O PÓŁNOCY

O PÓŁNOCY

sobota, 28 grudnia 2013

Rozdział trzydziesty siódmy.

   Kate stała przed drzwiami swojego domu. Nie wiedziała dlaczego, ale bała się tego spotkania. Musiała zagrać. Aktorstwo nigdy nie było jej dobrą stroną, ale teraz musiała przekonać matkę. Obrzuciła niedbałym spojrzeniem frontowe drzwi i dwa okna po ich lewej stronie. Drzwi, które powinny być znów odmalowane lub po prostu wymienione, wyglądały na starsze niż reszta domu. Okna były podzielone na cztery małe szybki. W oknie, które znajdowało się bliżej drzwi, jedna szybka była popękana. Szkoło jeszcze nie wypadło, ale widać było miejsce uderzenia i całą siatkę pęknięć.
   Wcale nie zdziwił jej ten widok. Odkąd jej ojciec - Marco - wyjechał do swojej ojczyzny, jaką były Włochy, po rozwodzie z jej matką Iriną, nikt nie miał czasu, ani chęci do naprawiania takich drobnych szkód. No właśnie, ojciec. Bardzo jej go brakowało. Ciągle nie rozumiała jak to się stało, że on i jej matka się rozwiedli. Byli przykładem wzorowego małżeństwa. Oboje pochodzący z dobrych domów. Każdy o innej narodowości, ale to raczej można by nazwać zaletą niż wadą. Poznali się na jednej z najlepszych uczelni w Stanach Zjednoczonych. Pobrali się i doczekali się równie wspaniałej córki. Wiedli wspaniałe życie, aż do momentu, gdy zaczęli kłócić się coraz częściej i częściej, aż żadnej z ich rozmów nie można było nazwać rozmową, ale kłótnią.
   Dziewczyna pokręciła głową i odgarnęła włosy z oczu. Popatrzyła na drzwi i energicznie w nie zapukała. Tak dawno nie widziała matki, tęskniła za nią. A teraz, aby uniknęła prześladowania przez Cienie, musiała krzyczeć, płakać, wyglądać na złą. Jeszcze nie wiedziała co zamierza powiedzieć i jak wyjaśnić to, że wyjeżdża na kilka dni, ale miała nadzieję, że jakoś się to ułoży. Chciała załatwić tą sprawę w miarę pokojowo, jeśli był taki sposób.
   - Chwileczkę! - dziewczyna usłyszała ciche krzyknięcie.
   Miała nadzieję, że matka jest sama w domu.
   Po chwili usłyszała przekręcanie klucza w zamku i naciskanie klamki. Zza drzwi spojrzały na nią niebieskie oczy. Jej oczy. Nie ważne jak bardzo były od siebie różne, oczy miały takie same - kształt, kolor. Wszystko.
   - Kate... - powiedziała i otworzyła szeroko drzwi. W jej oczach pojawiła się nadzieja. - Tak bardzo się cieszę, że wróciłaś!
   Dziewczyna bardzo chciała rzucić się jej na szyję, przytulić, poczuć zapach jej ziołowego szamponu, dotknąć blond włosów, spojrzeć głęboko w oczy i powiedzieć jej, jak bardzo ją kocha. Mimo to stała przed nią z naburmuszoną miną i spoglądała w korytarz za nią.
   - Wejdź! Czemu nic nie mówisz? Kate, czy coś się stało? - spojrzała na nią pytająco i przepuściła ją w drzwiach.
   - Nic się nie stało. Byłam u koleżanki, nic mi nie jest. - wypowiedziała jednym tchem i ruszyła w stronę schodów.
   - Poczekaj, nie zjesz obiadu? Zrobiłam kurczaka... - uśmiechnęła się i mrugnęła do córki.
   Kate cięgle nie wiedziała co wymyślić, jak skłamać. Nagle ją olśniło.
   - Nie mogę zostać. Spieszę się. - rzuciła i zaczęła wspinać się po schodach.
   - Kate... - krzyknęła błagalnie. - Powiedz mi tylko dokąd się spieszysz i jak długo tam zostaniesz, proszę!
   Dziewczyna poczuła, ze zacznie za chwilę płakać i cały plan weźmie w łeb. Obróciła się i z największą ilością gniewu jaką mogła wypowiedzieć, rzekła:
   - Dostałam wczoraj pocztą list od taty. Przysłał mi bilety do Włoch. Dziś mam samolot, a wracam za pięć dni. Przyszłam tylko po jakieś rzeczy. Nie dzwoń do mnie, ani do taty. Mówił, że nie ma ochoty słuchać twoich narzekań, a po za tym zmienił numer telefonu...  I mnie nie szukaj. Wcale nie kłamię. Lecę do ojca. Wrócę do domu od razu po podróży. Wiem, wiem, że jest rok szkolny - nie obchodzi mnie to. Przecież wiesz, że mnie usprawiedliwisz. - z bólem serca uśmiechnęła się pogardliwie i pobiegła do pokoju.
   Usiadła na łóżku i ukryła twarz w dłoniach. To był dobry pomysł, ale bardzo bolesny dla jej mamy. Miała ochotę rzucić się z klifulub zrobić coś co bardzo by ją zabolało, tak jak zabolało jej matkę. Choć nie wydawał się to duży problem, dla niej był to jednak ogromny. Całe lata starała się, aby zdobyć jak największe zaufanie, a teraz niszczyła to kilkoma zdaniami wypowiedzianymi w ciągu kilku minut.
   Wstała szybko i wpadła do łazienki. Zabrała najpotrzebniejsze rzeczy. Z szafy wzięła kilka bluz i spodni dresowych, a ten najwygodniejsze założyła na siebie. Wszystko spakowała do sportowej torby i wybiegła z pokoju. Pędziła po schodach. Tylko przez kilka sekund widziała matkę siedzącą przy kuchennym stole. Jej twarz wyrażał okropny smutek.
   Wybiegła z domu i trzasnęła drzwiami. Zatrzymała się za nimi na chwilę. Obejrzała się za siebie z nadzieję, ze ujrzy tam mamę.
   - Przepraszam. - wyszeptała i ruszyła w stronę domu Alice.



. . .



   Wszyscy byli już przygotowani. Jack stał oparty o dom ciotki i czekał właśnie na nią i na Kate. Reszta już ruszyła w drogę. Alhari, Bedori, Victoria i James zabrali swój samochód i wyjechali jako pierwsi. Kolejni wyruszyli Chelsea oraz Bruno. Oni posłużyli się jakimś zaklęciem przemieszczającym, wypowiedzianym przez czarownicę. Trzy czarownice i dwie hybrydy, czyli: Alyssa, Marie, Katherina, Maggie i Margaret, zniknęły nie wiadomo kiedy i jak.
   - Ehm, dziewczyny? Wcale nam się nie spieszy... - krzyknął Jack i pokręcił głową.
   Alice i Kate nagle znalazły się obok niego.
   - Spokojnie, chłopcze. Nie denerwuj się tak. - ciotka mrugnęła do niego i złapała za rękę.
   Wszyscy weszli do starego, ale wciąż sprawnego BMW Alice. Kobieta kierowała, a Jack usiadł obok niej, choć chciał siedzieć razem z Kate z tyłu. Dziewczyna nie odzywała się i ciągle spoglądała w przestrzeń za oknem.Nie wiedział o czym myślała, ale był pewny tego, że ona czuje się okropnie. Od jej powrotu, od czasu rozmowy z matką, nie odezwała się do niego. Spojrzała na niego tym specyficznym wzrokiem i wiedział jak bardzo boli ją to, co powiedziała matce.
   Znał ja od kilku lat i bardzo dobrze wiedział jak nienawidziła kłamstwa. Można by powiedzieć, że to jej wróg. Albo coś w tym rodzaju. W szkole bardzo rozśmieszało go to, że zawsze mówiła prawdę - niezależnie od tego czy ktoś ją prosił, czy było to w dobrym zamiarze, czy nie. Pewnego dnia tuż przed lekcją dowiedzieliśmy się o zadaniu domowym, którego nie zrobiła ponad połowa klasy. Ot, wypracowanie na kilka stron. Kate była oczywiście przygotowana. Poproszoną ją, aby nie mówiła o tym zadaniu. Zgodziła się, ale nie wszyscy byli pewni, czy aby na pewno nas nie wyda. Mieli rację. Gdy tylko nauczyciel wpadł do klasy zamknął oczy i palcem wskazał na wylosowaną osobę. Dziwnym zrządzeniem losu palec wskazywał Kate. Zapytał jej o to, czy było coś zadane. Po prostu nie mogła skłamać. Przez kilka następnych godzin kilka osób naprawdę było bardzo wkurzonych na Kate, ale im przeszło. Pamiętał jak często robiła sobie wyrzuty przez właśnie takie głupie wydarzenia.
   Wiele razy Kate mówiła mu, że uważa tą niezdolność do kłamania jako jakieś przekleństwo, ale on tego tak nie odbierał. Jakim cudem szczerość może być przekleństwem?
   Wzdrygnął ramionami i spojrzał na dziewczynę. Cały czas siedziała nieruchomo. Jej twarz nie wyrażała niczego, żadnych uczuć.
   - Kate... - zaczął, chciał ją pocieszyć, ale przerwała mu Alice.
   - Cii... Nie przeszkadzaj jej! Musi pomyśleć. - szepnęła.
   Przez prawie całą drogę w samochodzie panowało milczenie. Jack spoglądał na ciotkę i cały czas obserwował twarz Kate w lusterku samochodowym. Ciągle miała ten sam wyraz twarzy. Tylko co jakiś czas mógł zauważyć wyraźne skupienie.
   - Prawie wszyscy już są na miejscu. - powiedziała cicho, mimo to Alice i Jack podskoczyli na swoich miejscach przestraszeni.
   - Dobrze wiedzieć. - odpowiedział Jack i uśmiechnął się do niej.
   Dziewczyna nawet na niego nie spojrzała. Ciągle wpatrywała się w przemijające za oknem drzewa i domy. Był ciekawy o czym myślał albo z kim teraz rozmawiała.
   Samochód Alice zatrzymał się przed gęstym lasem mieszanym. Jack nigdy nie był w tym miejscu. Z miny Kate odczytał, że dla niej to miejsce także jest nieznajome.
   - Ciociu? - Jack spojrzał na ciotkę z zakłopotaniem i oczekiwał wyjaśnień.
   - Dalej nie możemy użyć auta. Przykro mi, ale trochę ruchu wam się przyda. - zażartowała i wysiadła z samochodu.
   Jack zawsze uważał ją za niesamowitą kobietę. Nawet w takiej sytuacji, gdzie nikt nie wiedział czy wyjdzie z tego cało, ona ciągle żartowała i uśmiechała się. Wiedział, że tak naprawdę bardzo się martwi. O siebie, o niego, o Kate, o Aleksa i o całą resztę - długo by wymieniać, ale był to typ kobiety, która nie pokazywała swojego strachu, tego, że się czymś martwi. Był optymistką. I tego też jej zazdrościł. Tak bardzo potrzebował teraz tego cholernego optymizmu.
   Wysiadł zwinnie z samochodu i szybko znalazł się przy drzwiach Kate. Otworzył je i zajrzał do środka. Rozejrzał się po jego wnętrzu i ściągnął brwi. Wyprostował się, odwrócił i chciał zapytać gdzie jest Kate skoro nie ma jej w BMW jego ciotki, ale poczuł czyjeś usta na swoich i to nie pozwoliło mu nieczego powiedzieć. Dziewczyna uśmiechnęła się lekko i przytuliła do Jacka.Chłopak położył swoje dłonie na jej ramionach i spojrzał jej w oczy.
   - OK? - zapytał znienacka.
   - Taa. - szepnęła i obejrzała się na Alice. - Ciągle nie mamy planu. Jak to zrobimy, ani jak się tam dostaniemy.
   - Niech cię o to, moje dziecko, głowa nie boli. - powiedziała Alice i ruszyła wąską ścieżką w las.
   - Ale...
   - Żadnych 'ale' kochana. Powiedziałam, że nie masz sobie tym zawracać głowy, więc mnie posłuchaj. Mam swoje lata i dobrze wiem co robię. - kobieta mrugnęła do niej i szła dalej.
   Kate spojrzała na Jacka. Ten tylko uśmiechnął się i szepnął:
   - Posłuchaj jej. Ona cały plan ma już ułożony w głowie. Znam ją bardzo długo i wiem, że postępuje prawidłowo. Trzymaj się jej, a daleko zajdziesz. - mrugnął do niej i uśmiechnął się szeroko.
   - Święta prawda! - krzyknęła Alice, idąc dobre piętnaście metrów przed nimi.
   Obaj spojrzeli w jej kierunku zdziwieni i zaśmiali się głośno.Nagle kobieta odwróciła się i spojrzała na nich wzrokiem jakim patrzy się na kogoś, kto właśnie opowiedział ci, że jest w stu procentach pewny iż, stolicą Stanów Zjednoczonych jest Nowy Jork, a nie Waszyngton.
   - Poważnie? Zamierzacie wlec się tak za mną całą drogę?! - zapytała z lekkim oburzeniem. - Jeśli tak dalej będzie, to nie zazdroszczę Aleksowi i już zaczynam bać się czy jeszcze go zobaczę. - powiedziała i ruszyła przed siebie szybkim krokiem.
   Jack i Kate spojrzeli na siebie i skinęli sobie głowami. Chłopak wziął Kate na plecy i zaczął biec ekstremalnie szybko. W momencie, gdy zrównali się z Alice, Jack krzyknął:
   - Jeste pewna, że ciągle się wleczemy?
   - No jasne. - rzekła i zaczęła wypowiadać jakieś zaklęcie.
   Po kilku sekundach Alice zaczęła znikać im z pola widzenia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz