuk. Na szczęście gotowy do strzału. Szybko wstał i strzelił. Nie mógł trafić, dlatego próbował cały czas. Po kilku minutach skończyły mu się strzały. Odrzucił łuk i złapał toporek. Ostatnia broń jaka mu została. Reszta była za daleko od Jacka.
   Tajemnicza postać zdenerwowana strzałami zaczęła się do niego zbliżać. Chłopak przygotował się i rzucił toporek. Usłyszał głuche uderzenie i zauważył, że postać klęknęła. Po chwili przewróciła się i juz się nie poruszała.
   - Trafiłem... - powiedział cicho i runął na ziemię.