O PÓŁNOCY

O PÓŁNOCY

niedziela, 29 grudnia 2013

Rozdział trzydziesty ósmy.

   Kiedy wyszedł z celi Aleksa usłyszał głuche uderzenie. Po chwili znowu. Peter nie dziwił mu się. On na jego miejscu zachowywał by się pewnie jeszcze gorzej. Co gorszego może się przytrafić w życiu człowieka, niż wiadomość, że za kilka godzin zostanie zabity? Pewnie nic. Obejrzał się za siebie. Chciał z powrotem wejść do celi przyjaciela i pobyć z nim chwilę, ale wiedział, że nie mieli czasu.
   Ruszył długim korytarzem. Zdążał do sali Eve. Chciał z nią porozmawiać, może udałoby mu się jakoś przesunąć termin egzekucji. Korytarze w podziemiach były bardzo kręte. Przez kilka minut drogi musiał skręcić w prawo lub w lewo około dziesięć razy. Wiedział, że już niedługo ujrzy schody i drzwi prowadzące na zewnątrz. Ciągle rozglądał się czy nikt za nim nie idzie lub czy ktoś go nie obserwuje. Chciał skręcić w prawo, ale ktoś zastąpił mu drogę i Peter odruchowo cofnął się o krok. Spojrzał na niego i zauważył, że była to Gloria - jedyna kobieta w szeregach żołnierskich jego matki.
   Gloria była wampirem. Nikt nie wiedział skąd się wzięła, ani dlaczego Eve pozwoliła jej zostać żołnierzem. Rzeczywiście, ta dziewczyna miała talent to walki. Umiała przewidzieć każdy krok przeciwnika, a w walce zawsze zachowywała jasność umysłu. Walczyła lepiej niż nie jeden facet w szeregach. Zawsze mierzyła się z najlepszymi żołnierzami i przeważnie wygrywała. Była diabelsko piękna. Gloria była obiektem westchnień wielu, ale na nikogo nie zwracała uwagi, no może z wyjątkiem Aleca, który niestety już nie żył.
   - Gloria! - wykrzyknął zaskoczony. - Witaj, przepraszam nie usłyszałem, że się zbliżasz, wpadłbym na ciebie. - zaśmiał się i spojrzał na nią przepraszająco.
   - Nic się nie stało, Peter. - uśmiechnęła się kusząco i zeszłą mu z drogi.
   Chłopak już ruszył dalej, ale zatrzymał go melodyjny głos Glorii.
   - Moglibyśmy porozmawiać?
   Peter obejrzał się na nią, próbując ukryć zaskoczenie. Nigdy w życiu z nią nie rozmawiał. Oprócz krótkiego przywitania lub przekazania jakiejś ważnej wiadomości nigdy się do niej nie odzywał. Bał się, że powie coś głupiego, a Gloria uzna to za dobry powód do walki.
   - Tak, tak. Nie ma problemu. Mam trochę czasu. - uśmiechnął się i odwrócił do niej.
   - Dziękuję. - szepnęła i skinęła mu głową.
   Nie chciał jej popędzać, więc nic nie mówił i czekał aż ona zacznie. Był ciekawy czego ona od niego chce. Dziewczyna mierzyła go wzrokiem i kusząco się do niego uśmiechała. Miał ochotę ją pocałować. Zupełnie nie wiedział dlaczego. Nigdy przedtem go nie pociągała. Odwzajemnił uśmiech i poczuł, że się lekko czerwieni.
   Nie miał stuprocentowej pewności, ale Gloria była chyba od niego tylko kilka lat starsza. Pięć, może sześć. Tak słyszał. Cały czas się jej przyglądał. Gloria wskazała gestem na część korytarza, którą Peter szedł zanim wpadł na nią.
   - Co tam robiłeś, kochany? - zapytała tak bardzo uwodzicielskim głosem.
   - Yyy... - zupełnie nie wiedział co się z nim stało, ale nie mógł niczego powiedzieć. Pokręcił głową i mocno się skupił. - Byłem u tego gnojka - wampira, który... sam wiesz, zabił naszego przyjaciela.
   - Hmm... Pytałam co tam robiłeś, a nie u kogo byłeś. - zrobiła krok w jego stronę. - Wiedziałam, że byłeś u niego. Chcę wiedzieć: po co?
   - Yyy... Ponieważ Eve mnie o to poprosiła. Miałem mu przekazać pewną wiadomość. - powiedział, spoglądając na nią podejrzliwie.
   - Aaa... to bardzo dobrze, cieszę się, że jesteś posłuszny, naszej pani. - kolejny krok. - Ale jest też rzecz, która mnie smuci, Peter. - zrobiła jeszcze jeden krok. Ich twarze dzieliło teraz tylko kilka centymetrów. Dziewczyna spojrzała na jego usta i przegryzła dolną wargę.
   - Co to takiego, Glorio? - zapytał, próbując zachować jasność umysłu, pomimo małej odległości, która ich dzieliła.
   Gloria zrobiła smutną minę i położyła swoje dłonie na jego klatce piersiowej. Chłopak spojrzał na nie i uśmiechnął się do niej kusząco - nie wiedział czego od niego chciała, ale pomyślał, że poflirtuje z nią trochę i to może, choć odrobinę, załagodzi sytuacje. Spoglądał na nią bardzo uważnie, próbował też wyglądać, hmm... seksownie? Wiele dziewczyn w Dorationie, ale nie tylko tu, mówiło mu, że jest bardzo przystojny, a kilka z nich kusiło go niemoralnymi propozycjami, ale pozostawał nieugięty. Tak został wychowany, po prostu szukał tej jedynej, ale w takiej sytuacji cieszył się, że miał ten dar przekonywania i podrywania.
   Patrzył jej w oczy, ale często spoglądał na jej usta. Wiedział, że to zauważyła. Uśmiechała się coraz szerzej, a jej ciało z każdą chwilą coraz bardziej do niego przylegało. Ich twarze były tak blisko siebie, że prawie stykali się nosami.
   - Glorio, powiedz mi dlaczego jesteś smutna... - wymruczał i mrugnął do niej.
   Dziewczyna głośno westchnęła i nie mogąc oderwać wzroku od jego ust wyszeptała:
   - Chcesz nas zdradzić, Peter. Dlaczego? Powiedz, dlaczego chcesz pomóc temu nędznemu wampirkowi, hm?
   Nie spodziewał się takiej odpowiedzi. Zamarł na kilka sekund i zupełnie nie wiedział co odpowiedzieć. Był pewny, że nikt się o tym nie dowie, a jednak. W pewnym momencie musiał popełnić jakiś błąd.
   Postanowił, że, aby udobruchać Glorię, przejdzie do czynów.
   - No? Czekam na odpowiedź... - powiedziała cicho dziewczyna i spojrzała w jego oczy z wyższością.
   Uśmiech zniknął z jego twarzy. Kusił tylko spojrzeniem. Jego ręce powędrowały ku górze. Złapał ją w tali, lekko. Przegryzł dolną wargę, co znów przykuło uwagę Glorii. Szybkim ruchem mocniej złapał ją, lekko uniósł nad ziemią i odwrócił się. Teraz to ona była przyparta do muru. Gloria spojrzała na niego zaskoczona i zmarszczyła brwi.
   - Nie wiedziałam, że jesteś taki... - szepnęła i mrugnęła do niego okiem.
   - Jaki? - Peter pokręcił głową i zrobił zdziwioną minę.
   - Nieważne. Nie odpowiedziałeś mi, kochany. - uśmiechnęła się szeroko.
   - Gloria, znamy się już wystarczająco długo, abyś mogła się przekonać, że nigdy, ale to przenigdy nie zdradziłbym moich przyjaciół, matki, mojego miasta. - prychnął. - Teraz ja jestem smutny.
   - Dlaczego? - zapytała słodko.
   - Bo... uważasz, że chcę was zdradzić. Jakbym mógł? Glorio...
   Delikatnie i powoli przesunął swoją prawą dłoń do góry. Zatrzymał się na jej ramieniu. Palcami lekko przesunął po jej długiej szyi i złapał nimi jej podbródek. Dziewczyna patrzyła na niego uważnie, ale wiedział, że już mu uległa. Patrząc w jej orzechowe oczy, w których można by utonąć, przyciągnął jej twarz do swojej i złożył na jej ustach delikatny pocałunek. Odsunął się, by sprawdzić jak będzie jej reakcja.
   - Więc mówisz, że nie spiskujesz z Aleksem? - zapytała, patrząc na jego usta z pożądaniem.
   Poczuł, że jej dłonie wędrują w górę jego ciała. Przyciągnęła go do siebie.
   - Tak, tak właśnie powiedziałem. I to jest prawda. - powiedział udając, że nie obchodzi go ta rozmowa, że jego uwaga jest skupiona tylko wokół niej.
   - Mhmm...
   Przyciągnęła go do siebie i pocałowała. Całowała namiętnie, tak, że Peter musiał uważać, aby nie zatracić się w tym pocałunku. Objął ją w tali i uśmiechnął się łobuzersko.
   - Nie znałam cię od tej strony... - wyszeptała mu do ucha.
   - Żałuj. - odpowiedział i pocałował ją.
   Nie wiedział jak długo stali tam, w ciemnym korytarzu, nie zważając na to czy ktoś ich nakryje, czy nie, ale podobało mu się to, że łączy przyjemne z pożytecznym. Udobruchał sobie Glorię, i miał nadzieję, że nie bezie już drążyć tego tematu, oraz spędził z nią przyjemne chwilę. Dopiero, gdy dziewczyna przestała go całować, zdał sobie sprawę, że może nie zdążyć na rozmowę z Eve. Na szczęście w genach, oprócz umiejętnego bajerowania dziewczyn, otrzymał także rozum i umiejętność szybkiego wychodzenia z opresji.
   - Posłuchaj Gloria. Zadam ci pytanie, ale nie bądź zła, że popsuję taki miły nastrój. - wyszeptał, całując przy tym jej szyję.
   - Słucham. - o tak, była cała jego!
   - Czy to nie ty masz dziś przeprowadzić egzekucję na tym wampirku? - zamruczał.
   - Tak, tak ja. O co chodzi? - spojrzała na niego podejrzliwie, ale jej wzrok ciągle kierował się na jego usta.
   - No wiesz, pomyślałem, że skoro moja matka tak bardzo cię lubi... Mogłabyś z nią porozmawiać, aby egzekucja odbyła się, hm.. jutro? - spojrzał na nią niemal błagalnie.
   - Po co? - nagle wyprostowała się i zmierzyła go poważnym wzrokiem.
   - Nie chodzi o to, o czym pomyślałaś, Glorio. Chodzi o to, że moglibyśmy, no wiesz... Dokończyć naszą rozmowę, która tak miło się zakończyła, na przykład u mnie, albo... u ciebie, w twojej sypialni... - wyszeptał i uśmiechnął się kusząco.
   Dziewczyna przez chwilę obserwowała go bacznie. Nagle rzuciła się na niego i zaczęła namiętnie całować.
   - To oznacza tak? - zapytał zdezorientowany.
   - No jasne, że tak. Pójdziesz tam ze mną, ale poczekasz przed salą. Powiem ci czy się zgodziła, a później umówimy się na, hm... jak to nazwałeś? Dokończenie rozmowy? - zachichotała.
   - Świetny pomysł, Glorio.
   Spojrzała na niego i przegryzła wargę. Złapała go za rękę i wyszeptała mu do ucha:
   - Już nie mogę się doczekać, kochany.



. . .



   Gloria od razu weszła do środka. Peter jeszcze nigdy nie był tak bardzo zdenerwowany.
   Uśmiechnął się na wspomnienie tego, co wydarzyło się w korytarzu. Mieli wielkie szczęście, że nikt ich nie nakrył. Dotknął swoich ust i zaśmiał się cicho. Nigdy nie sądziłby, że w jego życiu wydarzy się coś takiego, a jeśli już o tym myślał, to na pewno nie miał na myśli Glorii.
   Rozejrzał się po pomieszczeniu, gdzie się znajdował. Po prawej stronie wielkich wrót do sali Eve, znajdowało się małe biuro. Biuro to należało do Michaele - sekretarki Eve. Spojrzał na kobietę i uśmiechnął się. Dziewczyna zaczerwieniła się i odwzajemniła uśmiech. Była w jego wieku, ale wyglądała na nieco starszą. Dziwnym zrządzeniem losu ich przemiany przebiegły w tym samym roku oraz obaj tuz po nich znaleźli się w Dorationie.
   - Może chcesz się czegoś napić, Peter? - zapytała.
   Pokręcił przecząco głową i znów się uśmiechnął. Zaczął rozglądać się po sali. Znowu stracił poczucie czasu, nie wiedział jak długo tak pałętał się po, tak zwanej przez Eve, 'poczekalni'. W końcu wrota się otworzyły. Ujrzał Glorię, jej twarz nie wyrażała, żadnego uczucia. Podszedł do niej szybko i spojrzał na nią.
   - I co? Co powiedziała?
   Dziewczyna westchnęła i dokładnie ważąc każde słowo odpowiedziała mu na pytanie.



. . .




      Gloria pomknęła korytarzem prosto do wrót sali Eve. Nie zwracając uwagi na protesty sekretarki Michaeli, z impetem otworzyła drzwi do sali. Wpadła do środka, szybko je zamknęła i podeszła do rudowłosej.
   - Cześć Eve, masz czas? Ou... musisz mieć czas. - powiedziała i usiadła na wygodnym fotelu, tuż obok 'tronu' Eve. 
   Kobieta westchnęła i spojrzała na Glorię z lekką irytacją.
   - Czego chcesz? - zapytała gniewnie.
   - Spokojnie, kochana. Gdzie podziały się twoje maniery? A po za tym złość piękności szkodzi. - wykrzyknęła z uśmiechem na twarzy, po czym dodała cicho - Choć tobie i tak już nie zaszkodzi. 
   - Słucham? - Eve wstała i podeszła do Glorii. - Co ty powiedziałaś?
   - Nieważne. - uśmiechnęła się i także wstała. Była trochę wyższa od Rudej i to bardzo jej się podobało.
   - Ważne! Wpadasz do mojej sali, bez pozwolenia, robisz co chcesz i jeszcze mnie obrażasz? - krzyknęła.
   Dziewczyna odchrząknęła i powiedziała:
   - Na mocy naszej umowy, mogę robić to, co mi się żywnie podoba, więc... Zupełnie nie wiem o co ci chodzi, złotko. 
   - Czego chcesz tum razem, skoro powołujesz się na naszą umowę. Już dawno tego nie robiłaś.
   - Tym razem chodzi o coś co jest dla mnie bardzo ważne! A mianowicie to, iż egzekucja tego twojego idiotycznego wampirka odbędzie się jutro po zmierzchu, nie dziś.
   - Słucham?!
   - Ej, stara, powtarzasz się, chyba czas na wizytę u lekarza. - syknęła z udawaną troską. 
   Eve spojrzała na dziewczynę groźnie i usiadła na swoje miejsce. 
   - Dlaczego?
   - Mam swoje powody. - prychnęła i ruszyła w kierunku drzwi.
   - Nie poczekasz na zgodę, Glorio? - zapytała z poirytowaniem Ruda. 
   Gloria odwróciła się do niej i puściła jej oko. 
   - Przecież, wiesz, że nie muszę. - syknęła i dodała po chwili namysłu: - Trzeba było posłuchać Cynthi, ona odradzała ci zawarcie tej umowy, ale, rozumiem, twoje ego na to nie pozwoliło. - prychnęła. - Teraz za to płacisz. - krzyknęła tuż przy drzwiach. 
   Uspokoiła się, jej twarz nie okazywała żadnych uczuć. Dziewczyna wyszła z sali. Drzwi się zamknęły. Peter spojrzał na nią i podbiegł do niej szybko.
   - I co? Co powiedziała?
   Spojrzała na niego, westchnęła i powoli, dokładnie odpowiedziała:
   - Egzekucja odbędzie się nie dziś, ale jutro po zmierzchu, a dzisiejszy wieczór mamy wolny. 
   Uśmiechnęła się szeroko i kątem oka spojrzała na Michaelę, która obserwowała ich zza kontuaru. Peter skinął jej głową na pożegnanie i wyszli z 'poczekalni'.
   - Dziś, tuż przed zmierzchem, może trochę szybciej, u mnie. Będę czekać, kochany. - wyszeptała tuż za drzwiami i zniknęła. 

sobota, 28 grudnia 2013

Rozdział trzydziesty siódmy.

   Kate stała przed drzwiami swojego domu. Nie wiedziała dlaczego, ale bała się tego spotkania. Musiała zagrać. Aktorstwo nigdy nie było jej dobrą stroną, ale teraz musiała przekonać matkę. Obrzuciła niedbałym spojrzeniem frontowe drzwi i dwa okna po ich lewej stronie. Drzwi, które powinny być znów odmalowane lub po prostu wymienione, wyglądały na starsze niż reszta domu. Okna były podzielone na cztery małe szybki. W oknie, które znajdowało się bliżej drzwi, jedna szybka była popękana. Szkoło jeszcze nie wypadło, ale widać było miejsce uderzenia i całą siatkę pęknięć.
   Wcale nie zdziwił jej ten widok. Odkąd jej ojciec - Marco - wyjechał do swojej ojczyzny, jaką były Włochy, po rozwodzie z jej matką Iriną, nikt nie miał czasu, ani chęci do naprawiania takich drobnych szkód. No właśnie, ojciec. Bardzo jej go brakowało. Ciągle nie rozumiała jak to się stało, że on i jej matka się rozwiedli. Byli przykładem wzorowego małżeństwa. Oboje pochodzący z dobrych domów. Każdy o innej narodowości, ale to raczej można by nazwać zaletą niż wadą. Poznali się na jednej z najlepszych uczelni w Stanach Zjednoczonych. Pobrali się i doczekali się równie wspaniałej córki. Wiedli wspaniałe życie, aż do momentu, gdy zaczęli kłócić się coraz częściej i częściej, aż żadnej z ich rozmów nie można było nazwać rozmową, ale kłótnią.
   Dziewczyna pokręciła głową i odgarnęła włosy z oczu. Popatrzyła na drzwi i energicznie w nie zapukała. Tak dawno nie widziała matki, tęskniła za nią. A teraz, aby uniknęła prześladowania przez Cienie, musiała krzyczeć, płakać, wyglądać na złą. Jeszcze nie wiedziała co zamierza powiedzieć i jak wyjaśnić to, że wyjeżdża na kilka dni, ale miała nadzieję, że jakoś się to ułoży. Chciała załatwić tą sprawę w miarę pokojowo, jeśli był taki sposób.
   - Chwileczkę! - dziewczyna usłyszała ciche krzyknięcie.
   Miała nadzieję, że matka jest sama w domu.
   Po chwili usłyszała przekręcanie klucza w zamku i naciskanie klamki. Zza drzwi spojrzały na nią niebieskie oczy. Jej oczy. Nie ważne jak bardzo były od siebie różne, oczy miały takie same - kształt, kolor. Wszystko.
   - Kate... - powiedziała i otworzyła szeroko drzwi. W jej oczach pojawiła się nadzieja. - Tak bardzo się cieszę, że wróciłaś!
   Dziewczyna bardzo chciała rzucić się jej na szyję, przytulić, poczuć zapach jej ziołowego szamponu, dotknąć blond włosów, spojrzeć głęboko w oczy i powiedzieć jej, jak bardzo ją kocha. Mimo to stała przed nią z naburmuszoną miną i spoglądała w korytarz za nią.
   - Wejdź! Czemu nic nie mówisz? Kate, czy coś się stało? - spojrzała na nią pytająco i przepuściła ją w drzwiach.
   - Nic się nie stało. Byłam u koleżanki, nic mi nie jest. - wypowiedziała jednym tchem i ruszyła w stronę schodów.
   - Poczekaj, nie zjesz obiadu? Zrobiłam kurczaka... - uśmiechnęła się i mrugnęła do córki.
   Kate cięgle nie wiedziała co wymyślić, jak skłamać. Nagle ją olśniło.
   - Nie mogę zostać. Spieszę się. - rzuciła i zaczęła wspinać się po schodach.
   - Kate... - krzyknęła błagalnie. - Powiedz mi tylko dokąd się spieszysz i jak długo tam zostaniesz, proszę!
   Dziewczyna poczuła, ze zacznie za chwilę płakać i cały plan weźmie w łeb. Obróciła się i z największą ilością gniewu jaką mogła wypowiedzieć, rzekła:
   - Dostałam wczoraj pocztą list od taty. Przysłał mi bilety do Włoch. Dziś mam samolot, a wracam za pięć dni. Przyszłam tylko po jakieś rzeczy. Nie dzwoń do mnie, ani do taty. Mówił, że nie ma ochoty słuchać twoich narzekań, a po za tym zmienił numer telefonu...  I mnie nie szukaj. Wcale nie kłamię. Lecę do ojca. Wrócę do domu od razu po podróży. Wiem, wiem, że jest rok szkolny - nie obchodzi mnie to. Przecież wiesz, że mnie usprawiedliwisz. - z bólem serca uśmiechnęła się pogardliwie i pobiegła do pokoju.
   Usiadła na łóżku i ukryła twarz w dłoniach. To był dobry pomysł, ale bardzo bolesny dla jej mamy. Miała ochotę rzucić się z klifulub zrobić coś co bardzo by ją zabolało, tak jak zabolało jej matkę. Choć nie wydawał się to duży problem, dla niej był to jednak ogromny. Całe lata starała się, aby zdobyć jak największe zaufanie, a teraz niszczyła to kilkoma zdaniami wypowiedzianymi w ciągu kilku minut.
   Wstała szybko i wpadła do łazienki. Zabrała najpotrzebniejsze rzeczy. Z szafy wzięła kilka bluz i spodni dresowych, a ten najwygodniejsze założyła na siebie. Wszystko spakowała do sportowej torby i wybiegła z pokoju. Pędziła po schodach. Tylko przez kilka sekund widziała matkę siedzącą przy kuchennym stole. Jej twarz wyrażał okropny smutek.
   Wybiegła z domu i trzasnęła drzwiami. Zatrzymała się za nimi na chwilę. Obejrzała się za siebie z nadzieję, ze ujrzy tam mamę.
   - Przepraszam. - wyszeptała i ruszyła w stronę domu Alice.



. . .



   Wszyscy byli już przygotowani. Jack stał oparty o dom ciotki i czekał właśnie na nią i na Kate. Reszta już ruszyła w drogę. Alhari, Bedori, Victoria i James zabrali swój samochód i wyjechali jako pierwsi. Kolejni wyruszyli Chelsea oraz Bruno. Oni posłużyli się jakimś zaklęciem przemieszczającym, wypowiedzianym przez czarownicę. Trzy czarownice i dwie hybrydy, czyli: Alyssa, Marie, Katherina, Maggie i Margaret, zniknęły nie wiadomo kiedy i jak.
   - Ehm, dziewczyny? Wcale nam się nie spieszy... - krzyknął Jack i pokręcił głową.
   Alice i Kate nagle znalazły się obok niego.
   - Spokojnie, chłopcze. Nie denerwuj się tak. - ciotka mrugnęła do niego i złapała za rękę.
   Wszyscy weszli do starego, ale wciąż sprawnego BMW Alice. Kobieta kierowała, a Jack usiadł obok niej, choć chciał siedzieć razem z Kate z tyłu. Dziewczyna nie odzywała się i ciągle spoglądała w przestrzeń za oknem.Nie wiedział o czym myślała, ale był pewny tego, że ona czuje się okropnie. Od jej powrotu, od czasu rozmowy z matką, nie odezwała się do niego. Spojrzała na niego tym specyficznym wzrokiem i wiedział jak bardzo boli ją to, co powiedziała matce.
   Znał ja od kilku lat i bardzo dobrze wiedział jak nienawidziła kłamstwa. Można by powiedzieć, że to jej wróg. Albo coś w tym rodzaju. W szkole bardzo rozśmieszało go to, że zawsze mówiła prawdę - niezależnie od tego czy ktoś ją prosił, czy było to w dobrym zamiarze, czy nie. Pewnego dnia tuż przed lekcją dowiedzieliśmy się o zadaniu domowym, którego nie zrobiła ponad połowa klasy. Ot, wypracowanie na kilka stron. Kate była oczywiście przygotowana. Poproszoną ją, aby nie mówiła o tym zadaniu. Zgodziła się, ale nie wszyscy byli pewni, czy aby na pewno nas nie wyda. Mieli rację. Gdy tylko nauczyciel wpadł do klasy zamknął oczy i palcem wskazał na wylosowaną osobę. Dziwnym zrządzeniem losu palec wskazywał Kate. Zapytał jej o to, czy było coś zadane. Po prostu nie mogła skłamać. Przez kilka następnych godzin kilka osób naprawdę było bardzo wkurzonych na Kate, ale im przeszło. Pamiętał jak często robiła sobie wyrzuty przez właśnie takie głupie wydarzenia.
   Wiele razy Kate mówiła mu, że uważa tą niezdolność do kłamania jako jakieś przekleństwo, ale on tego tak nie odbierał. Jakim cudem szczerość może być przekleństwem?
   Wzdrygnął ramionami i spojrzał na dziewczynę. Cały czas siedziała nieruchomo. Jej twarz nie wyrażała niczego, żadnych uczuć.
   - Kate... - zaczął, chciał ją pocieszyć, ale przerwała mu Alice.
   - Cii... Nie przeszkadzaj jej! Musi pomyśleć. - szepnęła.
   Przez prawie całą drogę w samochodzie panowało milczenie. Jack spoglądał na ciotkę i cały czas obserwował twarz Kate w lusterku samochodowym. Ciągle miała ten sam wyraz twarzy. Tylko co jakiś czas mógł zauważyć wyraźne skupienie.
   - Prawie wszyscy już są na miejscu. - powiedziała cicho, mimo to Alice i Jack podskoczyli na swoich miejscach przestraszeni.
   - Dobrze wiedzieć. - odpowiedział Jack i uśmiechnął się do niej.
   Dziewczyna nawet na niego nie spojrzała. Ciągle wpatrywała się w przemijające za oknem drzewa i domy. Był ciekawy o czym myślał albo z kim teraz rozmawiała.
   Samochód Alice zatrzymał się przed gęstym lasem mieszanym. Jack nigdy nie był w tym miejscu. Z miny Kate odczytał, że dla niej to miejsce także jest nieznajome.
   - Ciociu? - Jack spojrzał na ciotkę z zakłopotaniem i oczekiwał wyjaśnień.
   - Dalej nie możemy użyć auta. Przykro mi, ale trochę ruchu wam się przyda. - zażartowała i wysiadła z samochodu.
   Jack zawsze uważał ją za niesamowitą kobietę. Nawet w takiej sytuacji, gdzie nikt nie wiedział czy wyjdzie z tego cało, ona ciągle żartowała i uśmiechała się. Wiedział, że tak naprawdę bardzo się martwi. O siebie, o niego, o Kate, o Aleksa i o całą resztę - długo by wymieniać, ale był to typ kobiety, która nie pokazywała swojego strachu, tego, że się czymś martwi. Był optymistką. I tego też jej zazdrościł. Tak bardzo potrzebował teraz tego cholernego optymizmu.
   Wysiadł zwinnie z samochodu i szybko znalazł się przy drzwiach Kate. Otworzył je i zajrzał do środka. Rozejrzał się po jego wnętrzu i ściągnął brwi. Wyprostował się, odwrócił i chciał zapytać gdzie jest Kate skoro nie ma jej w BMW jego ciotki, ale poczuł czyjeś usta na swoich i to nie pozwoliło mu nieczego powiedzieć. Dziewczyna uśmiechnęła się lekko i przytuliła do Jacka.Chłopak położył swoje dłonie na jej ramionach i spojrzał jej w oczy.
   - OK? - zapytał znienacka.
   - Taa. - szepnęła i obejrzała się na Alice. - Ciągle nie mamy planu. Jak to zrobimy, ani jak się tam dostaniemy.
   - Niech cię o to, moje dziecko, głowa nie boli. - powiedziała Alice i ruszyła wąską ścieżką w las.
   - Ale...
   - Żadnych 'ale' kochana. Powiedziałam, że nie masz sobie tym zawracać głowy, więc mnie posłuchaj. Mam swoje lata i dobrze wiem co robię. - kobieta mrugnęła do niej i szła dalej.
   Kate spojrzała na Jacka. Ten tylko uśmiechnął się i szepnął:
   - Posłuchaj jej. Ona cały plan ma już ułożony w głowie. Znam ją bardzo długo i wiem, że postępuje prawidłowo. Trzymaj się jej, a daleko zajdziesz. - mrugnął do niej i uśmiechnął się szeroko.
   - Święta prawda! - krzyknęła Alice, idąc dobre piętnaście metrów przed nimi.
   Obaj spojrzeli w jej kierunku zdziwieni i zaśmiali się głośno.Nagle kobieta odwróciła się i spojrzała na nich wzrokiem jakim patrzy się na kogoś, kto właśnie opowiedział ci, że jest w stu procentach pewny iż, stolicą Stanów Zjednoczonych jest Nowy Jork, a nie Waszyngton.
   - Poważnie? Zamierzacie wlec się tak za mną całą drogę?! - zapytała z lekkim oburzeniem. - Jeśli tak dalej będzie, to nie zazdroszczę Aleksowi i już zaczynam bać się czy jeszcze go zobaczę. - powiedziała i ruszyła przed siebie szybkim krokiem.
   Jack i Kate spojrzeli na siebie i skinęli sobie głowami. Chłopak wziął Kate na plecy i zaczął biec ekstremalnie szybko. W momencie, gdy zrównali się z Alice, Jack krzyknął:
   - Jeste pewna, że ciągle się wleczemy?
   - No jasne. - rzekła i zaczęła wypowiadać jakieś zaklęcie.
   Po kilku sekundach Alice zaczęła znikać im z pola widzenia.

sobota, 21 grudnia 2013

Rozdział trzydziesty szósty.

   Rozpacz wzięła górę. Pierwszy raz nie wiedział co zrobić. Pozostało mu kilka godzin życia. Znajdował się w mieście Eve - Dorationie - która była pełna jego wrogów, którzy chcieli się go pozbyć tak samo jak Eve. Było tu spore grono ludzi, ale oni z pewnością by mu nie pomogli, ponieważ jest wampirem. Sojusznikiem okazał się jednak syn Eve. Zmiennokształtny z ludzkimi odczuciami i odrazą do przemocy, do której był zmuszany.
   Alex bardzo rzadko nazywał nowo poznanych przyjaciółmi, ale tego chłopaka polubił od razu. Nie wiedział jakim cudem jest on synem Eve, ale za nic w świecie nie chciałby być na jego miejscu. Nienawidził tej kobiety z całego serca, a teraz kiedy nadarzyła się idealna na zrujnowanie jej życia, powstrzymanie jej - to ona powstrzymuje go swoim bezwzględnym wyrokiem.
    Wampir nie pamiętał ile razy w swoim drugim życiu, bo tak nazywał czas od przemiany w istotę magiczną, płakał. Już nawet go to nie obchodziło. Nie wiadomo jak długo klęczał w swojej celi, ale powoli zaczynały go boleć kolana i trochę go to zdziwiło. Twarz miał ukrytą w dłoniach i cicho szlochał. Nawet wiedząc, że Peter stoi nad nim i patrzy na niego, nie wstydził się. Przecież to normalne zachowanie kogoś, kto właśnie dowiedział się, że za kilka godzin zostanie zamordowany i nie ma innego wyjścia, jak tylko czekać na śmierć.
   Poczuł na swoim ramieniu rękę zmiennokształtnego.
   - Alex, uspokój się. Poradzimy sobie. - głos mu się załamywał.
   Wampir wstał energicznie, odrzucając jego rękę. Spojrzał mu prosto w oczy.
   - Przestań! - krzyknął. - Zawsze tak będziesz mówić? Uspokój się, poradzimy sobie, wszystko będzie dobrze. Peter, do cholery! Nie poradzimy sobie! - zaczął chodzic nerwowo po celi i kopać kamienie leżące na ziemi.
   - Alex, wiesz co? Zaczynam wątpić czy te wszystkie twoje historie był prawdziwe, czy jednak je zmyśliłeś. - powiedział stanowczo.
   - Co?! - wampir przystanął i znów spojrzał na przyjaciela. - Więc mówisz, że cie okłamałem?! - warknął i prychnął głośno. - Ja przyjaciół nie okłamuję! - powiedział.
   Oparł się o ścianę i zaczął głęboko oddychać.
   - Dobra, niech będzie - wierzę ci, zatem gdzie podział się ten odważny wampir, który z odwagą i sprytem wychodził z najróżniejszych kłopotów w jakie wpadał przez całe życie? No gdzie? Powiedz mi! Bo teraz zachowujesz się jak ktoś zupełnie inny! - krzyknął zbulwersowany.
   - Jestem tutaj, o co ci chodzi? - spojrzał na niego zdziwiony.
   - O to, że panikujesz, ciągle mówisz, że jesteśmy na straconej pozycji! Przecież mamy jeszcze szanse na ucieczkę!
   Chłopak podszedł do Alexa i położył swoje dłonie na jego ramionach.
   - Damy radę. - szepnął i ruszył w stronę drzwi.
   - Gdzie idziesz? - zapytał stłumionym głosem wampir.
   - Opóźnię to jakoś. Popsuję coś, zrobię zamieszanie. Wrócę po ciebie, Alex, bo tak właśnie ja postępuję w stosunku do przyjaciół. - powiedział i wyszedł.
   Alex prychnął i walnął pięścią w mur. Rozejrzał się po celi. Peter nie zostawił mu żadnego pożywienia, a właśnie mu się przypomniało jak bardzo jest głodny. Poczuł jak oczy mu ciemnieją. Potarł je i zaczął krążyć po celi. Nagle go olśniło. Kate! To ona może nam pomóc, pomyślał.
   Już zaczął się uśmiechać i cieszyć, ale zdał sobie sprawę, że może się z nią skontaktować, tylko wtedy, kiedy ona będzie tego chciała. Kolejny raz uderzył pięścią w mur.
   Usiadł pod ścianą i skupił się na Kate.  
   Chociaż spróbuję.



                                                                   . . .


  
   Kate obudziła się nagle i raptownie usiadła na łóżku. Rozejrzała się po pokoju. Był w nim sama. W pomieszczeniu panował półmrok, bo chmury tamowały promienie słoneczne. Ciągle też padał deszcz. Wstała trochę za szybko i lekko zakręciło jej się w głowie. Przytrzymała się ramy łóżka, a po chwili była już w małej łazience dołączonej do pokoju.
   Spojrzała na swoje odbicie. Wyglądała strasznie. Podeszła na małej szafki nocnej przy łóżku i znalazła na niej swoją frotkę do włosów. Szybko związała je w koński ogon i wróciła do łazienki. Przemyła twarz wodą. Dobrze, że nie miała makijażu, wyglądałaby teraz strasznie.
   Kate pomyślała o Aleksie. Wpadła na pomysł, aby nie tracić czasu i się z nim skontaktować.
   Alex?
   Otwarła szafkę powieszoną obok lustra i znalazła w niej nową, jeszcze nie odpakowaną szczoteczkę do zębów.
   Halo, wampirku? Jesteś tam? To ja Kate. 
   Rozpakowała ją i nałożyła na nią pastę. Patrzyła ciągle na swoje odbicie.
   Kate! Nareszcie!
   Zaczęła energicznie szczotkować zęby.
   Co u ciebie słychać? Kiedy mamy wyruszyć?
   Natychmiast!
   Wyjęła szczoteczkę z ust i ze zdziwioną miną spojrzała na swoje odbicie w lustrze.
   Alex, coś jest zemną nie tak. Jestem taka jakby... ładniejsza?
   Dziewczyna wpatrywała się w swoje odbicie jak w obrazek. Jej rysy twarzy zrobiły się ostrzejsze co dodało jej drapieżności, kości policzkowe zostały bardzo uwydatnione, bardzo jej sie to spodobało. Oczy trochę pociemniały a usta zrobiły się bardziej pełne.
   Ta przemiana przyniosła same plusy! pomyślała.
   Kate! Przestań myśleć o sobie! Cieszę się, że jesteś ładniejsza, ale u mnie nie jest tak kolorowo.
   Przepraszam, co się stało?
   Może to dziwnie zabrzmi, ale dziś za kilka godzin, a dokładnie po zmierzchu na placu głównym miasta Eve zostanę zamordowany.
   Boże, Alex! I mówisz to tak spokojnie?!
   Kate szczoteczka wypadła z ręki. Szybko wypłukała usta i wpadła do sypialni. Narzuciła na siebie jakąś bluzę z szafy łazience i ruszyła biegiem do drzwi, które prowadziły na korytarz. Otworzyła je z hukiem.
   Jestem okropna, zamiast myśleć o tym co się z tobą dzieje, ciągle spałam. Egoistka. Cholerna egoistka.
   Przestań Kate. To nie twoja wina. Gdybyś się nie przespała nie miałabyś siły, żeby się ze mną skontaktować. Bardzo dobrze zrobiłaś, że się położyłaś. Teraz idź do Jacka.
   Dziewczyna dobiegła do schodów i szybko zaczęła zbiegać po niech na dół. Zauważyła, że porusza się bardzo cicho, ale nie aż tak jak Jack. Wbiegła do salonu. Wszyscy na nią spojrzeli i zaczęli się do niej uśmiechać.
   - Kate! Już się obudziłaś? Dobrze się czujesz? - zapytała z uśmiechem Alice.
   - Wspaniale. Jack! Gdzie jest Jack? - krzyknęła.
   Uśmiech z twarzy Alice szybko zniknął i zastąpił go niepokój.
   - Tu jestem. Co się dzieje? - zapytał oszołomiony.
   Stał za nią w drzwiach i spoglądał na nią z niepokojem.
   - Musimy natychmiast wyruszyć do Dorationy! Jeśli nie zdążymy do zmierzchu - Alex zginie.
   Wszyscy od razu spojrzeli na Kate.
   - Skąd to wiesz, dziewczyno? - zapytała ostro Chelsea. - Skąd?
   - Skontaktowałam się z Aleksem i wszystko mi opowiedział.
   - Skontaktowałaś się z nim? Jakim cudem? - Chelsea wyglądała za zaintrygowaną, ale także zdziwioną.
   - To mój dar. Taki dar przekazała mi Cynthia. Jack wam nie powiedział? - spojrzała na chłopaka, a ten pokręcił przecząco głową.
   - Nie powiedziałem im, ponieważ nie było mnie w domu. Byłem znów u mamy.
   - Jesteś bardzo wyjątkowa, skoro Cynthia obdarzyła cie takim darem.
   - Co to znaczy? - Kate zaciekawiło, to co powiedziała czarownica.
   - Kiedy jeszcze żyła opowiedziała wszystkim o tym darze. Pewnego dnia zdecydowała, że obdarzy nim czarownicę, która wystarczająco na to zasłuży, która będzie wystarczająco wyjątkowa. - spojrzała na nią dziwnie i rzekła: - Gratulację.
   - Dziękuję? - niepewnie wypowiedziała to słowo.
   Dziewczyna spojrzała na Alice. Kobieta kiwnęła głową i powiedziała głośno, zwracając się do reszty obecnych w pokoju osób:
   - Pół godziny. Macie pół godziny. Do zmierzchu zostało... - spojrzała na zegarek, a następnie za okno. - Zostało równo pięć godzin i czterdzieści trzy minuty. Za pół godziny wyruszamy na podbój Dorationy. W tym czasie macie się przygotować, wziąć najpotrzebniejsze rzeczy i załatwić inne sprawy, które uważacie za konieczne. Ja zadzwonię jeszcze do przyjaciół z okolic tego przeklętego miasta. - prychnęła i wyszła z pokoju.
   Wszyscy zaczęli wychodzić i rozmawiać o tym co muszą przygotować. Została sama w pokoju z Jackiem. Wyszli z niego i stanęli w korytarzu obok wieszaka z kurtkami. Położył dłoń na jej ramieniu i powiedział:
   - Wystarczy ci pół godziny na spotkanie z mamą?
   - Musi. - powiedziała i zaczęła ubierać kurtkę.

wtorek, 10 grudnia 2013

Rozdział trzydziesty piąty.

   Kate otworzyła oczy. Nie zobaczyła Cynthi, lecz Alice. Kobieta pochylała się nad nią lekko i patrzyła na nią z szerokim uśmiechem, ale i zaniepokojeniem na twarzy. Dziewczyna potrząsnęła lekko głową i pomasowała skronie dłońmi.
   - Nie martw się. Zawsze po przemianie boli głowa... - powiedziała pocieszająco Alice. - Jak się czujesz?
   Kate nie odpowiedziała od razu. Rozejrzała się dookoła. Wszyscy się na nią gapili, jak na stos studolarówek, uśmiechając się do niej. Przypomniało jej się o jej talencie. Popatrzyła z powrotem na Alice. Nie mogła nic powiedzieć. Gardło strasznie ją bolało. Zachciało jej się pić. Wstała i ruszyła w kierunku kuchni. Wody! Nalała sobie pełną szklankę i szybko ją wypiła. Teraz lepiej. 
   Na prawdę nie było w tym pokoju osoby, która by jej się nie przyglądała. Jack stał oparty o kominek. W jego oczach zauważyła troskę i strach. Podeszła do niego i przytuliła się do niego. Pewnie myśleli, że jest zła, zawiedziona, rozdarta. Nie. Tak naprawdę miała ochotę skakać, tańczyć i krzyczeć, ale nie miała na to siły.
   Zauważyła, że Alice i Chelsea zbliżają się w ich kierunku. Ta druga położyła swoją dłoń na jej ramieniu i spojrzała jej w oczy.
   - Kate, słyszysz mnie? Dobrze się czujesz? - zapytała zaniepokojonym tonem.
   - Tak. - wychrypiała dziewczyna i złapała się za gardło. Strasznie bolało.
   Alice odetchnęła i wzięła dziewczynę w objęcia.
   - Już zaczynałam się bać, Kate! - powiedziała z ulgą. - Nie strasz mnie więcej!
  Nagłe ukłucie bólu zwaliło ją z nóg. Wpadła w ramiona Jacka. Patrzyła na nią z przerażeniem i szeptał jej imię. Poczuła się strasznie zmęczona. Co się ze mną dzieje?
   - Ciociu? - Jack spojrzał pytająco na ciotkę.
   - Myślę, że nic jej nie jest. Po prostu przemiana jest strasznie wyczerpująca. Powinna położyć się spać. - odpowiedziała spokojnie.
   - Zgadzam się z Alice. - powiedziała Chelsea i odeszła.
   Po chwili czarownica wróciła ze szklanką wody. Przykucnęła obok niej i gestem wskazała ją Kate.
   Tak, chcę. Bardzo.
   Kobieta popatrzyła na nią dziwnie i podała szklankę Jackowi. Wstała szybko i odeszła na swoje stare miejsce - bujany fotel.
   Kate zauważyła, że pomimo zmęczenia, ciągle może używać swojego talentu. Wspaniale!
   Jack podał jej trochę wody i uśmiechnął się do niej. Chciała go odwzajemnić, ale nie mogła. Oczy zaczęły jej się zamykać. Nie miała siły na rozmowę ani tak proste gesty. Nagle przypomniał jej się Alex. Otworzyła szeroko oczy. Była już w innym pomieszczeniu. To pokój, gdzie nocował Jack. Rozejrzała się dookoła. Pokój był pusty. Jack pewnie wrócił już do reszty - myślał, że zasnęła.
   Jack! Jack!
   Miała nadzieję, że talent jej nie zawiedzie i sprowadzi tu Jacka z powrotem. Lecz coś było nie tak. Gdy przekazywała wiadomość Aleksowi, ten od razu odpowiadał. Teraz nie słyszała nic, żadne odpowiedzi od kilku minut.
   Jack, to ja Kate. Przyjdź na górę!
   To musiało się udać. Jak to byłby talent jeśli mogłaby porozumieć się tylko z Aleksem. Prychnęła i spróbowała jeszcze kilka razy. Już prawie zasypiała, gdy usłyszała otwierające się drzwi. Spojrzała w ich kierunku i ujrzała Jacka. W kilka sekund znalazł się tuż obok niej, ściskając jej rękę.
   - Jak to zrobiłaś? Słyszałem cię, w mojej głowie. - powiedział mocno zdziwiony.
   Nie teraz, nie ma czasu. Jestem strasznie zmęczona.
   - Więc o co chodzi? Po co mnie tu przywołałaś?
   Alex żyje. Słyszałam go, a on mnie. Rozmawialiśmy... W pewnym sensie.
   Oczy chłopaka rozświetliły się w nadziei. Pocałował ją w czoło i szepnął.
   - Dziękuję. - patrzył na nią z miłością, ciągle śmiejąc się do niej. - Tak bardzo się cieszę, dziękuję!
   Kate uśmiechnęła się i zamknęła powoli oczy.
   - Śpij kochanie, śpij. - szepnął i wybiegł z pokoju.
   Dziewczyna od razu zasnęła. Zmęczenie zniknęło. Zastąpiła je błogość i stan podobny do tego, który czuła podczas przemiany. Jakby zawisła pomiędzy dwoma światami, jakby nie posiadała ciała. Jakby była niczym.




   Peter stanął przed wielkimi wrotami do sali Eve. Powiedział strażnikom, o tym że matka go wzywała. Wpuścili go z takimi minami, jakby mieli go zaraz zabić. Spojrzał na nich niedbale i szarpnięciem otworzył wrota.
   Eve siedziała na środku sali na obszernym fotelu, który nazywała tronem. Peter zaśmiał się w duszy. Idiotyzm. Kobieta miała zamknięte oczy. Głowę podparła rękę. Wyglądała jakby rozmyślała nad czymś bardzo ważnym. Może i wzbudzała szacunek, ale on nauczył się jej przeciwstawiać już dawno.
   Odchrząknął, chcąc zwrócić na siebie uwagę. Eve ani drgnęła. Począł więc rozglądać się po wnętrzu. Było staroświeckie, jakby panowało obecnie średniowiecze. W końcu był w zamku. Okna nie były zbyt duże, dlatego pomieszczenie nie było zbyt mocno oświetlone. Na grubym murach wisiały różne dzieła sztuki. Chłopak zastanawiał się czy są to oryginały, czy reprodukcje. Naprawdę nie zdziwiłby się, gdyby yły to oryginały.
   Od drzwi, którymi wszedł do środka, aż do 'tronu' Eve, rozłożony był czerwony, perski dywan. Po jego prawej stronie rozciągał się szereg krzeseł. Nie wiadomo do czego potrzebny, ale był. Obok miejsca gdzie siedziała stał dość duży stół. Na nim ułożono tace pełne jedzenia. Oczywiście nie tkniętego.
   Peter popatrzył na nią z pogardą i prychnął.
   - Peter! - powiedziała nagle Eve. - Nie zauważyłam cię, synu. - szepnęła i wstała, wyciągając ręce w jego stronę.
   W to akurat nie mógł uwierzyć.
   By zachować pozory posłusznego syna podszedł do niej i uścisnął.
   - Witaj, mamo. - powiedział i ucałował kobietę w czoło.
   Eve rozpromieniła się i z powrotem usiadła. Przyglądała mu się cały czas. Chłopak wskazał na krzesło, a ona przytaknęła. Peter usiadł, rozejrzał się dookoła, zatrzymując wzrok na twarzy matki.
   - Wzywałaś mnie. - powiedział cicho.
   - Tak, tak. Chciałam cię o czymś poinformować. - szepnęła.
   Dłonią odgarnęła rude włosy na plecy. Po chwili ciszy wstała i podeszła do stołu pełnego jedzenia. Nalała sobie czerwonego wina i wzięła kieliszek do ręki. Eve zaczęła chodzić po pomieszczeniu, zatrzymując się co chwila by upić łyk trunku, lub by przyjrzeć się jakiemuś obrazowi.
   Już miał zapytać o ich autentyczność, kiedy kobieta odezwała się.
   - Byłeś dziś u tego zabójcy?
   - Chodzi ci o Aleksa, matko? - zapytał niepewnie, dopiero po chwili przypominając sobie, że nigdy nie mówiła mu jak ma ona na imię.
   - Tak. - spojrzała na niego podejrzanie, lecz po chwili ruszyła dalej. - Powiedział coś wreszcie? Coś o Jacku?
   - Nie, przykro mi. - odpowiedział z udawanym smutkiem. - Tak bardzo mi przykro, że znów cię zawiodłem.
   - Synu, nigdy mnie nie zawiodłeś. Po prostu... musisz się jeszcze dużo nauczyć. - uśmiechnęła się i upiła łyk wina. - Niedługo to się skończy.
   Peter szeroko otworzył oczy i podążył wzrokiem za Eve.
   - Co to znaczy? - zapytał lekko przerażony.
   - Jutro umrze. Wreszcie się go pozbędę. - powiedziała, śmiejąc się. - Zrobimy to w mój ulubiony sposób!
   Chłopak przełknął powoli ślinę i ukrył twarz w dłoniach.
   - Oczywiście nie powiedział czy to on naprawdę zabił Aleca, czy Jack, ale nic się nie stanie jeśli umrze. I Jack także.
   - Co?! - krzyknął.
   Zmiennokształtny wstał i podszedł do matki.
   - Dlaczego chcesz zabić tego chłopaka? Przecież wampir przyznał się do winy. - powiedział niemal błagalnym tonem.
   - Nie ufam mu, więc chłopaka także zabiję. Masz z tym jakiś problem? - zapytała stanowczo i spojrzała mu w oczy.
   - Nie matko nie mam. - odpowiedział poważnie, zachowując pozory.
   Odwrócił się gwałtownie i ruszył w stronę drzwi. Już chciał otworzyć drzwi, ale zatrzymał go głos Eve.
   - Gdzie idziesz?
   - Nie wiem. Pójdę sprawdzić strażników, zacznę przygotowania do jutrzejszego dnia. Może jeszcze trochę przycisnę tego nędznego wampirka. - prychnął i zapytał jeszcze: - Chcesz to zrobić w ten sam zwyczajowy sposób?
   - Tak. Jutro po zmierzchu Aleksander Cooper zawiśnie na szubienicy. Na środku rynku. Następnie spalę jego zwłoki. Starym, sprawdzonym sposobem. To zawsze działa.
   - Dobry wybór, matko. - szepnął i wybiegł z pomieszczenia zatrzaskując za sobą drzwi.




   Biegł jak najszybciej mógł. Kiedy napotykał na swojej drodze ludzi, albo jakieś istoty magiczne zmieniał kształt - jak to zmiennokształtny. Całą drogę myślał nad tym co teraz z Aleksem zrobią. Jak go uwolnią. Jak zdążą zrobić to przed jutrzejszym dniem. Stojąc pod drzwiami jego celi prawie pozwolił na to, żeby z jego oczu popłynęły łzy. Nie znał Aleksa długo, ale Peter bardzo szybko się przywiązywał, a zwłaszcza do tak dobrych osób jak on. Ten wampir zmienił jego pogląd na życie.
   Zapukał w charakterystyczny do niego sposób i szybko wpadł do środka. Alex stał oparty o ścianę na przeciwko drzwi. Oczy miał zamknięte a dłonie przyciskał do skroni.
   - Nadal nic nie usłyszałem. nie wiem co się dzieje. - powiedział zaniepokojony.
   - Spokojnie. Mówiłeś, że ona jest po przemianie w czarownicę, tak? - zapytał zaintrygowany.
   - Tak.
   - To wszystko jasne. Byłem kiedyś przy takiej przemianie. Kobiety są wtedy strasznie wyczerpane. Moga naprawdę długo odzyskiwać siły.
   Wampir odetchnął z ulgą i popatrzył na Petera.
   - Wyglądasz dziwnie. - stwierdził.
   - Yyy... Musiałem kilka razy zmienić kształt. Rozumiesz...
   - Nie rozumiem, ale mogę sobie to wyobrazić. - zaśmiał się.
   Zmiennokształtny zupełnie nie wiedział jak powiedzieć mu o wyroku, który zapadł przed chwilą. Peter podszedł do Aleksa i spojrzał mu w oczy.
   - Naprawdę mi przykro, ale chyba nie zdołam ci pomóc.
   Wampir obruszył się. Spojrzał na niego, jakby patrzył na kompletnego idiotę.
   - Czy ty wiesz co ty mówisz i do kogo? Ja jestem Aleksander Cooper. - Peter poczuł dziwne uczucie deja vu. - Ja przeżyję wszystko. Damy radę uciec i jeszcze się zemścimy. - powiedział z uśmiechem.
   - Wiem kim jesteś i czego dokonałeś, ale teraz nam się nie uda.
   - Dlaczego? - zapytał lekko zdenerwowany.
   - Ponieważ wyrok już zapadł. Jutro tuż po zmierzchu, na rynku, twoje ciało zawiśnie na szubienicy, a następnie zostanie spalone. 
   Alex przełknął głośno ślinę i upadł na kolana.

sobota, 7 grudnia 2013

Rozdział trzydziesty czwarty.

   Od przybycia Alhariego i jego przyjaciół minęła dopiero godzina. Kate obserwowała nowo przybyłych. Wszyscy byli tacy mili i weseli. Tylko James zachowywał się trochę dziwnie. Wiedziała, że to przez nią i przez Bruno. Starali się nie zbliżać do niego. Chłopak siedział obok niej i rozglądał się po pokoju. Zauważyła, że często spoglądał w miejsce nad kominkiem. Wisiała tam stara mapa, i prawdę mówiąc, ona też zainteresowała się nią, gdy była tu pierwszy raz.
   Pomiędzy kilkoma osobami toczyła się rozmowa o zbliżających się świętach. Niektórzy uśmiechali się tylko i, tak jak Bruno, rozglądali po dużym pomieszczeniu. Kate usadowiła się na dużym parapecie wyłożonym kocem i poduszkami. Na dworze strasznie wiało, ale na szczęście nie padało. Uśmiechnęła się na myśl o śniegu, który niedługo spadnie. Nagle rozmowa o świętach się urwała i utworzyły się małe grupki.
   Siedziała jeszcze przez chwile na parapecie i znów zaczęła przyglądać się obecnym w pokoju. Na stołkach przy blacie kuchennym siedziały Maggie i Margaret. Dziewczyny rozmawiały ze sobą i śmiały się co chwilę. W policzkach jednej z nich pojawiły się urocze dołeczki. Za nimi w kuchni ciągle krzątała się Alice - robiła herbaty i szykowała kolację. Pomagała jej Allysa. A po chwili dołączyły do nich także Marie i Katherina. Alhari, Bedori i Jack rozmawiali przy kominku, trzymając kubki z parującą herbatą. Bedori opierał się o kominek i ciągle opowiadał żarty. Alhari kilka razy poklepał Jacka po ramieniu. Co jakiś czas spoglądał w stronę Alice i posyłał jej onieśmielające uśmiechy. Victoria i James usiedli na kanapie. Dziewczyna założyła swoje nogi na jego i szeptała mu coś na ucho. Chłopak uśmiechał się, ale widać było, że trzyma się na baczności.
   Dopiero po chwili zauważyła Chelseę. Dziewczyna siedziała na fotelu bujanym w koncie pokoju i jej się przyglądała. Kate uśmiechnęła się do niej. Policzki jej się zaróżowiły i szybko odwróciła wzrok.
   Bruno szarpnął Kate za rękaw. Spojrzał na niego ze zdziwieniem.
   - Lubisz śnieg? - zapytał.
   Tym pytaniem chłopak zbił ją z tropu. Myślała, że zapyta o coś zupełnie innego.
   - Lubię. - odpowiedziała.
   - Ja też. A święta? Lubisz?
   - Mmm... Uwielbiam! - powiedziała i uśmiechnęła się do niego szeroko. - A ty? - zapytała, choć znała odpowiedź.
   - Nie. - Bruno szepnął i odwrócił wzrok.
   Zdziwiona taką odpowiedzią spojrzał na chłopaka dziwnie i położyła dłoń na jego ramieniu.
   - Dlaczego?
   Bruno nie odpowiedział od razu. Dopiero po chwili odwrócił się w jej stronę i spojrzał jej głęboko w oczy.
   - Mówi się, że Boże Narodzenie to takie rodzinne święta. Powinno w nich być tyle miłości i tych innych podobnych rzeczy. - prychnął. - A ja co roku spędzałem je sam, bez mojej rodziny. Jedliśmy Wigilię w zimnej kuchni z innymi dzieciakami, których rodziny zostały hmm... zabite przez Eve. - westchnął głośno i odwrócił wzrok.
   - Bruno... - zaczęła, ale chłopak jej przerwał.
   - Nie, nie lituj się. Nic nie mów. W tym roku będzie lepiej. - szepnął i potarł oczy. - Spójrz za okno, Kate. Taki tam prezent ode mnie. - uśmiechnął się do niej.    
   Jego włosy w odcieniu ciemnego blondu wpadały mu na oczy. Co chwilę je odgarniał. W jego oczach lśniły łzy. Patrzył w kierunku tego co działo się za oknem. Dziewczyna podążyła za jego wzrokiem. Z nieba leciał lekki biały puch. Śnieg! Wreszcie, pomyślała.
   - Patrzcie, pada śnieg! - krzyknęła Maggie.
   Dziewczyna podbiegła do okna, jej grzywka podskakiwała na wszystkie strony. Na twarzy dziewczyny wykwitł piękny uśmiech. Po chwili dołączyła do niej jej siostra. Dziewczyny objęły się i zapatrzyły się na biały puch. Wyglądały na bardzo za sobą związane.
   Wszyscy obecni uśmiechali się i patrzyli w stronę okna. Alice wypowiedziała cicho jakieś słowa w nieznanym Kate języku i machnęła palcem w stronę małego radia stojącego na stoliku obok krzesła bujanego. Z głośników popłynęła cicha muzyka. Była to ulubiona świąteczna piosenka Kate - It's the Most Wonderful Time. 
   - Uwielbiam święta! Już nie mogę się doczekać, kochani! - wykrzyknęła Alice i zaczęła bujać się w rytm muzyki.
   Z każdą chwilą zgromadzeni dołączali do niej i śmiali się w głos. Kate stała przy oknie, uśmiechając się. Po chwili ktoś objął ją od tyłu i przytulił do siebie.
   - Ja też nie mogę się doczekać... - szepnął Jack.
   Dziewczyna odwróciła się, tak aby móc spojrzeć mu w oczy. Pocałowała go w policzek.
   - Ja też na nie czekam, ale obecnie bardziej interesuje mnie moja przemiana. - powiedziała spokojnie i znów go pocałowała.
   Tańczyli chwilę, śmiejąc się z Alhariego i jego tańca. Kate zauważyła, że Chelsea idzie w ich stronę. Przestała tańczyć i stanęła do niej przodem. Jack złapał ją za rękę i stanął obok niej.
   - Już czas, Kate. - szepnęła uśmiechnięta.
   Pstryknęła palcami i muzyka ucichła. Wszyscy spojrzeli na nich pytająco.
   - Alice, już czas, prawda? - zapytała głośno, aby każdy mógł ją usłyszeć.
   Wszystkie twarze zwrócone były ku Alice, jakby czekały na jakiś wyrok.
   - Tak, to już czas. - powiedziała uśmiechając się szeroko.




   Kate siedziała na podłodze. Na przeciwko niej siedziała Alice. Wokół nich Chelsea rozsypała płatki jakiś roślin. Ciotka Jacka mówiła coś i miała ciągle zamknięte oczy. Powiedziała dziewczynie, że nie ma nic robić. Wkrótce w jej głowie pojawi się ktoś ważny i wszystko załatwi. To trochę przeraził Kate. Jeszcze gorsze było to, że miała dość sporą publiczność. Wszyscy siedzieli w tym samym pokoju i przyglądali jej się. Czuła na sobie wiele spojrzeń. Zacisnęła bardziej powieki i spróbowała się uspokoić.
   Nic się nie działo. Zaczynała już myśleć, że Alice coś nie wychodzi, kiedy nagle ktoś zaczął ją wołać.
   - Kate! Kate!
   - Hmm... To ja, o co chodzi?
   Kate miała ochotę trzasnąć się w głowę. Zadała takie pytanie jakby wołał ją ktoś na ulicy, albo w szkole. Osoba, która ją wołała zaśmiała się głośno i donośnie.
   Przed jej oczami pojawiła się dość pulchna, czarnoskóra kobieta. Czarne loki miała puszczone lekko wokół pociągłej twarzy. Czarne oczy spoglądały na nią miło.
   - Witaj Kate, jestem Cynthia. - uśmiechnęła się szeroko i puściła do dziewczyny oko.
   - Tak dużo o pani słyszałam! - krzyknęła Kate.
   Miała nadzieje, że jej publiczność nie słyszy tego co ona mówi do Cynthi.
   - Ja o tobie także, Kate. To wielka przyjemność gościć cię tutaj! Jesteś gotowa? - zapytała nagle.
   Dziewczyna westchnęła ciężko i pokiwała głową.
   - Tak, jestem gotowa.
   - Wspaniale! Nic nie rób, nic nie mów. Sama to załatwię! - uśmiechnięta, znów puściła do niej oko i zaczęła coś mówić, bardzo szybko i nie wyraźnie.
   Kate dziwnie się poczuła. Jakby w jej ciele pojawiła jakaś nowa postać i zaczęła wypełniać jej wnętrze. Było tego zdecydowanie za dużo. Zabolało. Po chwili zaczęła pękać jej skóra. Krzyknęła głośno i było po sprawie. Skóra już się nie rwała, nie czuła niczego. Jej ciało było tak lekkie, jakby wcale go nie miała. Pomyślała, że unosi się w powietrzu. Otworzyła oczy. Zobaczyła Cynhię.
   - Teraz poznasz swój talent. - powiedziała spokojnie.
   - Co? Ale jak? Nie wiem jak! - Kate spanikowała i krzyknęła zdenerwowana.
   - Spokojnie, zaraz go poznasz. - uśmiech nie schodził z jej twarzy.
   Kate przypomniała ona trochę Alice - ciągle uśmiechnięta.
   Odpłynęła na chwilę, wyłączyła myślenie, czekała ze spokojem na swój talent.
   Czarownica! Wreszcie!
   Nie wiadomo skąd w jej umyśle pojawiła się myśl o Aleksie.
   Alex! Co z Alexem! Gdzie on jest? Czy coś mu się stało? 
   Kim, albo czym jesteś?!  Odejdź, zostaw mnie w spokoju! 
   Kate zatkało. Przecież tego sobie nie pomyślała. Usłyszała jakiś dziwny, ale znajomy głos. Rozejrzała się dookoła, ale nikogo nie było, nawet Cynthia zniknęła. Odtworzyła w myślach ten głos. Zaraz, zaraz przecież to...
   Alex? 
   Kim jesteś, do jasnej cholery?!
   Alex! Alex! Ty żyjesz, tak bardzo się cieszę!
   Też się ciesz, ale powiedz mi kim TY jesteś?!
   Słabo kojarzysz fakty, Alex. 
   Nie posiadała się z radości, miała ochotę skakać i tańczyć. Alex żył, a teraz mogła z nim się porozumieć. Alex nie odpowiadał przed długi czas. Coś się stało?
   Halo, jesteś tam? zapytała.
   Kate! Jak to możliwe, że cię słyszę?
   Nagle połączenie między nimi się przerwało. Kate otworzyła oczy i ujrzała Cynthię.
   - Już wiesz jaki talent ci podarowałam... - szepnęła. - Wykorzystaj go dobrze, kochana! - powiedziała i odwróciła się. Przez ramię rzuciła jeszcze szybko: - Wesołych Świąt, Czarownico.

wtorek, 26 listopada 2013

Rozdział trzydziesty trzeci.

   Leżał na środku celi z szeroko rozwartymi oczami. Czerwień już zniknęła. Kły także. W głowie roiło mu się od różnych myśli. Leżał tak już od kilku godzin, wszystko go bolało. Niby ciągle myślał o czymś innym, ale cały czas coś w nim krzyczało: Obudź się! Przez te kilka godzin ciągle miał nadzieje, że człowiek leżący obok niego obudzi się, wstanie i zacznie krzyczeć, aby wampir go nie zabijał. Nadzieja matką głupich. Pomyślał.
   Z małego okienka nad jego głową do środka celi wlewał się strumień białego światła Księżyca. Alex nawet nie zauważył kiedy zaszło Słońce. Spojrzał w stronę małego okienka. Zmrużył mocno oczy i zakrył je dłonią. Przeturlał się powoli na brzuch. Policzkiem dotknął zimnej ziemi. Zamknął oczy.
   Nagle przypomniał sobie Petera. Nie wiedząc dlaczego, wyobraził sobie tego chłopaka, stojącego przed nim. Mówił coś. Aleksowi wydawało się, że to może być coś ważnego, bo chłopak był bardzo skupiony i chyba trochę... smutny?
   Wampir usiadł po turecku i ukrył twarz w dłoniach. Nie chciał patrzeć na ciało mężczyzny. Obrzydzało go to, co zrobił. Winił się za to, że nie znalazł w sobie jakiegoś zakazu, znaku stop, który by go powstrzymał.
   Przestań! Skarcił się w myślach. Pomyśl o tym, co powiedział ci Peter. Przez kilka chwil siedział tylko i zdawało mu się, że myśli o niczym. Tak naprawdę, nie zdając sobie z tego sprawy, nasłuchiwał czy aby na pewno serce człowieka przestało bić.
   Ni stąd, ni zowąd szybkim ruchem uderzył się w policzek. Pokręcił lekko głową i pomyślał o zmiennokształtnym. Chłopak zanim wyszedł z celi, zanim rzucił mu, tego nieżyjącego już człowieka, powiedział coś, co bardzo głęboko wstrząsnęło Aleksem.
   Na próżno myślał nad tym przez kilka godzin. Olśnienia doznał dopiero, gdy kolejny raz zobaczył przed sobą twarz Petera. Czarne oczy miał lekko podkrążone i zaczerwienione. Spoglądał na Aleksa z ukosa z niechęcią. Co chwilę potrząsał głową, w celu odgarnięcia włosów z czoła. Wampir stał teraz na przeciwko niego i patrzył na niego z wyrazem współczucia w oczach. Chłopak obrzucił go dziwnym spojrzeniem, a następnie spojrzał na zwłoki mężczyzny. Prychnął.
   - Wiedziałem, że ci się nie uda. - powiedział, cięgle patrząc na ciało.
   Alex wiedział, że jeśli chciałby dokonać przemiany, musiał by zrobić to teraz, lecz i tak nie miałby pewności, że przemiana się uda.
   - To twoja wina. Po co go tu wpuściłeś?! - krzyknął Alex z oburzeniem.
   Chłopak zaśmiał się gorzko. Wampir rzucił się na Petera. Złapał go za ramiona i rzucił nim o przeciwną ścianę. Zmiennokształtny był zaskoczony. Upadł pod ścianą i jęczał cicho. Rozmasował obolały kark. Powoli otworzył oczy. Alex stał nad nim, wyciągając do niego rękę. Peter złapał ją szybko i usiadł zwinnie.
   - Przepraszam, to był rozkaz. - powiedział, ciągle masując kark. - Jeszcze przez jakiś czas muszę je wykonywać...
   - Czyli... zgadzasz się? - zapytał wampir, niepewnie spoglądając na zmiennokształtnego.
   - Tak.
   W celi zapadła cisza.
   - Cieszę się, że będziemy współpracować, ale byłem prawie pewien, że się nie zgodzisz i mnie wydasz. - powiedział lekko skruszony, przerywając denerwującą go ciszę.
   - Decyzję podjąłem przed chwilą. Ściśle mówiąc w momencie, kiedy rzuciłeś mną o ścianę. - odpowiedział i zaśmiał się. - Idąc do ciebie, byłem przekonany, że się z tobą nie zgodzę i opowiem o wszystkim mojej matce, ale to co ty zrobiłeś... Rzuciłeś się na mnie, bo przeze mnie zabiłeś człowieka! - prychnął. - Dla kogoś innego wydawałoby się to dziwne i nienormalne. Ty po prostu brzydzisz się zabijaniem... Ale paradoksalnie jesteś wampirem, jesteś maszyną do zabijania. Według mnie to, że zabiłeś tego człowieka to nic złego. To... powiedziałbym, że to... przyroda. Taki jesteś, takiego cię stworzono. - chłopak wzruszył ramionami i powoli wstał.
   - Mimo wszystko, jestem na siebie za to zły. Powinienem był się pohamować. - szepnął Alex i po raz pierwszy spojrzał na ciało człowieka.
   - Zdałem sobie także sprawę, że moja matka nie była by zdolna do takiego czegoś. - kontynuował Peter. -  Nie byłaby w stanie smucić się śmiercią jakiejś osoby. Eve za każdym razem, gdy kogoś zabije, uważa to za coś wspaniałego, za wygraną. Tak naprawdę, ona jest już na dnie, bo czerpie przyjemność z... z zabijania. - powiedział to zawstydzony. Alex pomyślał, że on także wstydził by się, gdyby miał taką matkę. - Postanowiłem, że ci pomogę i skończymy z tym wszystkim co ona robi. Skończymy z nią. - Jego głos się zmienił. Teraz było w nim słychać pogardę dla tej kobiety. Mądry chłopak, pochwalił go wampir w myślach.
   Siedzieli w celi i rozmawiali, jakim sposobem wydostać Aleksa z celi i dostać się do domu Jacka. Po chwili zaczęli żartować, rozmawiać o różnych nieważnych sprawach. Alex opowiedział Peterowi całą jego historię, a później zaczął opowiadać o Jacku, Alice i Claire.
   - Są dla ciebie jak rodzina? - zapytał Peter.
   Wampir przytaknął i zaczął opowiadać o wszystkim co zrobiła dla niego Alice, o dniu kiedy poznał Claire i Jacka. O tym, że na początku ich znajomości strasznie dużo gadał, a to denerwowało wilkołaka. Tyle, że Alex miał wtedy ubaw. Dopiero kiedy poznał Kate...
   Wspomniał o Kate i wpadł w trans. Zupełnie zapomniał o jej przemianie. Czy to już się stało? A może Kate ciągle czeka na ten moment. Opowiedział Peterowi o swojej, jakże dziwnej przemianie, a następnie chłopak opowiedział mu o swojej.
   Przez chwilę siedzieli w ciszy, i właśnie wtedy Alex coś usłyszał.
   Czarownica! Wreszcie!
   Chłopak wstał energicznie i złapał się za głowę.
   - Alex? Coś nie tak? - zapytał Peter. W jego głosie słychać było zdenerwowanie.
   Alex! Co z Alexem! Gdzie on jest? Czy coś mu się stało?
   Słyszał Głos w swojej głowie, na dodatek mówił on o nim.
   Kim, albo czym jesteś?! pomyślał, z nadzieją, ze Głos go usłyszy i zniknie. Odejdź zostaw mnie w spokoju!
   Cisza. Jakby Głos go usłyszał i posłuchał.
   - Alex?! Co się dzieje? - krzyczał Peter.
   Chłopak stał na przeciwko wampira, trzymał go za jego ramiona i energicznie nim potrząsał.
   Alex?
   - Chyba wariuje... - szepnął i rozszerzył oczy do maksimum. - Cicho, przez chwilę bądź cicho. Proszę.
   Peter puścił Aleksa, cofnął się o krok i patrzył na niego podejrzliwie.
   Kim jesteś, do jasnej cholery?!
   Alex! Alex! Ty żyjesz, tak bardzo się cieszę!
   Też się ciesz, ale powiedz mi kim TY jesteś?!
   Słabo kojarzysz fakty, Alex.
   Cisza. Zaczął myśleć intensywnie. Kto mógłby go znać, a ponad to martwić się o niego, i cieszyć się z tego, że został wreszcie czarownicą?!
   Zdał sobie sprawę, że jego mózg pracuje wolno i nie dość sprawnie. Coś było nie tak. Stał wpatrzony w jakiś punkt i myślał. Myślał bardzo intensywnie. Poczuł, że zaraz eksploduje.
   - Alex? - Peter patrzył na niego jak na wariata. - Co ty robisz?
   Halo, jesteś tam? Zapytał Głos.
   Nagle go olśniło.
   Kate! Jak to możliwe, że cię słyszę?

piątek, 22 listopada 2013

Rozdział trzydziesty drugi.

   - Co?! - krzyknął Alex. - Zagroziła twojej matce, że jeśli ktoś ją zabije to ona także umrze? Nie, nie wierze.
   Chłopak wstał energicznie i zaczął chodzić w kółko po celi. Cały czas masując skronie, popatrzył na chłopaka siedzącego na ziemi. Chciał coś powiedzieć, ale wampir mu przeszkodził.
   - Nie mów tylko, ze powiedziała tak każdemu z żołnierzy... Powiedz, ze to nie prawda! - wykrzyknął.
   Po chwili przypomniał sobie, że jest w miejscu pełnym istot magicznych. Ściszył głos i zapytał:
   - Odpowiesz mi?
   - To nie prawda. - szepnął i spojrzał na Alexa. - Ty nie rozumiesz! Tylko moja matka zginie!
   - To pomóż mi zrozumieć, chłopcze! - powiedział i usiadł obok Petera. - No, o co chodzi?
   Chłopak spojrzał na wampira, a ten zauważył łzy w jego oczach. Zdziwił się i na jego czole pojawiło się kilka głębokich bruzd.
   - Peter, o co chodzi? Powiedz! - poprosił i chwycił chłopaka za rękę.
   Zmiennokształtny spojrzał na jego rękę i rzucił mu gniewne spojrzenie. Otarł łzy i szybko wstał. Podszedł do drzwi. Alex błyskawicznie znalazł się przed nim zagradzając mu drogę do nich.
   - Powiedz mi. - powiedział, patrząc mu w oczy.
   - Muszę już iść, bo zaczną coś podejrzewać. Jutro dam ci odpowiedź. Zaraz mój kolega otworzy drzwi, a ty choć trochę poudawaj obolałego, choć przez chwilę, ok? - rzucił mu od niechcenia jakieś szybkie spojrzenie i skierował wzrok na drzwi.
   - Co? Twój kolega stoi za drzwiami? - powiedział. Zbladł i obejrzał się za siebie, oczekując widoku kolejnego żołnierza Eve za sobą. Jednak go tam nie było. Uff... - Przecież wszystko słyszał!
   - Nie słyszał, bo to śmiertelnik. - spojrzał na niego drwiąco.
   Chłopak obszedł wampira i już prawie zapukał, ale ręka Aleksa zacisnęła się na jego nadgarstku. Spojrzał na wampira gniewnie.
   - Powiedz mi tylko co twoja matka ma do Eve?! - powiedział niecierpliwym tonem.
   - Moja matka to właśnie... - westchnął i powiedział: - ...Eve. 
   Aleksa zamurowało. Spojrzał na Petera, ale jego już nie było. Zamiast zmiennokształtnego na środku celi stał jakiś, średniego wieku, mężczyzna. Patrzył na Alexa błagalnie, a w ręce przed sobą trzymał małą zwiniętą kartkę.
   Nagle Alex poczuł zapach krwi, usłyszał bijące serce i krew przepływającą przez żyły. Błyskawicznie znalazł się przy mężczyźnie i wyrwał mu kartkę z dłoni. Szybko ją rozwinął. Było na niej tylko jedno słowo. Smacznego. Prychnął. Poczuł, że jego oczy zaczynają robić się czerwone. Spojrzał na człowieka przed nim.
   - Błagam, nie. Bardzo cię, proszę, nie rób tego. - mężczyzna szeptał, nie patrząc mu w oczy.
   Wampir chciał się pohamować, ale nie mógł. Rzucił się na niego. Przekrzywił jego głowę, a jago oczom ukazała się, niczym nie osłoniona, szyja.
   - Nie zabijaj mnie, proszę. - wyszeptał jeszcze mężczyzna.
   Alex uśmiechnął się szeroko i spojrzał w jego zielone oczy.
   - Postaram się.
   I zatopił w nim swoje długie kły zapominając o tym co powiedział mu Peter.





   Kate znalazła Jacka przed domem Alice. Siedział na huśtawce. Narzuciła na siebie szybko jakiś sweter i wyszła do niego. Chłopak spojrzał na nią i zrobił zbolałą minę. Pokręcił głową, wyciągnął do niej rękę. Dziewczyna usiadła obok niego i podciągnęła nogi pod brodę. Cała okryła się, o wiele za dużym na nią, swetrem i spojrzała na Jacka. Patrzył na ulicę i przyglądał się ludziom i samochodom.
   - Co się stało? - zapytała cicho.
   Chłopak spojrzał na nią. Uśmiechnął się słabo i odgarnął jej włosy z oczu.
   - Nic. - szepnął.
   - Jak to nic? Przecież widzę. - westchnęła i spojrzała mu w oczy. - Znam cię za długo, aby ci uwierzyć.
   Chłopak zaśmiał się.
   - Rzeczywiście... Co ja sobie myślałem. - oboje się zaśmiali.
   - Więc...? - zapytała po chwili.
   - Więc byłem u mamy. - spojrzał na nią znacząco.
   Dziewczyna nie odpowiedziała. Patrzyła na chłopaka ze smutkiem. Zapadła cisza. Znów przez kilka minut nikt się nie odzywał.
   - Co u niej? - zapytała Kate, spoglądając ukradkiem na twarz chłopaka. Widziała, że był przygnębiony.
   - Dobrze, ma teraz kilka dni wolnego, więc zajmuje się domem. Nie wiedziałem się z Claire, bo była w szkole, ani z Charliem. - zrobiła dziwną minę i spojrzał na dziewczynę. - Jestem idiotą.
   - Co ty znowu mówisz? - zapytała zdziwiona.
   - Znów musiałem kłamać. - powiedział i pokręcił głową.
   - Nie powiedziałeś jej o tym... czym się stałeś tak? - zapytała spokojnie.
   - Tak.
   - To przecież dobrze, Jack. Gdyby wiedziała, Cienie zaczęłyby ją krzywdzić.
   - Tak, wiem, ale prawie się wygadałem. To nie było najgorsze. Musiałem skłamać dlaczego mieszkam u cioci, co działo się za mną przez te wszystkie dni, dlaczego ich nie odwiedzałem, a ona mi zaufała. Rozumiesz? - zapytał, podnosząc ton głosu. - Uwierzyła mi, a ja bezczelnie, kolejny raz ją okłamałem.
   Kate pogładziła go po plecach i przytuliła się do niego.
   - To nie twoja wina, że musisz kłamać. - szepnęła pocieszająco.
   - Masz rację, nie moja, ale wiem czyja jest na pewno. - powiedział wściekle.
   - Eve. - Kate powiedziała i usiadła wyprostowana.
   - Tak. To przez nią zostałem wilkołakiem, to przez nią ty jesteś zmuszona zostać czarownicą, i to przez nią Alex teraz cierpi! - wstał i błyskawicznie znalazł się na trawniku przed domem jego ciotki.
   Huśtawka energicznie się zakołysała i dziewczyna prawie spadła. Złapał się szybko za oparcie i ostrożnie zeszła z niej na ziemię. Pobiegła szybko do chłopaka i złapała go za ręce.
   - Nie przejmuj się teraz nią. - powiedziała, patrząc mu w oczy. - Wygramy z nią.
   Powiedziała to z pewnością, która bardzo spodobała się Jackowi. Przytulił dziewczynę i pocałował. Kate odwzajemniła uścisk. Stali tam jeszcze przez kilka minut, rozmawiając. Nagle zaczął padać deszcz. Jack objął dziewczynę mocno w pasie i natychmiast znaleźli się pod dachem, na werandzie. Zaczęli się śmiać. Zaczęli się droczyć, o to czy Kate po przemianie także będzie mogła się tak szybko poruszać.
   Po kilku minutach na podjazd wjechało czarne BMW. Wycieraczki pracowały nienagannie. Okna były przyciemniane i nic nie można było przez nie zobaczyć.
   Po minucie szyba, od strony kierowcy, powędrowała w dół.
   - Dobrze trafiliśmy, to dom Alice Brown? - zapytał dość przystojny, bardzo umięśniony mężczyzna.
   Kate schowała się za Jacka i przypatrywała się mężczyźnie zza jego ramienia.
   - Tak, a o co chodzi? - zapytał chłopak.
   Usłyszał ciche mruknięcie mężczyzny z samochodu. Nie zrozumiał co powiedział. Wyłączył silnik samochodu. Wysiadł z niego a za nim dwóch mężczyzn i jedna kobieta. Kiedy wszyscy zamknęli za sobą drzwi, nacisnął guzik na małym pilociku.
   Dwaj mężczyźni, w tym kierowca, mieli na sobie czarne, rozpięte płaszcze długie do kolan. Byli bardzo barczyści. Włosy, obaj czarne, ścięte mieli bardzo krótko. Oczy zakrywały im czarne okulary. Byli do siebie podobni, jakby byli bliźniakami. Zupełnie jak Maggie i Margaret. Ruszyli zdecydowanym krokiem w stronę Jacka i Kate.
   Za nimi podążała kobieta i kolejny mężczyzna. Kobieta, a raczej dziewczyna, była bardzo młoda i ładna. Czarne włosy, także krótko przycięte, okalały jej pociągłą twarz, a szare oczy były tak bardzo piękne. Była bardzo szczupła. W jej ubiorze dominowała czerń. Czarne jeansy, szpilki i kurtka ze skóry. Jedynie koszulka była koloru bordowego. Wyglądała, jakby zeszła właśnie z okładki jakiegoś magazynu o modzie.
   Chłopak ubrany był identycznie, z wyjątkiem butów, zaśmiał się w myślach Jack. Także czarne, krótkie loki sterczały mu w różne strony. Różnił się od pozostałej trójki kolorem skóry. Był Mulatem. Pomiędzy nim, a jego towarzyszką uderzał zauważalny kontrast. Blada skóra kontra ciemna.
   Kierowca podszedł do Jacka i wyciągnął do niego dłoń.
   - Mam na imię Alhari, przybyliśmy, aby wam pomóc. - powiedział z dziwnym akcentem i uśmiechnął się.
   Jack uścisnął jego dłoń i odwzajemnił uśmiech.
   - Jack, jestem bratankiem...
   - Tak wiem, wiem. Twoja ciotka wszystko nam opowiedziała. - spojrzał na dom i gestem wskazał na drzwi. - Alice w środku?
   - Tak, chyba. Kate? - zapytał dziewczyny.
   - Yyy... Tak jest w domu. - powiedziała wychodząc zza Jacka.
   - Kate! Witaj, jestem Alhari. - Do dziewczny także wyciągnął rękę. Ona ją uściskała i spojrzała na mężczyznę. - Poznajcie resztę! To Bedori. - wskazał na swoją kopię.
   - Witaj Jack, Kate. - przywitał się z każdym i ciepło uśmiechnął. Bedori zdjął okulary i ich oczom ukazały się nieziemsko zielone oczy. 
   - A to James i Victoria. - powiedział Alhari i odsunął się, aby zrobić parze miejsce.
   - Witajcie. - powiedziała Victoria i szeroko uśmiechnęła się do Jacka i Kate. - Miło mi was poznać. Mam nadzieję,  że wam pomożemy.
   - Siemka, jestem James. - wtrącił się chłopak. Podał parze rękę i wymienił spojrzenia z Alharim. - Nie miało tu być ludzi, same istoty magiczne. - warknął. Ton jego głosu trochę przestraszył Kate. Z powrotem schowała się za Jacka.
   - James, ona już dziś stanie się czarownicą. - powiedział szorstko. - Przepraszam za niego, został wampirem niedawno, ciągle trochę trudno mu powstrzymać się przed... No wiecie, pragnieniem... - powiedział lekko zawstydzony, choć Jack nie wiedział dlaczego to on się wstydził.
   - Może wejdziemy do środka? - zapytał Jack.
   - Dobry pomysł. - szepnęła Kate i szybko pomaszerował do drzwi.
   Otworzyła je i zawołała.
   - Alice! Gdzie jesteś? Mamy nowych yyy... gości...
   Z drzwi do salony wyszła Alice. Popatrzyła na uśmiechniętą Kate, a następnie na Jacka.
   - Gdzie oni są? Ci goście? - zapytała zdziwiona.
   Nagle do pokoju wpadła cała czwórka.
   - Niespodzianka! - krzyknął Alhari.
   Oczy Alice się zaświeciły, szepnęła:
   - Alhari...
   I rzuciła się mu na szyję.

niedziela, 17 listopada 2013

Rozdział trzydziesty pierwszy.

   Jack siedział w salonie ciotki i obserwował rozmawiające ze sobą kobiety. Wszystkie razem tworzyły mały tłum. Siedziały tu Alice i Kate, trzy stare znajome Alice i ich dwie koleżanki hybrydy, a przed chwilą dołączyła do nich także Chelsea. Ciągle rozmawiały o dzisiejszej przemianie Kate i nie dawały mu dojść do głosu. Po kilku nieudanych próbach, poddał się i usiadł przy oknie. Nagle wpadło mu coś do głowy. Jakże mógł o tym zapomnieć! Rozejrzał się po pokoju i postanowił, że musi to załatwić jeszcze przed przemianą Kate. Na pewno zdąży.
   Wstał i już chciał wyjść z domu, ale przypomniało mu się jeszcze o Bruno. Wspiął się szybko na górę po schodach i skierował się w stronę pokoju chłopaka. Zapukał cicho i otworzył drzwi. Bruno siedział na łóżku, odwrócony do drzwi plecami. W palcach obracał jakiś przedmiot, połyskujący w promieniach porannego Słońca. Jack odchrząknął i podszedł powoli do chłopaka. Kiedy tylko usłyszał, że ktoś jest w pokoju schował przedmiot pod poduszkę i obejrzał się przez ramię.
   - A to ty, Jack... - powiedział lekko zakłopotany.
   Wstał i rozejrzał się po pokoju. Popatrzył na wilkołaka i uśmiechnął się.
   - Przyszedłem, bo... Na dole odbywa się mały sabat. - zaśmiał się. - Jedna z nich dopiero stanie się czarownicą, a dwie kolejne są hybrydami, ale czarownic i tak jest więcej! Aż pięć.
   Gdy Jack wspomniał o jakichś hybrydach chłopak potrząsnął głową i spuścił wzrok.
   - Bruno... - zaczął Jack i podszedł do niego. Położył swoją dłoń na jego ramieniu. - Wiem, że istoty magiczne wyrządziły wiele zła w twoim życiu, i zgadzam się z tobą, że jest to nie wybaczalne, ale... nie możesz uważać całej reszty za równie złych. Poznałeś Alice i Chelsee, Alexa, a także mnie. - powiedział do chłopaka. - Chcemy pomóc Aleksowi i ty także... Ale ty chcesz także pozbyć się tych, którzy cię skrzywdzili. Myślisz, że tylko ty tego chcesz? - zapytał go. Chłopak popatrzył na niego i pokiwał lekko głową z niedowierzaniem wypisanym na twarzy. - Mylisz się. Posłuchaj, na początku było świetnie. Eve była moim najlepszym sprzymierzeńcem. Pomagała mi, ale o wielu rzeczach mi nie mówiła. Kiedy spotkałem Aleksa dużo się zmieniło. Dużo się o niej dowiedziałem, a teraz ona chce go zabić. Taka ona jest. I nie popuszczę dopóki nie wygram z nią i z jej armią. Ale aby wygrać potrzebuję też swojej armii. Dlatego chcę cię prosić o pomoc. Pomożesz mi, Bruno? Pomożesz mi zakończyć ten terror, który ona prowadzi?
   Chłopak popatrzył Jackowi w oczy. Przez chwilę patrzył na wilkołaka jak na idiotę i Jack pomyślał, że Bruno chyba źle zrozumiał jego słowa, ale po chwili chłopak odezwał się:
   - Jack, czy ty oszalałeś? Pytasz czy ci pomogę? - prychnął i spojrzał mu znów w oczy, uśmiechając się. - Zadałeś najgłupsze pytanie świata! No jasne, że ci pomogę! - krzyknął i przybił piątkę z Jackiem.
   Bruno i Jack rozmawiali jeszcze przez chwilę. Jacka strasznie ciekawił tajemniczy przedmiot, schowany przez chłopaka pod poduszką. Nie chciał się narzucać, więc nie pytał. Stwierdził, że jeśli byłoby to bardzo ważne Bruno powiedziałby mu o tym.
   Opowiedział mu o tym co dzieje się w salonie i ostrzegł przed kobietami żartobliwie.
   - Słuchaj Bruno, ja muszę wyjść. Mam pewną sprawę do załatwienia. Gdy zejdziesz na dół powiedz im tylko, że wyszedłem... pobiegać i się rozejrzeć po okolicy, ok?
   Chłopak pokiwał głową z uśmiechem i spojrzał na Jacka.
   - To niebezpieczne? - zapytał.
   - Nie, raczej nie. Ale strasznie się tego boję.
   Jack wyskoczył z okna i pobiegł szybko, nie oglądając się za siebie. Kazał Brunowi zamknąć za nim okno i czekać na jego przybycie z przemianą Kate. Ta sprawa na prawdę nie cierpiała zwłoki.




   Caroline siedział przy stole w jej małej kuchni. W ręku trzymała kubek z gorącą kawą. W pomieszczeniu było strasznie ciemno, mimo, że była dopiero jedenasta rano. To wszystko za sprawą zachmurzonego nieba i deszczu. Nienawidziła takiej pogody, ale w miejscu gdzie mieszkała, w Seattle, taka pogoda to prawie codzienność. Słońce wychodziło tu zza chmur bardzo rzadko i na bardzo krótko. Kobieta zdołowana wzięła łyk gorzkiej kawy. Poparzyła sobie lekko język i skrzywiła się. Odstawiła kubek na stół i zaczęła wyglądać za okno.
   Ciągle czekała, aż wróci Jack. Pokłóciła się z nim, ale nie wiedziała, że zrozumie to na tyle poważnie, że wyprowadzi się do Alice. Jak mogła do tego dopuścić. Ten chłopak stracił ojca, kiedy był dzieckiem, a teraz powoli oddala się od matki. Postanowiła, że jeśli nie wróci do jutra - pojedzie do domu Alice i z nim porozmawia. Podczas ich kłótni powiedział,  że wpakował się w jakieś kłopoty, ale nie może jej o nich powiedzieć. Była bardzo ciekawa o co chodzi. Tak bardzo chciała mu pomóc.
   Popatrzyła na zegarek. Czas płynął bardzo wolno. Dopiero za trzy godziny będzie musiała pojechać po Claire do szkoły. Tymczasem będzie musiała zająć się sobą. Westchnęła i wstała od stołu, i jak na zawołanie, ktoś zadzwonił do drzwi. Wyjrzała przez okno. Na podjeździe nie było żadnego samochodu. Zdziwiła się. Ruszyła w stronę drzwi. Znów usłyszała dźwięk dzwonka.
   - Idę, już idę! - krzyknęła.
   Powoli przekręciła klucz w zamku i uchyliła lekko drzwi. Jej ciemnobrązowe oczy rozbłysły. Otworzyła drzwi do końca i próbowała coś powiedzieć. Za drzwiami ukazała jej się twarz jej syna. Chłopak stał wyprostowany, z głową zwieszoną w dół. Jedną ręką opierał się o framugę drzwi. Z jego krótko przystrzyżonych, czarnych włosów kapały kropelki deszczu. Caroline nie zauważyła, żeby miał ze sobą parasol, albo coś innego co mogłoby go ochronić przed deszczem.Był cały przemoczony, ale nic nie mówił.
   Po krótkiej chwili spojrzał na matkę. Jego twarz wyrażała ból i wstyd. Nie chciał jej spojrzeć w oczy i co chwilę uciekał gdzieś wzrokiem. W końcu zdobył się na krótkie spojrzenie.
   - Przepraszam. - wyszeptał.
   Caroline wybiegła z korytarza i przytuliła syna. Chłopak odwzajemnił uścisk. Kobieta poczuła kilka kropel deszczu spadających na jej ubranie i włosy. Zacisnęła mocno powieki, aby nie zacząć płakać. Tak bardzo się o niego bała. Otworzyła oczy i stali już w korytarzu. Zmrużyła lekko oczy i uświadomiła sobie, że Jack unosi ją w powietrzu. Położył ją bezpiecznie na ziemi i zamknął drzwi. W jego oczach lśniły łzy. Z resztą w jej także. Popatrzyła na syna i pogładziła go dłonią po policzku.
   - Tak bardzo się o ciebie martwiłam, Jack. - łzy popłynęły jej po policzkach.
   - Przepraszam. - powtórzył Jack i zacisnął powieki.
   - Nie przepraszaj, Jack. Już wszystko w porządku. Najważniejsze jest to, że jesteś cały i zdrowy. - uśmiechnęła się do niego i dotknęła jego bluzy. Zmarszczyła brwi. - Całą drogę przeszedłeś tylko w tej bluzie? Przecież jest cała przemoknięta! Biegnij na górę się przebrać, a ja zrobię ci szybko gorącej herbaty! No szybko, szybko! - powiedziała i ruszyła do kuchni, ocierając łzy.
   Odwróciła się, ale Jacka już nie było. Pomyślała, że musi być bardzo szybki i sprawny, skoro już go tu nie ma. Wzruszyła ramionami i weszła do kuchni. Nalała wody do czajnika i postawiła go na starej, wysłużonej kuchence. Poszykowała ulubiony kubek Jacka i czekała, aż woda się zagotuje. Podeszła do małego lusterka i poprawiła niesforne, ciemnobrązowe loki. Przypomniało jej się o ciastkach, które kupiła wczoraj. Wyjęła je na talerzyk i postawiła na stole. Usiadła na chwilę przy stole i uśmiechała się sama do siebie. Czajnik zagwizdał tak głośno i niespodziewanie, że Caroline podskoczyła na krześle. Zalała szybko herbatę i postawiła ją obok talerza z ciastkami. Popatrzyła na schody. Jack jeszcze nie schodził. Ponownie usiadła i czekała w ciszy. Obserwowała kropelki deszczu spływające po szybkie.
   Nagle usłyszała bardzo ciche kroki syna na schodach.
   - Zrobiłam ci herbatę i przypomniało mi się o ciasteczkach, które kupiłam wczoraj. To ulubione ciastka Claire. - powiedziała z uśmiechem.
   Kiedy spojrzała w jego stronę chłopak rzucał właśnie niewielką torbę na dywan w korytarzu. Rzucił ją specjalnie, tak aby matka nie zauważyła. Nie udało mu się. Kobieta wstała. Stała się blada jak ściana i patrzyła na torbę.
   - Mamo, nie denerwuj się. Nigdzie nie wyjeżdżam. Ja tylko na kilka dni zamieszkam u cioci, ale nie na długo. Obiecuję. - powiedział lekko zakłopotany.
   Chłopak podszedł do matki i złapał ją za rękę. Caroline uśmiechnęła się i popatrzyła mu w oczy.
   - No dobrze, ale teraz mi wytłumacz wszystko. Wiem, że nie było cie w szkole, więc powiedz gdzie byłeś?
   Usiedli przy stole i Jack zaczął mówić:
   - Posłuchaj, to ciągnie się już kilka dni, ale muszę ci o tym powiedzieć dopiero teraz. Wcześniej nie mogłem. Więc... - urwał nagle. Cienie! Przypomniał sobie o Cieniach. Nie mógł powiedzieć matce prawdy bez późniejszej przemiany w istotę magiczną... Musiał coś wymyślić.
   - Więc...? - popędzała Caroline, widząc, że chłopak mocno się zamyślił.
   - Więc... Yyy... Po prostu... Nie chodziłem do szkoły, bo... Bo ktoś chciał mnie wrobić w dragi. - powiedział zakłopotany, nie patrząc w oczy matki.
   - Co?! - krzyknęła Caroline.
   Zasłoniła usta dłonią i energicznie wstała. Zaczęła chodzić w kółko po kuchni i rozglądać się. Chłopak podparł się ręką o stół, a dłonie zaciskał w pięści.
   - Kto cię chciał wrobić? - zapytała groźnie.
   - Nie wiem, mamo. Właśnie ciocia pomaga mi to odgadnąć. - ciągle nie patrzył na matkę, aby nie napotkać jej wzroku.
   - Mogłeś przyjść do mnie. - kobieta usiadła obok niego i złapała jego rękę. - Przecież wiesz, że ja też bym ci pomogła.
   - Ale... ciocia ma znajomego w policji... Powiedział, że najlepiej będzie jeśli będę mieszkał gdzieś indziej, przez krótki czas. Nie gniewasz się? - zapytał i spojrzał na nią.
   - Nie, nie gniewam się. Pamiętaj, że zawsze możesz na mnie liczyć. - kobieta przytuliła się do syna i pocałowała go w czoło.
   Zamknęła oczy i przypomniały jej się czasy, gdy był jeszcze dzieckiem. Jego zabawy z kuzynami, z ojcem. Później śmierć Cartera i wypadek Jacka. I dzień, w którym po raz ostatni usłyszała jego przeraźliwe krzyki... Po jej policzku płynęły łzy. Otarła je i popatrzyła na syna. Miał zbolały wyraz twarzy, ale nie chciała juz dalej ciągnąć tego tematu.
   Rozmawiali przez godzinę. O wszystkim. Nagle Jack odwrócił się błyskawicznie i spojrzał na zegar.
   - Niestety muszę się już zbierać, mamo. - powiedział.
   Wstał i ubrał kurtkę. Posprzeczał się jeszcze z mamą czy ma założyć czapkę. Jack nienawidził czapek i powiedział, że założy kaptur. Przekazał pozdrowienia dla Charliego i Claire i uściskał mamę.
   - Niedługo wrócę, mamo. - pocałował ją w czoło i wyszedł z domu.
   Kobieta stała w drzwiach i patrzyła na niego. Nie mógł szybko pobiec, więc szedł normalnym, ludzkim tempem. Gdy tylko zniknął za zakrętem, puścił się biegiem. Po minucie był już przed domem ciotki Alice. Zatrzymał się na werandzie. Usiadł na huśtawce powieszonej przy drzwiach wejściowych i lekko się kołysał. A w głębi duszy przeklinał się ostro za to, że kolejny raz musiał okłamać mamę.

czwartek, 14 listopada 2013

Rozdział trzydziesty.

   Zmiennokształtny nie miał litości. Kopał Alexa już od ponad godziny, czekając na wyjaśnienia ze strony wampira. Ale co on miał mu powiedzieć? Nie było już sensu tłumaczyć. Czekała go śmierć, albo walka. Z pomocą Jacka. Miał wielką nadzieję, że Brunowi jednak udało się do niego dotrzeć.
   - Gadaj! - krzyknął do Alexa i plunął mu w twarz. - Gadaj idioto!
   Wampir nie odpowiadał. Nie wiedział czy mógł jeszcze mówić. Bolało go dosłownie wszystko. Przyjmował ciosy z pokorą, nie krzycząc, nie rzucając się na wszystkie strony. Czekał tylko na kolejny ciosy i na moment, w którym się to skończy. Ten zmiennokształtny przychodził do niego co jakiś czas. Za każdym razem bił go i kopał. Gdy mu się nudziło - wychodził. Alex spojrzał z ukosa na jego prześladowcę.
   Nigdy wcześniej mu się nie przyglądał, więc zdziwiło go to, że był jeszcze dzieciakiem. Ciemne włosy opadały mu na oczy, a niektóre pasma poprzylepiały mu się do czoła. Oczy miał czarne i pewne... niepewności. Jego usta były zaciśnięte. Alex wywnioskował, że chłopak jest zmuszony do robienia mu krzywdy. On nie chce tego robić, pomyślał.
   - Powiesz coś czy mam cię w końcu zabić, kretynie?! - zapytał groźnie chłopak.
   Ciężko oddychał. Odwrócił się na moment od Alexa i zakaszlał. Wampir szybko usiadł pod ścianą i spojrzał na zmiennokształtnego.
   - Wiem, że... nie chcesz tego... robić. - powiedział ciężko Alex. Nie miał siły na mówienie i naprawdę nie wiedział skąd zebrał siły na zmienienie pozycji.
   Chłopak szybko się odwrócił. Chciał wyjąć swój miecz, ale się powstrzymał.
   - O czym ty mówisz? Chyba naprawdę chcesz, abym cię zabił! - powiedział dziwnym tonem, jakby zaniepokojonym.
   - Człowieku... - Alex zakaszlał. Wypluł trochę krwi i znów spojrzał na chłopaka. - Ja też kiedyś tu mieszkałem. I cały czas bym tu był, gdybym nie został wyznaczony do nauki Wybranego... - rzucił mu wymowne spojrzenie i kontynuował, obserwując go. - Widziałem i słyszałem rzeczy, o których normalny rycerz Eve nie miał pojęcia. Mówiła mi wszystko... Zwierzała mi się. I to wszystko, dlatego, że mnie... kocha. - parsknął śmiechem i znów zakaszlał.
   Chłopak spojrzał na niego z niedowierzaniem, jakby dowiedział się, że jego wierna i kochająca żona zdradza go od początku ich małżeństwa. 
   - Kłamiesz. - powiedział przez zaciśnięte zęby. - Gdyby cię kochała nie kazałaby cię zabić.
   - Nie kłamię. Kocha mnie, ale zabiłem jej ulubionego rycerza, Matta, i dlatego skazała mnie na śmierć...
   Z ust rycerza wyrwał się cichy jęk.
   - To ty zabiłeś Matta? - zapytał po chwili.
   - Niestety. Nie chciałem tego zrobić. To on mnie zaatakował, więc ja się broniłem. Nic więcej...
   - Nikt nam o tym nie mówił. Nie chcieli mówić. A ona strasznie cierpiała. - potrząsnął głową. - Po co ja z tobą w ogóle rozmawiam?
   Podszedł do niego i już chciał go kopnąć, ale Alex szepnął:
   - Bo chcę ci powiedzieć prawdę...
   - Jaką prawdę? - zapytał lekko zdenerwowany.
   Alex zauważył, że zaczęły mu się trząść ręce.
   - Każą ci mnie bić, bo chcą się dowiedzieć czy to naprawdę ja zabiłem Matta czy Jack, mam rację? - chłopak skinął głową. - Eve ciągle szuka sposobu, aby mogła mnie uniewinnić i zabić Wybranego. - zamilkł. Spojrzał na chłopaka. Wyglądał jakby miał zaraz umrzeć. - A jeśli chodzi o was, rycerzyki, to za kilka lat i tak każe was zabić. Zawsze tak robiła. Kiedy jej armia wydawała się już nie tak silna jak na początku wydawała rozkaz: zabić całą dotychczasową armię i stworzyć nową... Nigdy nie udało mi się jej przekonać, że robi źle. Skutkiem tego jest nienawiść. Wszyscy ludzie mieszkający w jej mieście i na zamku - nienawidzą jej. Zabiła ich rodziny. A oni nie mogą nawet uciec. Jeśli wyprowadzą się - ona ich znajdzie i zabije. Taka jest prawda. Eve to czyste zło, to morderca. - wypowiadając ostatnie słowo zamyślił się. Mówił o Eve, ale automatycznie podporządkował siebie do tego opisu. On także był mordercą. Doskonałym mordercą.
   Rycerz patrzył na niego szklanymi oczami i potrząsał głową.
   - To nie prawda. Eve nie jest zła. Jest dobra, pomaga nam i... Nie ty na pewno kłamiesz... - powiedział ocierając oczy.
   - Jeśli to kłamstwo, to dlaczego płaczesz? Tylko nie mów, że coś wpadło ci do oczu. Na pewno coś kiedyś widziałeś i to cię zaniepokoiło, pomyśl...- zamilkł. Przyglądał się chłopakowi i wiedział, że jeszcze chwila i będzie po jego stronie. - Ja na twoim miejscu, chciałbym jak najszybciej uwolnić się od tej... świruski... - prychnął.
   Chłopak na niego spojrzał.
   - Nie kłamiesz, prawda?
   - Prawda. 
   Chłopak usiadł na ziemi i oparł się plecami o ścianę. Schował twarz w dłoniach i co chwilę kręcił głową. Alex usłyszał jakieś krzyki dobiegające zza okienka nad jego głową. Wstał powoli i spojrzał przez nie. Promienie Słońca na chwilę go oślepiły. Gdy już wyraźnie widział zauważył, że dwóch mężczyzn rzuca się co chwilę na siebie na ziemi. Dookoła nich zaczął tworzyć się mały tłumek. Wampir obserwował sytuację za oknem i nagle dopadła go woń krwi. Ludzkiej krwi. Jego oczy zciemniały, aż w końcu stały się całkiem czarne. Potarł je szybko i odwrócił się. Przeszedł chwiejnie przez cele i usiadł w najbardziej oddalonym od okienka miejscu. Spojrzał na zmiennokształtnego. Ten ciągle siedział z głową spuszczoną w dół.
   - Jak masz na imię? - zapytał po krótkim namyśle.
   - Peter. - odszepnął.
   - Ja mam na imię Alex. - powiedział.
   Peter pokiwał wolno głową i spojrzał na wampira. Zmierzył go wzrokiem i z powrotem spuścił głowę. Minęło kilka długich chwil. Milczeli. Alex ciągle nasłuchiwał co dzieje się za okienkiem i powstrzymywał się przed wychwytywaniem zapachu krwi. Był tak bardzo głodny. Musiał przestać o tym myśleć, więc zapytał Petera wprost:
   - Więc, pomożesz mi?
   Chłopak znów na niego spojrzał. Znów płakał. Jego oczy były czerwone i podpuchnięte. Patrzył na niego wrogo, ale ze strachem.
   - Jeśli się zgodzę, ona zginie? - zapytał bardzo cicho, zdając sobie sprawę z krążących wszędzie istot magicznych.
   Alex spojrzał mu w oczy i przytaknął. Peter głęboko westchnął.
   - Nie wiem czy ci pomóc. - powiedział.
   - Dlaczego? - zapytał z ciekawością Alex.
   - Bo jeśli Eve zginie - umrze moja matka...

środa, 13 listopada 2013

Rozdział dwudziesty dziewiąty.

   Alice otworzyła drzwi. Jej oczom ukazały się twarze trzech dawnych koleżanek oraz dwie nieznajome. Spojrzała na wszystkie dziewczyny uważnie i uśmiechnęła się.
   - Witajcie! - przywitała je i gestem zaprosiła do środka. - Dziękuję wam za to, ze przybyłyście! Mam u was wszystkich wielki dług wdzięczności.
   Podeszła do pierwszej z przybyszek i przywitała się.
   - Alyssa. - szepnęła. - Tak dawno cię nie widziałam. Tęskniłam, kochana. - kobiety przytuliły się.
   - Ja także tęskniłam, Alice. Wcale nie musisz tak bardzo dziękować. Przecież wiesz, że walka przeciwko Najwyższym jest dla mnie przyjemnością. - Alyssa puściła do niej oczko i jeszcze raz objęła ją ramieniem.
   Alice podeszła do kolejnej ze znajomych.
   - Marie, witaj. - kolejna seria czułych uścisków. - Tobie także serdecznie dziękuję.
   Kobieta dopiero po chwili odpowiedziała:
   - Witaj. - przytuliła Alice i szepnęła jej coś do ucha.
   Jack nie chciał podsłuchiwać, więc skupił się na Kate, która jadła śniadanie w salonie. Tak bardzo chciał teraz z nią być. Przytulać ją i całować.
   - Katherina! - kolejna z kobiet od razu rzuciła się na szyję jego ciotki. - Ojoj, kochana. Ja też tęskniłam. - Alice zaśmiała się głośno i szybko odwzajemniła uścisk.
   - Tak dawno cię nie widziałam. Nie lubię takiego czegoś. No wiesz, że tak długo cie nie widzę. Naprawdę tęskniłam!
   Kobieta prawie unosiła Alice w powietrzu. Po krótkiej chwili odsunęła się od niej z szerokim uśmiechem. Rozejrzała się po pokoju, a następnie odwróciła się do dwóch pozostałych kobiet przybyłych razem z nimi. Alice podeszła do niech i wyciągnęła dłoń w ich kierunku, aby się przywitać.
   - My się jeszcze nie znamy... - zakomunikowała jakby nie był o to oczywiste. - Ja nazywam się Alice.
   Pierwsza z nich zrobiła krok w stronę ciotki Jacka i uścisnęła jej dłoń.
   - Mam na imię Meggie, a to moja młodsza siostra Margaret. - wskazała na dziewczynę, stojącą za nią i uśmiechnęła się. - Jesteśmy hybrydami. Cieszymy się, że możemy wam pomóc.
   Druga z nich, Margaret, bardzo powoli i nieufnie podeszła do Alice i podała jej rękę. Na jej twarzy zagościł lekki uśmiech, ale szybko zniknął i zastąpił go wyraz niepewności.
   - Jeszcze raz dziękuję wam za przybycie! A teraz zapraszam na herbatę. Ojej! Ale ze mnie gapa! Nie przedstawiłam wam Jacka, mojego bratanka.
   Jack wyszedł zza pleców ciotki i skierował się w stronę pierwszej z kobiet. Była nią Alyssa. Kobieta nie była już młoda, ale nie wyglądał też na starą. Jej krótkie, blond włosy okalały okrągłą twarz. Niebieskie i bardzo duże oczy lśniły. Chłopak zauważył, że po jej policzku spływała samotna łza. Jest bardzo wrażliwa, pomyślał Jack. Miała na sobie długi do kolan czerwony płaszcz. Jej czarne kozaki, stukały o panele położone w przedpokoju z każdym jej krokiem. Na szyi zawieszona miała kilka bardzo kolorowych naszyjników, które można było zauważyć wraz z pierwszym spojrzeniem na tę kobietę.
   - Mam na imię Alyssa. - zaczęła i podała mu rękę. - Alice powiedziała nam o wszystkim. Nie musisz niczego przed nami ukrywać, wilczku. - zaśmiała się. - Dawno nie miałam do czynienia z wilkołakiem. Mam nadzieję, że będziemy razem długo współpracować, Jack.
   Chłopak nie wiedział co powiedzieć. Uśmiechnął się szeroko i szybko mruknął:
   - Ja też.
   Kolejna z pań była bardzo wysoka, a na domiar tego miała na sobie bardzo wysokie szpilki. Kiedy stanęła naprzeciw Jacka, okazało się, ze jest wyższa. Była szczupła i bardzo ładna. Miała kruczoczarne, długie do pasa włosy związane czerwoną wstążką w gruby warkocz. Szare oczy miała rozbiegane, jakby chciała wyłapać jak najwięcej szczegółów z otoczenia. Miała na sobie czarną, skórzaną kurtkę z różnymi świecącymi ozdobami. Czarne, przylegające jeansy dodawały jej wdzięku, a trochę za długa i za duża koszulka - luzu. Jack zauważył, że kobieta ma na sobie bardzo dużo biżuterii. Od kilku par kolczyków i dwóch naszyjników, po grube, zrobione z metalu i różnych rzemyków branzolety na obu dłoniach. Jego uwagę przykuł mały tatuaż na wewnętrznej stronie nadgarstka lewej ręki.
   Podała mu rękę i spojrzała w jego oczy na chwilę zatrzymując wzrok w jednym punkcie.
   - Ja na imię mam Marie. Miło mi cię poznać, Jack.
   Jack skłonił się lekko.
   - Mnie także jest bardzo miło. - powiedział kokieteryjnie i wykręcił jej lekko rękę. Kobieta zaskoczona spojrzała na ich złączone dłonie, a następnie po raz kolejny w jego oczy. - Bardzo ładny tatuaż. - pochwalił z szerokim uśmiechem.
   Pomieszczenie wypełnił głośny i bardzo charakterystyczny śmiech. Marie spojrzała na swój tatuaż, przedstawiający odwróconą ósemkę, pokręciła lekko głową i popatrzyła na powrót na chłopaka.
   - Jesteś bardzo spostrzegawczy! - pochwaliła go, a on skłonił lekko głowę w geście podziękowania. - To nieskończoność. Moja przyszłość. - wzruszyła ramionami i szybkim ruchem wyplątała swoją dłoń z jego i cofnęła się o krok.
   Jej miejsce zajęła trzecia z przybyszek. Była najmłodsza z tej trójki, nie licząc pozostałych dwóch dziewczyn. Katherina miała oczy podobne kolorem do jego oczu. Spoglądały na niego z ukosa z ciekawością. Usta, pełne i tak bardzo czerwone miała lekko rozchylone, ukazując rządek idealnie białych zębów. Policzki miała lekko zaróżowione i gdzieniegdzie usłane małymi, brązowymi piegami. Nie mógł określić koloru jej włosów, wyglądała jakby była szatynką z ciemnymi, rudymi pasemkami. Sięgały jej tylko do ramion, ale wyraźnie falowały. Już trochę za długa grzywka opadała na oczy, przez co, co kilka minut poprawiała ją. Miała na sobie ciemnoniebieskie jeansy, czarne, eleganckie baleriny i beżowy trencz ze skórzanymi kieszeniami oraz rękawami.
   - Witaj. - powiedziała i podała mu rękę. - Mam na imię Katherina. Mam nadzieję, że będzie nam się dobrze współpracowało, wilczku. - prychnęła. Jack zauważył, że cała trójka była bardzo miła i pewna siebie.
   - Ja także mam taką nadzieję, Katherine. - uśmiechnął się i spojrzał ponad ramieniem kobiety.
   Czaiły tam się jeszcze dwie dziewczyny. Były ciche i chyba trochę przestraszone. Pomyślał, ze podejdzie do nich pierwszy.
   - Witajcie, mam na imię Jack. Cieszę się, że przybyłyście.
   Przez krótką chwilę Jack myślał, że dziewczyny wybiegną z domu z krzykiem, ale tego nie zrobiły. Były przestraszone i chłopak to widział. Dlatego ostrożnie cofnął się o krok i spojrzał jeszcze raz na dziewczyny. Były prawie identyczne. Nie dość, że obie miały na sobie takie same szare kurtki i takie same czarne spodnie, były do siebie tak podobne, że Jack z trudnością rozpoznał, która z nich jest starsza. Nawet ich włosy wyglądały na takie same. Obie były szatynkami i obie miały je takiej samej długości. Jedna z nich wyróżniała się tylko tym, że miała grzywkę. Może są bliźniaczkami, pomyślał po chwili.
   - Mam na imię Maggie. - powiedziała dziewczyna z grzywką i zrobiła mały krok w stronę Jacka. Popatrzyła na niego ostrożnie i wskazała na dziewczynę za nią. - A to Margaret. Moja siostra. Młodsza. - po chwili namysłu dodała szybko: - Jesteśmy hybrydami.
   - Fajnie, naprawdę możecie nam pomóc. Jeszcze raz dziękuję wam za wsparcie. - uśmiechnął się czarująco i spojrzał każdej z dziewczyn w oczy.
   Szare oczy Maggie nie zmieniły się, tylko jej policzki trochę bardziej się zaróżowiły. Za to oczy Margaret od razu rozbłysły i zaczęły się do niego uśmiechać. Na jej całej twarzy pojawił się wreszcie uśmiech.
   - Właśnie na to czekałem. - szepnął do niej Jack.
   Dziewczyna zakryła usta dłonią i zaśmiała się. Po chwili, pierwszy raz tego wieczoru, odezwała się:
   - Ja też. - zaśmiała się.
   Jack nie ukrywał, że go bardzo rozśmieszyła. Zaśmiał się głośno. Wszystkie kobiety obecne w korytarzu spojrzały na niego, a następnie przeniosły wzrok na wpatrującą się w podłogę, nie mogącą powstrzymać się od śmiechu Margaret. Alice uśmiechnęła się jeszcze bardziej i powiedziała:
   - Wszyscy już się znamy, więc zapraszam na herbatę i ciastka! Proszę, proszę tędy. - wskazała drogę gościom i weszła za nimi do salonu.
   Jack i Margaret zostali i śmiali się dalej.
   - Nigdy bym nie pomyślał, że coś takiego mnie rozśmieszy. - powiedział, ciągle nie mogąc się powstrzymać od  śmiechu.
   - A ja nigdy nie myślałam, że kogoś rozśmieszę. - powiedziała dziewczyna.
   - Ojej, to było dziwne. - powiedział ze śmiechem. - Dobra chodźmy do salonu, bo ciocia zaraz będzie zła.
   Oboje weszli do środka i podeszli do reszty.
   - Poznajcie Kate. Ta dziewczyna dziś zostanie czarownicą! - mówiła właśnie Alice.
   Wszystkie dziewczyny stanęły przy niej i gratulowały, mówiły coś do niej, ale ona ciągle wypatrywała Jacka. Kiedy w końcu nawiązała z nim kontakt wzrokowy, gestem poprosiła, aby do niej podszedł. Chłopak uśmiechnął się i schylił głowę na bok. Zaczął coś mówić. Kate wypatrzyła obok niego niską dziewczynę, bardzo podobną do poznanej przed chwilą Maggie. Jej oczy lśniły i wpatrywały się w Jacka. Usta ułożyły jej się w  szeroki uśmiech. Gdy Jack coś do niej szepnął, pokiwała lekko głową i jej uśmiech lekko przygasł.
   Jack podszedł do Kate. Dziewczyna złapała go za rękę i mocno ją ścisnęła.
   - Musisz jeszcze poznać... - Kate przerwała Jackowi pocałunkiem. Kiedy przestała go całować popatrzyła mu w oczy i uśmiechnęła się. - ... Margaret. Musisz jeszcze poznać Margaret.
   Kate odwróciła się w stronę dziewczyny. Teraz już się nie uśmiechała. Spoglądała to na Jacka, to na Kate, to na ich splecione ręce.
   - Witaj! - powiedziała z wyższością Kate i wyciągnęła do niej rękę. - Mam na imię Kate.
   - Margaret. - dziewczyna podała jej rękę.
   Spojrzała na Jacka, a ten wzruszył tylko ramionami i zwrócił się do Alice:
   - To jak z tymi ciastkami?