O PÓŁNOCY

O PÓŁNOCY

niedziela, 12 stycznia 2014

Rozdział czterdziesty pierwszy.

   Kiedy Kate, Jack i Alice weszli przez małe drzwi do Dorationy, poczuli się jakby wszystkie oczy zwróciły się w ich kierunku. Cała trójka podążała za wysokim mężczyzną, który widocznie był znajomym Alice. Jack przez chwilę zastanawiał się czy istnieje ktoś, kogo jego ciotka nie zna. Wzruszył ramionami i spojrzał na Kate. Była przerażona, ale nie okazywała tego za bardzo. Ścisnął jej dłoń trochę bardziej i spojrzała na niego. Zdobyła się na lekki uśmiech, ale od razu odwróciła wzrok i zaczęła uważnie się rozglądać.
   Szli teraz ciemnym korytarzem, na którego ścianach wisiało pełno średniowiecznych obrazów, a co kilka metrów stały przeróżne rzeźby. Pomyślał sobie, że Eve musi mieć świra na punkcie sztuki i średniowiecza. W końcu całe jej miasto wyglądało jak żywcem wyciągnięte z tej epoki. Okna były małe i nie było ich za wiele, dlatego w korytarzu panował półmrok.
   Mężczyzna skręcił w prawo i wszyscy szybko podążyli za nim. Ich oczom ukazał się rozległy korytarz z wielkimi wrotami na końcu. Mogły mieć z cztery metry wysokości. Jack prychnął i zaczął się zastanawiać czy hodują tam jakiegoś olbrzyma. Tuż przed nimi po prawej stronie od wrót siedziała drobna dziewczyna. Siedziała przy biurku, na którym stał dosyć dobry komputer i drukarka. Leżało na nim pełno papierów i długopisów. Za dziewczyną stał automat do robienia kawy i małą lodówka. Wyglądało to na małe biuro.
   Dziewczyna wstała. Uśmiechnęła się do mężczyzny przed nimi. Okulary zsunęły jej się z nosa i szybko je poprawiła. Burza brązowych loków okalała jej twarz. Była mulatką.
   - Witaj Kondradzie! - pisnęła i spojrzała na resztę przybyłych.
   - Witaj Michaele. - syknął, nie zatrzymując się.
   - Eve jest sama. Już na ciebie czeka. Jeśli...
   Jednak nie hodują olbrzyma, szkoda. 
   - Nie. Nie pozwól wejść tu nikomu, rozumiesz? - przerwał dziewczynie ostro i pchnął wrota do sali.
   Weszli do środka, a ich oczom ukazało się pomieszczenie łudząco podobne do korytarzy - wiele obrazów, kilka rzeźb i kilka małych okien.Tutaj były dodatkowo gdzieniegdzie ustawione świeczniki dające najwięcej światła. Po środku sali znajdował się duży fotel. Po jego obu stronach stały krzesła i stół z jedzeniem. W pomieszczeniu stało wielu żołnierzy. Przyglądali mu się z niechęcią.
   Jack zmrużył oczy i spojrzał na ciemną postać na fotelu. Eve siedziała dumnie z uniesioną wysoko głową i patrzyła na nich uważnie. Rude, gęste włosy miała luźno puszczone po ramieniu. Wstała i skinęła głową Kondradowi.
   - Długo kazaliście na siebie czekać. - powiedziała do gości i ruszyła w ich kierunku.
   Kate patrzyła na nią z przerażeniem i coraz bardziej zaciskała swoją dłoń na dłoni Jacka. Alice stanęła przed nimi i przyglądała się Rudej.
   - Przepraszam, nie przywitałam się. - szepnęła i zatrzymała się przed Alice.
   Ruda wyciągnęła do kobiety rękę i uśmiechnęła się lekko. Czarownica spojrzała na nią i prychnęła.
   - Witaj, Eve.
   Nic więcej. Eve uniosła brew i spojrzała na Jacka. Ominęła jego ciotkę i podeszła do niego, przy okazji mierząc Kate z góry do dołu od niechcenia.
   - Jack. Stęskniłam się. - szepnęła i chciała go przytulić, ale chłopak zrobił mały krok do tyłu. Zmarszczyła brwi i spojrzała znów na Alice, która przyglądała jej się groźnie. - Kate, my nie miałyśmy jeszcze okazji się spotkać. - syknęła przez zaciśnięte zęby, usiłując się uśmiechnąć. Nie wyszło jej to.
   Dziewczyna nawet na nią nie spojrzała. Zrezygnowana odwróciła się i ruszyła w stronę swojego fotela. Gestem nakazała Kondradowi zejść jej z drogi. Mężczyzna oczywiście to zrobił. Usiadła, a on oparł się o jej fotel i uśmiechnął się kpiąco, podrzucając w dłoni jabłko.
   - Więc... - zaczęła i przyjrzała się Alice. - myślę, że wiem po co tu przybyliście, ale chcę się upewnić. Po co tu jesteście?
   Alice wymieniła spojrzenia z Kate i Jackiem i skinęła im głową.
   - Przybyliśmy, aby przekonać cię o niewinności Aleksa. - powiedziała i rzuciła okiem na Kondrada, który ciągle ją obserwował.
   - Nie uda wam się to, prawda Eve? - zaśmiał się i spojrzał na Rudą.
   - Lepiej już nic nie mów, Kondrad. - zamknęła mu tym usta i znów zwróciła się do Alice. - Dleczego miałabym ci uwierzyć, że Alex jest niewinny?
   - Ponieważ to nie on zabił Aleca?! - krzyknął Jack i wyrwał się do przodu, stał teraz obok Alice.
   Kate szybko do niego dołączyła i zaczęła przyglądać się Kondradowi. Eve przekrzywiła głowę na bok i spojrzała podejrzliwie na Jacka.
   - Co chcesz przez to powiedzieć, chłopcze?
   - Chcę ci powiedzieć, że wiem kto zabił Aleca, nie jest nim Alex i chcę żebyś go uwolniła.
   Prychnęła i zaśmiała się głośno.
   - Dobrze, Jack. Zawsze cię lubiłam. Wiem, że jesteś bardzo rozważny i odpowiedzialny, więc jeśli ty mi powiesz kto to zrobił ja go wypuszczę.
   Wstała i podeszła do chłopaka wyciągnęła do niego rękę i czekała. Kate i Alice spojrzały na Jacka z przerażeniem.
   Nie rób tego! Kate wysłała mu wiadomość, z nadzieją, że jej posłucha.
   Spokojnie.
   Jack podał Rudej rękę i uśmiechnął się lekko. Kobieta patrzyła na niego wyczekująco, uniosła brew.
   - Czekam, Jack.
   Chłopak zaśmiał się.
   - Odpowiem, kiedy Alex będzie tutaj, przy mnie. - powiedział stanowczo i gestem wskazał miejsce obok niego. Eve pokręciła głową. - Więc... - zwrócił się do Kate i Alice. - Wychodzimy.
   Ruszyli powoli w stronę wrót, ale Eve ich zatrzymała.
   - Czekaj. Jaką mam pewność, że mnie nie oszukujesz i Alex naprawdę jest mordercą?
   Jack odwrócił się do niej i syknął:
   - Żadnej.
   - Nie lubię ryzykować, Jack. - powiedziała i odwróciła się do Kondrada.
   - Szkoda.
   Nagle wielkie wrota do sali otworzyły się na oścież. Do środka wpadł młody chłopak z ciemnymi, długimi włosami. Miał na sobie ciemne jeansy i skórzana kurtkę. Za nim, stukając wysokimi obcasami, jej drogich szpilek, wbiegła Michaele.
   - Michaele! Co ja ci mówiłem?! - wykrzyknął Kondrad i ruszył w jej stronę.
   - Ja go zatrzymywałam, mówiłam o zakazie... - zaczęła się tłumaczyć, ale Kondrad się nie zatrzymywał.
   Dziewczyna ciągle się cofała i zasłaniała rękami. W ostatniej chwili stanął przed nią chłopak, który stał się przyczyną zamieszania i złapał nadchodzącego mężczyznę za rękę, która chciał uderzyć dziewczynę. Kondrad ugiął się pod silnym uściskiem i upadł na kolana. Krzyknął i spojrzała na chłopaka. Żołnierze otoczyli ich gotowi do pomocy, ale wyglądali na zmieszanych. Pewnie nie wiedzieli komu mieliby pomóc.
   - Puść mnie, idioto! - krzyknął. Ten nie zareagował. - Eve?! - spróbował, ale ona tylko się przyglądała rozbawiona.
   - Nigdy więcej nie waż się jej rozkazywać. Ona nie jest twoją zabawką. Zrozumiano? - chłopak zapytała go i czekał na odpowiedź, ale się jej nie doczekał. - Nie dotarło... - odrzucił ciało Kondrarda na drugą stronę sali. Ten uderzył plecami o ścianę i upadł na ziemię. Podniósł się i spojrzał na chłopaka.
   - Idioto. - szepnął i zaczął wstawać.
   Chłopak odwrócił się do Michaele i zapytał:
   - Wszystko w porządku?
   Dziewczyna skinęła, podziękowała i szybko wyszła, zamykając za sobą wrota. Chłopak odwrócił się i spojrzał na Alice, Kate i Jacka. Ci zupełnie nie wiedzieli kim on jest, ale Jackowi wpadło do głowy, że może to być Peter. Eve znów wstała i podeszła do chłopaka. Kondrad stał już przy fotelu i masował swój kark.
   - Synu! Witaj. - powiedziała ckliwym głosem i przytuliła chłopaka.
   Peter z trudnością odwzajemnił uścisk. Kondrad skrzywił się na ten widok i odwrócił wzrok.
   - Cześć mamo. Kto to? - zapytał, jakby nie wiedział.
   Jack pomyślał, że jest świetnym aktorem.
   - To Jack, Alice i Kate. Przyszli, aby uratować tego wampira, który jutro ma być zabity. Aleksa.
   Chłopak zmrużył oczy i prychnął.
   - Głupcy. Ten człowiek zabił naszego żołnierza! - wykrzyknął i spojrzał na Jacka z uwagą.
   - Eve, wracając do naszej przerwanej rozmowy... - zaczął Jack i wskazał gestem na Petera. - Przemyślałem to i odpowiem na twoje pytanie z pełnym zaufaniem dla ciebie. Dla pewności - kiedy odpowiem, wypuścisz Aleksa, tak?
   Eve wymieniła spojrzenia z Peterem i Kondradem i odpowiedziała:
   - Oczywiście, nie mam przeciw temu żadnych zastrzeżeń.
   - Ok. - powiedział Jack i pokiwał głową.
   Kate, Alice i Jack stanęli w równym rzędzie. Jack stanął po środku. Westchnął głęboko i rozejrzał się po sali. Żołnierzy było tu niewielu, ale jeśli zacznie uciekać zwołają tu większość z nich. Spojrzał na Eve. Kiedy na chwilę odwróciła się do Kondrada, skinął głową Peterowi i spojrzał na Kate.
   Peter jest z nami. Zapewnił mnie, że jest po naszej stronie.
   Dziękuję. Kiedy wszystko się zacznie po prostu mnie zostawcie, uciekajcie.
   Uważaj na siebie.
   Kate skinęła mu głową i spojrzała na Alice. Ta uśmiechnęła się i poklepała Jacka po ramieniu.
   - Jack? Nie jestem cierpliwa. - szepnęła Eve. 
   Nienawidził jej. Naprawdę jej nienawidził.
   - Chcę powiedzieć, że Matt się nie pomylił. Myślał, że to ja zabiłem Aleca! - Chłopak westchnął zrobił kilka kroków przed siebie i rozłożył ręce. - Eve, to ja zabiłem Aleca. - powiedział.
   W sali zapadła cisza. Ruda zaczęła kręcić przecząco głową. Jej oczy rozszerzyły się. Oblizała usta. Chciała coś powiedzieć, ale nie mogła. Kondrad nie mógł powstrzymać śmiechu. W końcu roześmiał się głośno. Wszyscy na niego spojrzeli. Wykorzystując chwilę nieuwagi Jack ukłonił się i szepnął:
   - Żegnam.
   Odwrócił się i ruszył powoli w stronę drzwi.
   - Brać go! - krzyknął Peter i zaśmiał się.
   Wielkie wrota otwarły się i do środka wpadło kilkudziesięciu żołnierzy. Szybko... Alice i Kate pobiegły pod ścianę, niedaleko Petera. Żołnierze otoczyli Jacka, a ten szeroko się uśmiechnął.
   - Zatańczmy! - krzyknął i odbił się od posadzki.
   Podskoczył tak wysoko, że zatrzymał się na ogromnym żyrandolu. Wszyscy na niego spojrzeli i zaczęli do niego strzelać, a on - zaskoczył i walczył. Alice złapała Kate i potrząsnęła nią.
   - Nie przejmuj się nim, on sobie poradzi. Dalej rób to co do ciebie należy. Peter już tu jest, ja idę do Eve.
   - Spokojnie, Kate. - powiedział miły głos.
   Zobaczyła Petera. Uśmiechnęła się i skupiła. Musiała się ze wszystkim skontaktować.





. . .




  
   Po kolei, jeden zespół po drugim, każdy zespół dostawał pozwolenie na napaść na Dorationę. Wszyscy wybiegli z lasu otaczając ją. Żołnierzy było niewielu, zaczynali strzelać, ale nie mogli nic zrobić, ponieważ napastnicy poruszali się bardzo szybko i byli za daleko. Czekali więc, aż ci będą w wystarczającej odległości. Nie wiadomo jakim cudem, nagle wszyscy zniknęli. Jakby stali się niewidzialni.
   Żołnierze zaniepokojeni obserwowali co będzie dziać się dalej. Kiedy znów wypatrzyli atakujących połowa z nich była już w mieście, a nad nimi, na niebie, unosiła się kobieta. Z pewnością była czarownicą i to bardzo potężną. Jeden z żołnierzy rozpoznał kobietę i krzyknął przerażony:
   - To Cynthia!






. . .





  

   Zadowolona z tego, iż przywołała na pomoc Cynthię, Chelsea biegła za Brunem po jakimś ciemnym korytarzu.
   - Jesteś pewny, że jesteśmy we właściwym miejscu, Bruno?
   - Oczywiście, zaraz będziemy na miejscu.
   Biegli szybko i nagle skręcili w lewo. Bruno zatrzymał się przestraszony. Chelsea wpadła na niego. Przed nimi stał żołnierz. Przez chwile był równie zdziwiony jak oni, ale szybko zaczął sięgać po broń. Bruno był szybszy. Wyjął zza paska swój srebrny nóż i rzucił nim w stronę mężczyzny. Nóż wbił mu się prosto w serce. Ten upadł na kolana, a następnie na brzuch. Chłopak podbiegł do jego ciała, złapał swój nóż i krzyknął:
   - Dalej Chelsea, może ich być tu więcej!
   Czarownica ruszyła za nim biegiem i po chwili stali już przed celą Aleksa. Chelsea wypowiedziała jakieś zaklęcie i drzwi ustąpiły od razu.
   - Alex! - Bruno krzyknął i rzucił się przyjacielowi na szyję.
   - Cześć młody, dzięki. - rzucił i spojrzał na Chelseę. - Ty? Tu? - zapytał zdziwiony.
   - Tak jak wy nienawidzę Eve, więc...
   - Halo, Alex, Chelsea! Nie ma czasu na pogaduszki! Biegniemy pomóc Jackowi!
   - Jeśli jest jeszcze komu pomagać - szepnął Alex, włożył sobie Bruna na plecy i zaczął biec.
   Musieli się pospieszyć.

2 komentarze:

  1. świetna opowieść :) będę z niecierpliwością czekać na dalszy ciąg.

    OdpowiedzUsuń